wtorek, 27 stycznia 2015

17. Walentynki

Tutaj Walentynki trochę wcześniej ^^ To już 30 rozdział, jestem naprawdę zdziwiona jak to szybko zleciało. Jednocześnie jestem z siebie dumna z dwóch powodów. Po pierwsze: w piątek zdałam prawo jazdy za pierwszym razem :D Musiałam się pochwalić :P A po drugie jest to najdłuższy rozdział jaki napisałam, wg licznika w Wordzie ma przeszło 2100 słów :D Ola w końcu się doczekałaś :*
Rozdział dedykowany mojej przyjaciółce Justynie, za jej cierpliwość, kiedy ona się uczy, a ja jej zawracam głowę fragmentami nowych rozdziałów do sprawdzenia, a także za pomoc w poszukiwaniu weny ;) Dziękuję :*
Miłego czytania :)



- Jak to nie chcesz iść na mecz? - zdziwiła się Victoire, kiedy po śniadaniu rozmawiała z Johnem. Tego dnia miał się odbyć pojedynek w quidditchu Ślizgonów i Krukonów. - Przecież twój najlepszy przyjaciel będzie grał!
- Już dawno się przyzwyczaił do tego, że częściej mnie nie ma na meczach niż jestem. - Ślizgon przewracając oczami. - Daj spokój, możemy w tym czasie porobić coś innego.
- Joo, proszę cię, wiesz jak bardzo kocham quidditch. - kontynuowała dziewczyna. - Zrobisz to dla mnie?
- Proszę cię, Victoire, wiesz, że ja mam zupełnie inne zdanie na temat tego sportu. - odpowiedział jej chłopak błagalnym tonem, jakby pójście z nią na mecz quidditcha było dla niego czymś naprawdę przykrym.
- No dobrze. - powiedziała chłodno dziewczyna kiwając głową. - Nie musisz ze mną iść, nie będę cię zmuszać.
- Ale nie będziesz o to zła? - chciał się upewnić Bletchley.
- Może troszkę. - Weasley wolała nie wdawać się w dalszą rozmowę, nie chciała się z nim kłócić, a jego odmowa mimo wszystko bolała ją. - To spotkamy się później, pa! - i już jej nie było.


