Następnego
dnia Victoire obudziło miauczenie jej kotki Aurory. Pewnie czuła,
że nie zobaczy swojej pani aż do świąt. Niestety do Hogwartu
można było zabrać tylko jedno zwierzę i zawsze na początku roku
dziewczyna miała problem ze zdecydowaniem się, które zabrać ze
sobą. Miała dwa koty: Aurorę i Szafira, sowę Alkmenę i królika
o wdzięcznym imieniu Snow, nazwanego tak z powodu koloru jego
sierści. Victoire całym sercem kochała zwierzęta, a co za tym
idzie często zdarzało jej się przyprowadzać do domu zagubione
stworzonka. Aurorę znalazła podczas spaceru nad morzem. Było to
jeszcze przed wschodem słońca i stąd też wzięło się jej imię.
Kotka była wówczas bardzo wychudzona i dziewczyna nie potrafiła
jej tam zostawić. Aurora miała szarą sierść z czarnymi wzorami.
Mieszkała już u niej jakieś dwa lata. Szafira, którego w tym roku
zabierała do Hogwartu, dostała od wujka Charliego w dniu dwunastych
urodzin. Ten kot miał futro czarne i bardzo puszyste. Alkmena była
najstarsza, była prezentem od rodziców, kiedy rozpoczynała naukę.
Z kolei Snow błąkał się po Hogsmeade, tak samo jak Aurora
wyglądał bardzo źle i dziewczyna nie miała serca go zostawić.
W
końcu postanowiła wstać z łóżka, nie chciała spóźnić się
na pociąg. Wolała nie przeżywać takich przygód jak wujek Harry i
Ron na drugim roku. Zeszła na dół, do kuchni, gdzie zastała
swoich rodziców i Dominique jedzących śniadanie. Louis oczywiście
jeszcze spał.
-
Hej. - uśmiechnęła się Fleur na jej widok. - Za chwiłę chciałam
iść cię obudzić.
-
Aurora już to zrobiła.
-
Milusie kocisko. - Francuzka z przekorą spojrzała na starszą
córkę.
-
I tak, i tak będę za nią tęsknić, tak samo jak za Alkmeną i
Snowem. - powiedziała stanowczo piętnastolatka.
-
Nie martw się. - odezwał się Bill. - Będziemy się nimi
opiekować.
-
Tak samo jak ostatnio? A potem kiedy wracam na wakacje okazuje się,
że Louis przypalił ogon Szafirowi i biedny kiciuś przez tydzień
nie wychodził spod mojego łóżka. - usiadła przy stole i zaczęła
robić sobie kanapkę. Dopiero po dodaniu na wierzch rukoli zwróciła
uwagę na swoją siostrę. Dominique była blada jak ściana i
patrzyła z niechęcią na swoje śniadanie.
-
Hej, co się dzieje? - zapytała zatroskana.
-
Domi denerwuje się pójściem do Hogwartu. - odparł tata. - Martwi
się, że nie trafi do Gryffindoru.
Victoire
musiała przyznać, że jeszcze nigdy nie widziała swojej siostry
tak zdenerwowanej. Zwykle tryskała dobrym humorem i nie przejmowała
się niczym.
-
Przecież zawsze mówiłaś, że nie możesz się doczekać.
-
Wcale się nie denerwuję. - mruknęła Dominique. - Po prostu
martwię się. Teraz też nie mogę się doczekać, ale tego, żeby
mieć z głowy już całą tą ceremonię przydziału i pierwszy
tydzień nauki.
-
Nie ma czym się martwić. Dobrze wiesz, że każdy Weasley bez
problemu trafia do Gryffindoru.
-
Nie chodzi o to, że koniecznie chcę do Gryffindoru. Po prostu
chciałabym być w klasie z Molly. Obojętnie gdzie.
-
Nawet w Slytherinie?
-
Nawet.