- Co ten kretyn sobie wyobraża? - wkurzona Victoire wpadła do dormitorium trzaskając drzwiami.
- Kto? - zapytała zdziwiona Julie, która korzystając z tego, że wszystkie współlokatorki poszły na mecz, zaszyła się w książkach. - Coś z Jo?
- Coo? - Weasley brzmiała i też wyglądała na roztargnioną. - Niee… no może trochę. Ale chodzi o Lupina. Obściskiwał się z tą kretynką McGonagall podczas meczu.
- Z profesor? - zaśmiała się Blue, w odpowiedzi otrzymała mordercze spojrzenie. - Ojj wiem. No, ale to chyba nic dziwnego, nie? W końcu chodzą ze sobą.
- Ale muszą okazywać to swoje zainteresowanie tak przy wszystkich? Nie przypominam sobie, żebym obściskiwała się z Jo w naszym Pokoju Wspólnym lub w ślizgońskim.
- No cóż… miłość. - Julie lubiła się czasem droczyć z przyjaciółmi, doskonale domyślała się o co chodzi Teddy'emu. - A w ogóle pamiętasz, że jutro są Walentynki?
- Tak. - mruknęła Vicki i wzięła Szafira na ręce, głaszcząc go po miękkim futerku próbowała się uspokoić.
- Macie jakieś plany z Bletchleyem?
- Taa... idziemy do Hogsmeade. - nie brzmiała na zachwyconą.
- No to fajnie chyba, co?
- Niby tak... - westchnęła blondynka. - Ale wiesz, ile można chodzić do tego Hogsmeade?
- A gdzie indziej chcesz? Jesteśmy w Hogwarcie, gdzie indziej można wyjść, jeśli nie do Hogsmeade?
- No okej, wiem, że nie ma gdzie. Ale powoli zaczynam się zastanawiać czy to ma sens.
- To znaczy?
- No wiesz... jak się poznaliśmy, to wszystko było okej, dobrze nam się rozmawiało, spędzało czas i w ogóle. A teraz zrobiło się jakoś dziwnie. Zawsze wiedziałam, że quidditch go nie interesuje, ale nie myślałam, że w ogóle nie będzie rozumiał tego jak wiele dla mnie znaczy. Na ten temat w ogóle nie ma co z nim gadać. Dzisiaj na meczu byłam z Kaliną, mimo że grali Ślizgoni. Nawet tym się nie zainteresował. Nawet nie obchodziło go jak pójdzie jego najlepszemu przyjacielowi…  A poza tym chyba jednak nic do niego nie czuję...
- Ale przecież...
- Tak, na początku wydawało mi się, że może coś z tego będzie, ale chyba się pomyliłam. Tylko nie mam pojęcia jak mu to powiedzieć. - pokręciła głową.
- No na pewno nie jutro. - stwierdziła kategorycznie jej przyjaciółka.
- Wiem... dobra koniec o mnie. - Victoire klasnęła w dłonie. - A ty masz jakieś plany na Walentynki?
- Szczerze mówiąc tak. - przyjaciółka zarumieniła się nieco. - Mam randkę.
- Ooo, można wiedzieć...
- Nie. - przerwała jej Julie śmiejąc się. - To moja tajemnica.
- No okej, nie chcesz, nie mów. - uśmiechnęła się Weasley, wiedząc, że prędzej, czy później, i tak się dowie.
- Kiedyś ci powiem. - mrugnęła. W tym momencie drzwi ich dormitorium ponownie się otworzyły i weszła przez nie uśmiechnięta Cassia, gdy zobaczyła jednak Weasleyównę mina jej zrzedła. Blue poczuła, że atmosfera momentalnie zrobiła się ciężka. Chcąc rozładować napięcie zaczęła:
- Rozmawiałyśmy właśnie o planach na Walentynki.
- Aaa. - powiedziała jakże inteligentnie Lupin, widząc jednak znaczące spojrzenie Julie po chwili dodała. - Nate coś wymyślił, ale nie mam pojęcia co. Mówi, że to niespodzianka.
- A ja mam randkę z tajemniczym wielbicielem, ale póki co niczego się ode mnie więcej nie dowiecie. - to było dziwne zachowanie jak na nią, zwykle nie mogła się doczekać aż im o czymś opowie, pogroziła im palcem. - Nie, nie.
         Po tej wypowiedzi nastała cisza, przerwana dopiero po dłuższej chwili przez Victoire:
- Idę zobaczyć jak Kalina radzi sobie ze swoim wypracowaniem z obrony przed czarną magią. Może potrzebować pomocy. - oczywiście to była tylko wymówka, Bułgarka radziła sobie bez większego wysiłku z każdym przedmiotem.
Delikatnie położyła kota na swoim łóżku i ruszyła do wyjścia. Była już przy drzwiach, kiedy zatrzymał ją głos Cassii:
- No okej, przepraszam, że wzięłam udział w pomyśle mojego brata.
Victoire odwróciła się do niej, przez chwilę patrzyła na nią w milczeniu, jakby się nad czymś zastanawiała, w końcu rzekła:
- Cass, przepraszam, że tak długo się boczyłam. - uściskały się serdecznie.
- No w końcu! - wzniosła oczy i ręce do nieba Julie. - Powoli miałam już was obu dość. Nie sądzicie, że ta cała sytuacja była strasznie dziecinna?
- Zamknij się Blue! - odpowiedziały jednocześnie, po czym wszystkie trzy się zaśmiały. Zaczynało być jak dawniej. Resztę dnia spędziły razem, rozmawiając o rzeczach, o których nie rozmawiały przez te dwa tygodnie.