-
Będzie dobrzi. - odezwała się Fleur. - Nie martwi się. Jesteście
kuzynkami, nawet jeśli traficie do innych domów, będziecie miały
ze sobą kontakt.
-
Poza tym powinniśmy się pospieszyć, jak chcecie zdążyć na
pociąg. - dodał Bill.
Po
jakiejś pół godzinie byli już na dworcu King’s Cross. Nikogo
nie zdziwiło to, że Louisowi nie chciało się odprowadzić sióstr
na peron i został w domu.
-
Wszystki macie? - spytała po raz kolejny mama. - Na pewno?
Victoire
postanowiła nie odpowiadać. Zaczęła się rozglądać za Cassią i
Julie. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy Blue. W końcu
nie widziały się od zakończenia roku. Szybko pożegnała się z
rodzicami i razem z Dominique wyruszyły na poszukiwanie przyjaciół.
W pewnym momencie usłyszała znajomy głos:
-Weasley!
Teddy
obudził się w świetnym nastroju. Poprzedni dzień był dla niego
naprawdę udany. Szczególnie wieczór, kiedy miał możliwość
pobyć trochę z Victoire. Było świetnie: całkiem dobrze im się
rozmawiało, prawie tak samo jak kiedyś, kiedy jeszcze byli dziećmi.
Miał nadzieję na więcej takich chwil. Od czwartej klasy był
zakochany w Vicki i to na zabój, a ona nigdy nie chciała nawet się
z nim umówić. Gdy tylko zaczynał ten temat, dochodziło do kłótni.
Było to czasem naprawdę irytujące, jednak z czasem zaczęło go
bawić denerwowanie Weasleyówny. Wprost uwielbiał robić jej
najróżniejsze dowcipy. Takie jak żaby w dormitorium, świerszcze w
ubraniach, czy też zmiana jej ulubionych sandałków w gumowce do
kolan na środku Wielkiej Sali podczas śniadania.
-
Tedzie Remusie Lupinie natychmiast zejdź na dół! - jego mama od
jakichś pięciu minut wołała go na śniadanie.
-
Co?- spytał zły, że przerwała jego rozmyślania na tak ważny
temat, jakim była Victoire Weasley.
-
Wstawaj!
-
Już, już. - zawsze rano miał problem ze wstaniem.
-
Spóźnisz się!
-
No idę!- wrzasnął i wstał. Spojrzał na łóżko i stwierdził,
że nie warto go ścielić. Zrobi to podczas ferii świątecznych.
Mama i tak nie zwróci na to uwagi. W końcu to właśnie po niej
odziedziczył zamiłowanie do bałaganu. Po chwili zszedł do kuchni.
oczywiście cała rodzinka siedziała już przy stole i zajadała
śniadanie. Nawet najmłodsza Andromeda wstała wcześniej, żeby
pożegnać starsze rodzeństwo.
-
Cześć wszystkim! - chłopak przywitał się i zabrał za jedzenie.
-
I jak tam wczorajszy spacerek z Victoire? - zaczęła mama.
-
Super.
Oboje
jego rodzice uśmiechnęli się słysząc to radosne „super”.
-
Od razu przypominają mi się czasy, kiedy James biegał za Lilką. -
stwierdził Remus.
-
I w końcu mu się udało. - dodał z szerokim uśmiechem jego syn. -
A był w gorszej sytuacji niż ja. Z tego co wiem Lily od początku
go nie lubiła. Mi też się uda. Zobaczycie.
-
Ja w ciebie cały czas wierzę.
-
A ja nie. - mruknęła zirytowana Cassia. - Moglibyście nie mówić
tak o mojej przyjaciółce?
-
I przyszłej bratowej. - uśmiechnął się jej starszy brat. - Ja
nie mam nic przeciwko temu, że ślinisz się na widok Nate'a.
-
Ted! - siostra o mało nie rzuciła w niego kanapką, którą właśnie
jadła jednak w porę przeszkodził jej ojciec:
-
Cassiopeia nie rzucaj w brata jedzeniem, a ty Ted lepiej zabierz się
za to śniadanie, bo spóźnimy się na pociąg. - powiedział
spokojnym głosem, który jednak zwykle działał na jego dzieci.