- Idziemy?- zapytał John następnego dnia, podając rękę Victoire, kiedy spotkali się przy portrecie Grubej Damy.
- Yhm. - dziewczyna kiwnęła głową.
- I jak ci minął wczorajszy dzień?
- Dobrze, pogodziłam się w końcu z Cass.- uśmiechnęła się nieco.
- Ooo, to dobrze.- jednak jego głos przeczył temu, co powiedział, więc obdarzyła go uważnym spojrzeniem, widząc to, kontynuował. - No okej...wiesz przecież, że nie przepadam za tą całą paczką Lupina. Za kogo oni się mają? Zachowują się jakby wszystko im się należało i byli nie wiadomo jacy ważni.
- Jo! To moi przyjaciele. - oburzyła się.
- Wiem, wiem, niestety...
- A poza tym jakby nie patrzeć chyba jestem jedną z nich, nie sądzisz?- zaczynał ją już denerwować.
- Ty jesteś inna. - odparł, po czym dodał.- Dobra, zmieńmy temat bo się pokłócimy.
- No okej. To co robimy?
- Tak sobie myślałem, że pójdziemy tradycyjnie do Trzech Mioteł.
         No tak, tego mogła się po nim spodziewać. Nawet kwiatka jej nie kupił. Zaczynała się nawet zastanawiać, czy nie powiedzieć mu prawdy właśnie w tym momencie. Zdecydowała jednak, że nie czas na to.
         Wkrótce okazało się, że jednak pamiętał o kwiatku, kupił jej bukiet białych róż. Stwierdził, że bardzo do niej pasują. W odpowiedzi na to uśmiechnęła się tylko i podziękowała.
         Złożyli zamówienie, po czym usiedli przy stoliku. Victoire musiała przyznać, że po tym jak Jo uraził ją mówiąc źle o jej przyjaciołach, starał się jak mógł poprawić jej humor. Prawie mu się to udało, jednak cały efekt popsuło pojawienie się Teddy'ego z Maggie. Zachowywali się jakby świata poza sobą nie widzieli. Weasleyówna poczuła ukłucie zazdrości, postanowiła je zignorować, tak samo jak ich. Było to jednak postanowienie trudne do zrealizowania, gdyż co chwilę dochodził do nich perlisty śmiech McGonagall lub wesoły głos Lupina.
- Joo… - powiedziała w końcu Victoire po dobrej chwili. - Możemy wyjść stąd? Jakoś nie mam ochoty już tu siedzieć...
- A co jest grane?- zapytał zdziwiony chłopak, który nawet nie zauważył jej zmieszania, dopiero teraz się rozejrzał i zobaczył o co, a raczej kogo jej chodzi.- No okej.
Ubrali się i wyszli. Dziewczyna jeszcze w drzwiach obejrzała się na Teda. Musiała przyznać, było jej przykro, że tak szybko o niej zapomniał.
- Co teraz robimy?- zapytał jej chłopak po wyjściu.
- Może pospacerujemy? - zaproponowała.
- No okej… - szli chwilę w milczeniu, gdy nagle John wypalił. - Czujesz coś do Lupina?
- Że co? - aż przystanęła ze zdziwienia.
- To co słyszałaś. Może i jestem nieczułym Ślizgonem, ale widzę jak na niego patrzysz i jak bardzo jesteś zazdrosna, gdy widzisz go z McGonagall.
- Jo, to nie...
- Nie zaprzeczaj.- przerwał jej. Serio, sam widzę pewne rzeczy. Poza tym ostatnio, znaczy odkąd oni zaczęli ze sobą chodzić, zrobiłaś się strasznie nerwowa. Zaczynam się zastanawiać, czy ci chociaż trochę na mnie zależy. Może jednak związek z Gryfonką to nie jest dobry pomysł dla Ślizgona.
Jego tyrada zbiła ją z tropu, ale sama zauważyła, że w tym co powiedział było dużo racji. Ona sama już przecież doszła do tego, że chyba do siebie nie pasują.
- Jo, masz rację.- odparła, postanowiła powiedzieć mu to nad czym zastanawiała się wcześniej.- To chyba jednak nie był dobry pomysł. Byliśmy dla siebie dobrymi przyjaciółmi, jednak nie nadajemy się na parę. Ty nie lubisz quidditcha, ani moich przyjaciół, ja z kolei sama nie wiem czego chcę.
- A więc zrywasz ze mną?- zapytał Bletchley ze zbolałą miną.
- Tak. - pokiwała smutno głową. - Przepraszam, naprawdę… Ale pozostaniemy przyjaciółmi jak wcześniej?
- Nie sądzę Victoire...
- Ale czemu?
- Nie chcę. -wzruszył ramionami. - Okazało się, że jesteś taka sama jak oni… A mówią, że to Ślizgoni są bez serca. Cześć. - z tymi słowami zostawił ją samą, a ona poczuła łzy płynące jej po policzkach. Nie namyślając się długo owinęła się wysoko szalem, żeby nie było widać jej łez i ruszyła nad jezioro. Środek miasteczka nie był dobrym miejscem na płacz i zastanawianie się nad życiem.