Resztę
posiłku zjedli dość szybko, a potem Remus złapał starsze dzieci
za ręce i razem z nimi teleportował się na dworzec King’s Cross.
Po krótkiej chwili pojawiła się Dora z Andromedą i bagażami.
Teddy i Cassia wzięli od niej swoje kufry, potem wszyscy przeszli
przez barierkę między peronem 9,a 10. Znaleźli się na peronie 9 i
¾, gdzie stał już czerwony Hogwart’s Express.
Niedługo
później koło nich znaleźli się James i Lily z dziećmi. Nate od
razu podszedł do przyjaciela i jego siostry. Mimo, że widzieli się
zaledwie poprzedniego dnia od razu znalazł się temat do rozmowy.
Tymczasem Lily, kiedy tylko ujrzała Lupinów zaczęła mówić:
-
Tonks, naprawdę jeszcze raz dzięki za wczorajszą gościnę.
Wszystko było bardzo smaczne, no i dobrze było spotkać się tak
wszyscy razem i pogadać na spokojnie.
-
Liluś... - odezwał się James. - Wiesz, że spotykamy się tak
średnio raz na dwa tygodnie?
-
Wiem. - spojrzała na niego zirytowana. - Co nie zmienia faktu, że
lubię te spotkania, a podziękować za gościnę zawsze wypada. W
czarodziejskich rodzinach tego nie uczą?
Słysząc
ostatnie zdanie i widząc kwaśną minę Pottera, Tonks parsknęła
śmiechem:
-
Naprawdę nie ma sprawy Lily, ja bardzo lubię, kiedy dzieje się coś
ciekawego, kiedy w domu panuje nieco rozgardiaszu.
W
tym momencie młodsze pokolenie postanowiło pożegnać się z
rodzicami i wejść do pociągu, żeby zająć sobie jakiś wolny
przedział. Kiedy szli Teddy'emu udało się dostrzec osobę, której
szukał wzrokiem odkąd znalazł się na peronie. Victoire i jej
siostra także właśnie zmierzały w stronę pociągu.
-
Weasley! - zawołał. Dziewczyna na dźwięk jego głosu zatrzymała
się i odwróciła w ich stronę. Spojrzawszy na nich lekko się
uśmiechnęła. Przynajmniej ten raz nie zdenerwowała się na sam
jego widok. Radosny nastrój Lupina jeszcze się wzmógł,
momentalnie wyszczerzył zęby do Gryfonki.
Po
chwili do niej dołączyli i znaleźli sobie wolny przedział, a
tymczasem Dominique i Thalia poszły poszukać znajomych. Victoire
usiadła koło okna, a obok niej Cassia. Teddy usiadł przy swojej
siostrze, a Jake i Nate rozsiedli się naprzeciwko. Ledwo zaczęli
rozmowę do ich przedziału wpadła zdyszana Julie. Od pierwszej
klasy jej włosy sporo urosły. Teraz były długie do pasa i spięte
w kitkę. Ona sama także urosła, jednak jej proporcje zbytnio się
nie zmieniły. Nadal miała sympatyczną, okrągłą twarz i urocze
dołeczki w policzkach. Nic się nie zmieniło także, jeśli chodzi
o jej zamiłowanie do mówienia.
-
Hej. - zaczęła od wejścia. - Moglibyście kiedyś na mnie zaczekać
na peronie. Wszędzie was szukałam. Nie wiem w ilu przedziałach już
byłam. Szkoda, że nie mogliśmy spotkać się w wakacje no, ale
sami rozumiecie. Rodzice uparli się na całe lato lecieć do Grecji.
– rzeczywiście dziewczyna była opalona na ciemny brąz. - Dopiero
wczoraj wróciliśmy. I oczywiście wieczorem na Pokątną, bo
książek nawet nie miałam, no i był mi potrzebny nowy kociołek. -
bezceremonialnie wepchnęła się między Jake’a i Nate’a i
usiadła. - Nie lubię być odcięta od wszystkich informacji.
Wiadomo są sowy, ale to nie to samo co spotkać się i pogadać.
Strasznie za wami tęskniłam. Ale wakacje były strasznie fajne. No
wiecie słońce, upał, plaża, no i te wszystkie zabytki... A jak
tam wasze wakacje?
-
Ja w końcu odwiedziłam babcię i dziadka we Francji. -
odpowiedziała jej Victoire. - Spędziliśmy u nich dwa tygodnie.
Miałam też okazję pobyć z tą francuską częścią rodziny.
Chociaż nie powiem, żebym zbytnio tęskniła za kuzynkami, które
są wilami. Strasznie mnie irytuje większość z nich.
-
Mogłabyś zapoznać mnie z jakąś. - zainteresował się Jake.
-
Lepiej tego nie rób. Jeszcze do końca zeświruje i co? - zaśmiała
się Julie do Tori.
-
Ty już dawno to zrobiłaś. - mruknął chłopak.
-
Phi! Też mi coś.
-
Następni... - westchnęła Cassia, a Black i Blue rzucili jej wrogie
spojrzenia.
-
Idę do przedziału dla prefektów. - Tori wstała. - Idziesz Nate?
-
Jasne. - Potter także podniósł się z miejsca. Razem wyszli z
przedziału. Kiedy wrócili reszta przyjaciół w najlepsze grała w
Eksplodującego Durnia. Oczywiście zaraz się przyłączyli. Podróż
jak zwykle minęła im za szybko, ale miło. Kiedy tylko wyszli z
pociągu od razu usłyszeli głos Hagrida:
-
Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj!
-
Hej Hagrid! - Lupin przywitał się z nim.
-
Cześć dzieciaki!
Tori
jeszcze pokiwała siostrze na pożegnanie i poszli zająć sobie
powóz. Oczywiście żadne z nich nie widziało stworzeń, które
prowadziły powozy. Nikt z nich nie był świadkiem śmierci.
W
Wielkiej Sali zajęli swoje zwykłe miejsca przy stole Gryfonów.
Weasleyówna nie mogła się doczekać Ceremoni Przydziału, miała
nadzieję, że jej siostra również trafi do Gryffindoru. W końcu
McGonagall przyniosła starą Tiarę Przydziału:
-
Blith Eloise!
-
Hufflepuff!
-
Cherm Anthony!
-
Ravenclaw!
-
Diggory Cecile!
-
Ravenclaw!
-
Dinelds Peter!
-
Slytherin!
…
-
Weasley Dominique!
-
Gryffindor! - Victoire była tak dumna, że nie mogła przestać się
uśmiechać. Przybiła piątkę z siostrą, gdy ta podeszła by zająć
miejsce przy ich stole.
-
Weasley Molly!
-
Gryffindor!
No
tak. Nikogo to nie zdziwiło, kolejni Weasleyowie trafili do
Gryffindoru.
-
Tiara znowu narzekała na ilość Weasleyów w Hogwarcie. - Molly
zaśmiała się. - Już zaczyna się martwić wiedząc, że jeszcze
trochę nas zostało. Swoją drogą ciekawe skąd ona to wie...
-
Jak króliki... - westchnął siedzący koło Victoire Teddy.
-
To nie było śmieszne! - dziewczyna zmroziła go wzrokiem.
-
Mi to nie przeszkadza. - wzruszył ramionami.
-
Co?
-
No właśnie nic. Ja bardzo lubię Weasleyów. - wywrócił oczami. -
Króliki zresztą też.