         Teddy miał dobry humor od samego rana. Uwielbiał Walentynki i mimo że nie mógł ich spędzić tak jak chciał, oglądanie tylu zakochanych par wokół sprawiało mu radość, choć oczywiście w życiu by się nie przyznał do tego przed przyjaciółmi. Chcąc uczcić ten dzień nadał swoim włosom mocno czerwony odcień, wyróżniający się już z daleka. Na dodatek Cass powiedziała mu rano, że Victoire już się z nią pogodziła, a więc była szansa, że niedługo i złość na niego jej przejdzie. Umówił się na popołudnie z Maggie, coś czuł że Weasley i Bletchley jak zwykle będą w Trzech Miotłach i miał rację. To wprawiło go w jeszcze lepszy nastrój, poza tym zauważył że Victoire co chwila rzuca w ich stronę zirytowane spojrzenia. Może jednak wcale nie był jej tak obojętny jak twierdziła. Później zauważył także jak dziewczyna nieco wkurzona wychodzi z lokalu i w progu jeszcze ogląda się na nich. To dało mu do myślenia. Wkrótce po wyjściu tamtych i oni wyszli. Maggie planowała spędzić walentynkowy wieczór ze Scottem.
         Wracając samotnie do Hogwartu w pewnej chwili natknął się na Bletchley'a sprawiającego wrażenie czymś mocno zagniewanego. Postanowił go zaczepić:
- Siema Bletchley! Gdzie twoja dziewczyna? - tamten jeszcze bardziej się naburmuszył.
- Odczep się Lupin, nie ci do tego.
- Czyżby Weasley w końcu przejrzała na oczy?
- Jesteście siebie warci. - warknął Ślizgon.- A ostrzegano mnie żebym uważał na Gryfonów. Tak się szczycicie tym swoim honorem, a okazuje się, że wcale go nie macie.
         To mogłoby się skończyć naprawdę źle, gdyż rozzłoszczony tym stwierdzeniem obrażającym jego dom, Teddy już sięgał po różdżkę, jednak nim rzucił jakiekolwiek zaklęcie, różdżka wypadła mu z dłoni i pomknęła ku stojącej nieopodal Minervy McGonagall.
- Bletchley, Lupin po minus dziesięć punktów za kłótnię i wszczynanie pojedynku, któremu na szczęście w porę zapobiegłam. Bletchley dodatkowo minus pięć za obrażanie innego domu. - profesor McGonagall jak zwykle w takich sytuacjach była śmiertelnie poważna. - A teraz odmaszerować każdy w swoją stronę.
         Teddy postanowił udać się nad jezioro, żeby nieco ochłonąć. Zawsze denerwowały go odzywki Ślizgonów, obrażające jego dom. Zupełnie nie spodziewał się, że zastanie tam siedzącą na pomoście Victoire. Obok niej leżał pomięty bukiet białych róż. Po cichu podszedł do niej, z bliska okazało się, że dziewczyna cicho płacze, ponadto cała trzęsła się z zimna. Zresztą nie ma co się dziwić w końcu był środek lutego. Zdjął swoją kurtkę i włożył jej na ramiona. Zdziwiona spojrzała do góry. Gdy go rozpoznała jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, jednak nie ruszyła się ze swojego miejsca, tylko zabrała się za ocieranie łez zziębniętymi palcami. Nie mogąc się powstrzymać usiadł obok, odsunął jej ręce od twarzy i sam zaczął opuszkami palców ścierać jej łzy.
- Zobaczysz, przeziębisz się. - mruknął pod nosem.- Hej, chyba nie płaczesz przez tego kretyna Bletchley'a?
- Teddy… -westchnęła. - Możesz zostawić mnie samą?
- Nie ma mowy nawet. Nie zostawię cię samej w tym stanie, zaraz wracamy razem do szkoły.
- Nie chcę twojej pomocy.
- Ale i tak ją dostaniesz, wytłumaczysz mi co się stało?- powiedział spokojnie.
- Czemu ten świat musi być taki skomplikowany? - poleciała kolejna łza, którą także otarł.
- Heej… tak to już jest, ale jakoś trzeba sobie z tym radzić, no nie?
- Ty się chyba niczym nie przejmujesz...
- Wcale tak nie jest. Po prostu staram się większą uwagę poświęcać tym dobrym chwilom.
Przez dłuższą chwilę patrzyli na siebie bez słowa. W końcu odezwała się Victoire:
- A tobie nie jest zimno?
W odpowiedzi na to Lupin się uśmiechnął:
- A co, podzielisz się moją kurtką?- zdziwił się, gdyż faktycznie przysunęła się do niego i okryła ich oboje kurtką, dzięki czemu miał doskonały pretekst do tego, żeby ją objąć.
- Ejj! - natychmiast się odsunęła. - Co ty wyprawiasz?
- Próbuję cię przytulić. - wyszczerzył do niej zęby.
- A co z twoją dziewczyną?
- A co ma być? - zaśmiał się głośno. - Coś mi się wydaje, że jesteś zazdrosna.
- Jaa? - prychnęła. - Nie mam o kogo.
- Myślę, że jednak jesteś trochę zazdrosna. No wiesz, o mnie.
- Wmawiaj sobie Lupin. Dobrze wiesz, że mam cię gdzieś.
- Widziałem jak przyglądałaś się nam w Trzech Miotłach.
- Wcale ni...- i w tym momencie Teddy postanowił przerwać tą bezsensowną dyskusję, nachylił się w stronę Victoire i pocałował ją prosto w usta. Myślał, że dziewczyna zaraz go odepchnie, jednak ku jego zdziwieniu ona odwzajemniła pocałunek.
- Nic cię nie łączy z Maggie, prawda? - zapytała po chwili. - Chciałeś żebym była zazdrosna...
- Jak na to wpadłaś? - zdziwił się.
- Gdybyście na serio byli razem nie pocałowałbyś mnie. Mylę się?
- Nie. - pokręcił głową ciągle uśmiechnięty. - Jestem zszokowany. Po pierwsze, że nie uderzyłaś mnie przed chwilą, czy coś w tym stylu, a po drugie, że się domyśliłaś o co chodziło.
- Trochę cię już znam. - zamyśliła się. - Aczkolwiek fakt, powinnam cię uderzyć, ale przemyślawszy sprawę stwierdzam, że podzieliłeś się ze mną kurtką, więc zasłużyłeś na jeszcze jednego buziaka.
- Coo? - jego mina była iście komiczna, ale ona pocałowała go tylko w policzek, po czym wstała.
- Czas chyba wracać. - stwierdziła. Wtedy spojrzała na leżące na pomoście kwiaty. - Mam pomysł. - i rzuciła bukiet do wody. Przez chwile stali tam wpatrując się jak znika w zimnej toni.- Koniec z Jo. - mruknęła Weasley, po czym złapała Lupina pod ramię i razem ruszyli w kierunku szkoły.