Ich
rozmowę przerwał głos Dumbledore'a:
-
Cisza! - na Sali zrobiło się zupełnie cicho.- Chciałbym
serdecznie powitać was w tym nowym roku szkolnym, a także
przypomnieć kilka zasad. Oczywiście wstęp do Zakazanego Lasu jest
surowo zabroniony. Nie wolno czarować na korytarzach w przerwach
między lekcjami, a także pod żadnym pozorem nie wolno się
pojedynkować! Poza tym kwalifikacje do drużyn quidditcha odbędą
się w drugim lub trzecim tygodniu września. Dokładne terminy
wyznaczą kapitanowie drużyn. To tyle. - uśmiechnął się, a na
stołach pojawiło się jedzenie. - Nie będę was dłużej zanudzać,
smacznego!
Wszyscy
uczniowie zabrali się za posiłek. Victoire nałożyła sobie frytek
i swojej ulubionej sałatki. Uwielbiała hogwardzkie jedzenie.
-
Teddy? - spytał Black. - Kiedy robisz przesłuchania?
-
Myślę, że w sobotę w drugim tygodniu. - odparł mu przyjaciel.
-
Zostałeś kapitanem? - zainteresowała się Weasley.
-
No tak.
-
Czemu nic nie mówiłeś? - zdziwiła się, że chłopak od razu się
nie pochwalił.
-
Bo nie pytałaś. - uśmiechnął się Lupin. - Poza tym ty też nie
powiedziałaś mi, że zostałaś prefektem.
-
Nie pytałeś.
-
No właśnie. - teraz zaśmiał się na głos.
-
Tori! Wstawaj! - Kolejna trudna pobudka... czas przyzwyczaić się do
rannego wstawania. Cassia już od kilku minut budziła Victoire
podczas, gdy Julie ubierała się w łazience. - Spóźnimy się na
śniadanie!
W
końcu panna Lupin się wkurzyła się i z rozpędu skoczyła na
śpiącą przyjaciółkę. Obie sturlały się na ziemię. Dopiero
wtedy Weasleyówna się rozbudziła i ze śmiechem podniosły się
na nogi.
-
Jak mogłaś? - blondynka ciągle się śmiała.
-
Jest za dwadzieścia ósma. Chyba nie chcesz spóźnić się na
śniadanie?
-
No nie. Raczej nie. Julie w łazience?
-
Tak. Siedzi tam już od jakichś dziesięciu minut. Pospiesz się
Julie!
-
Już! - dobiegł je głos z łazienki.- Zaraz wychodzę!
Do
Wielkiej Sali dotarły nieco spóźnione, jednak Teddy zjawił się
tam jeszcze później i wepchnął między swoją siostrę a
Victoire.
-
A ty co tu znowu chcesz? - warknęła na niego Weasleyówna,
zirytowana, że bez pytania wpycha się między nią, a jej
przyjaciółkę.
-
Przyszedłem życzyć ci smacznego. - uśmiechnął się chłopak.
-
Dzięki. - nie zwracając już na niego uwagi wzięła się za
jedzenie swojej grzanki ze świeżą sałatą i pomidorem.
Jak
codziennie w trakcie śniadania do Wielkiej Sali wleciały sowy z
listami. Jedna z nich wylądowała przed Victoire, która szybko
wzięła od niej przesyłkę i dała kawałek tosta oraz z uśmiechem
na twarzy zabrała się do czytania.
Droga
Tori!
Od
pewnego czasu myślałem o napisaniu tego listu. Nie rozmawialiśmy
od naszego zerwania, a obiecaliśmy sobie, że nadal będziemy
przyjaciółmi i że to nas nie poróżni. Po prostu nie pasujemy do
siebie. Tak sobie myślę, że jesteś dla mnie jak siostra i głupio
by było tak zakończyć naszą znajomość, a Kalina gorąco mnie
popiera. Rany... przeczytałem właśnie początek tego listu i
dochodzę do wniosku, że zrobiłem się strasznie ckliwy... To
wszystko przez Maricę... Opowiem Ci o niej jak się spotkamy. Mam
nadzieję, że już niedługo. Może uda się w ferie świąteczne?
Taa... ledwo zaczął się rok szkolny, a ja już o świętach. No,
ale jak znam życie to tak szybko zleci, że zanim się obejrzymy
będzie już czerwiec i koniec roku.
Mam
nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Koniecznie mi napisz
jak tam te rekrutacje do drużyny. Moim zdaniem dostaniesz się bez
problemów. Widziałem przecież jak trenowałaś z Charliem. :) Ale
mimo to będę trzymał kciuki. Oczywiście napisz mi w tym liście
także co słychać w szkole, jak tam rozpoczęcie roku w Hogwarcie.
Naprawdę
cieszę się, że ciągle możemy być przyjaciółmi.
Serdecznie
pozdrawiam,
Borys
PS.
Kalina też Cię pozdrawia.
-
Od kogo? - zaciekawiła się Julie.
-
Od Borysa. - uśmiechnęła się Victoire.
-
Właśnie! - przypomniała sobie dziewczyna. - Miałam się ciebie
zapytać o to. Zupełnie zapomniałam. Nadal chodzicie ze sobą?
W
tym momencie Teddy, który akurat pił sok dyniowy, zakrztusił się
i opluł siedzącego naprzeciwko Jake’a.
-
Ej! - Black wrzasnął na całą Wielką Salę, wstał i zaczął
suszyć przód szaty za pomocą różdżki. Oczywiście oczy
wszystkich zgromadzonych na śniadaniu skupione były na nich. - Nie
martwcie się ten zamach na moje życie się nie powiódł. Tak więc
możecie wrócić do jedzenia tego pysznego pożywienia, jakie
sporządziły nam dzisiaj nasze nieocenione skrzaty. - powiedziawszy
to nieodrodny syn Syriusza Blacka usiadł na swoje miejsce, a wszyscy
wrócili do jedzenia.
Dopiero
wtedy Lupin wykrztusił:
-
Chodzisz z Krumem?
-
Chodziłam. - odparła Weasleyówna. - Nie twój interes Lupin.
-
To super. - twarz Teda od razu rozświetlił szeroki uśmiech. - A
już byłem zazdrosny.
-
Idiota. - mruknęła pod nosem i wróciła do śniadania.
Kiedy
wszyscy zjedli McGonagall zaczęła rozdawać plany zajęć. Tori
spojrzała na swój. Jej pierwsza lekcja to transmutacja. Nie ma jak
zacząć rok szkolny od najgorszego. Potem zaklęcia, numerologia,
zielarstwo i obrona przed czarną magią. Nie chodziła jedynie na
wróżbiarstwo, do którego podobnie jak jej ciotka Hermiona miała
lekki wstręt. Jakoś nie wierzyła w te wszystkie brednie Trelawney,
która nadal nauczała tego przedmiotu. Julie jednak z zapałem
chodziła na te lekcje, tylko że ona nie chodziła na mugoloznawstwo
ponieważ doszła do wniosku, że jako osoba mugolskiego nie
potrzebuje uczęszczać na ten przedmiot. Victoire natomiast chodziła
na to ze względu na swojego dziadka Artura, który chyba nie
przebaczyłby tego, że nic nie wie o mugolach.
-
Ziemia do Weasley! - Lupin od dłuższej chwili machał jej ręką
przed oczami. - Co macie pierwsze?
-
Transmutację. - w końcu się rozbudziła. – A wy?
-
Obronę przed czarną magią. - zaśmiał się. - Już się
stęskniłem za tatą.
-
Tata na pewno daje ci fory. - stwierdziła dziewczyna.
-
Wcale nie! - oburzył się, końcówki jego włosów nabrały
czerwonej barwy. - Wręcz przeciwnie, zawsze muszę umieć więcej.
-
Czyżbym trafiła w czuły punkt? - Weasleyówna odwróciła się od
niego i rozejrzała po stole. W końcu zauważyła ją. Jej siostra
siedziała razem z Molly. Wstała od stołu i podeszła do nich.
-
Hej Domi. - przywitała się. - Jak tam?
-
Jest okej. - Dominique szeroko się uśmiechnęła. - Zaraz mamy
zaklęcia.
-
Tylko uważaj na siebie i słuchaj nauczycieli. - powiedziała tonem
przemądrzałej starszej siostry. - Jasne?
-
Nie musisz powtarzać mamy. Mówiła mi to jakieś dwadzieścia razy,
kiedy się ze mną żegnała.
-
Widocznie zna twoje zdolności. Dobra, zobaczymy się na obiedzie.
-
To narka.
Transmutacja
była nieco kłopotliwym przedmiotem dla Victoire. Obojętnie jak
bardzo się starała, efekty zwykle odbiegały od tego, co chciała
zrobić. Spędzała całe wieczory nad książkami od transmutacji, a
i tak najwyższą oceną, jaką dostała z tego przedmiotu, był
zadowalający. McGonagall po tych czterech latach już załamywała
ręce.
-
Dzień dobry pani profesor! - przywitały się Weasley, Lupin i Blue,
gdy weszły do sali.
-
Dzień dobry! - McGonagall skinęła im głową. Lekcja zaczęła się
chwilę później, kiedy cała klasa już przyszła i wszyscy zajęli
miejsca. - Dzisiaj, na początek omówimy kilka spraw
organizacyjnych. W tym roku będziecie zdawać SUMY, więc kto
zamierza kontynuować transmutację w przyszłym roku powinien się
postarać, gdyż nie przyjmuję nikogo z oceną niższą niż powyżej
oczekiwań. W pierwszym semestrze będziecie uczyć się jak zmieniać
przedmioty w zwierzęta i odwrotnie, wiem, że to już było, ale tym
razem będą to bardziej skomplikowane przedmioty, a także konkretne
podgatunki zwierząt. Dowiecie się także jak za pomocą magii
zmienić swój ubiór. Natomiast w drugim semestrze zajmiemy się
trochę teorią animagii, a potem zabierzemy się za powtórki przed
egzaminami. Jakieś pytania?
Zaklęć
nadal nauczał profesor Flitwick, nauczyciel, który uczył jeszcze
jej tatę i dziadków. Był on dość niskiego wzrostu i miał bardzo
piskliwy głos, jednak trzeba mu było przyznać, że cieszył się
sporym autorytetem wśród uczniów. Na jego lekcjach wszyscy byli
skupieni i bardzo starali się uważać. Mimo to zawsze na pierwszej
lekcji w roku uczniowie strasznie się nudzili. Powodem ich znudzenia
były oczywiście znienawidzone przez wszystkich sprawy
organizacyjne, których omawianie zdawało się trwać w
nieskończoność.
Po
zaklęciach przyszedł czas na numerologię, której uczyła prof.
Vector. Była to przeszło stuletnia, siwa czarownica, która
uwielbiała zadawać swoim uczniom skomplikowane pytania i surowością
oraz charakterem bardzo przypominała prof. McGonagall. Victoire
twierdziła, że numerologia jest naprawdę interesująca i mogła
rozmawiać o niej całymi godzinami z ciotką Hermioną.
Zielarstwo było przedmiotem, który Weasley bardzo lubiła, częściowo z
szacunku dla przyjaciela rodziny, profesora Longbottoma, który
prowadził zajęcia w całkiem ciekawy sposób. Jednak nawet ten
szacunek do Longbottoma nie powstrzymywał jej od śmiechu, kiedy
niezdarny nauczyciel potykał się o własne nogi
.
Ostatnią
lekcją była obrona przed czarną magią. Uczył jej tata Teddy’ego,
profesor Lupin. On był chyba jedynym nauczycielem, u którego
omawianie spraw organizacyjnych zajmowało jakieś pięć minut.
Zaraz potem zabrali się do powtórki z poprzednich lat. Wydawałoby
się to nudne jednak u profesora Lupina każda lekcja była warta
uwagi.