poniedziałek, 5 stycznia 2015

16. Nowi znajomi

Najpierw kilka słów ode mnie:
Ola- bardzo dziękuję za miłe życzenia :) no i oczywiście za opinię w sprawie rozdziału :) Podziwiam Cię z tą szkołą muzyczną, naprawdę musisz to lubić. Ja gram w orkiestrze ;) I naprawdę podziwiam, chyba najbardziej za cierpliwość bo wiem ile jej tam potrzeba.
Czekoladowa- Tobie również dziękuję za miłe życzenia :) i komentarz odnośnie rozdziału :) Rany, ale Ci zazdroszczę, że masz to już za sobą :D
Co do Jo, to nie bójcie się niedługo zniknie ( taki mały spoiler :D ). I szczerze ja też nie mogę się doczekać, kiedy to się stanie.
Nieco spóźnione, ale chciałabym życzyć Wam wszystkim wszystkiego dobrego w Nowym Roku, żeby wszystkie Wasze postanowienia udało Wam się zrealizować, no i żeby nie znudziło Wam się to moje opowiadanie :) Heh, to ostatnie to chyba bardziej sobie życzę :P 
ZawszeWinner- Wiem o co chodzi :D I tak, czytałam "Zmierzch", chociaż raczej nie jestem fanką. To, że Jake z pozoru nazywa się zupełnie tak jak jedna postać tej serii wyszło zupełnie przez przypadek i ja sama dopiero po napisaniu kilku pierwszych rozdziałów wpadłam na to :D Jednak on nie nazywa się całkiem tak samo i to także było już we wcześniejszych planach, a wszystko wyjdzie za kilkanaście rozdziałów ;)
Zapraszam także na mojego drugiego bloga: http://weasley-lupin.blogspot.com/ Jestem dumna z najnowszego rozdziału jaki tam napisałam ;)
Spoilerowania i podziękowań dość na dziś, czas na rozdział, a zatem ostatnie już dziś życzenie: miłego czytania :)




         Tym razem Victoire naprawdę długo trzymał gniew. Minęły dwa tygodnie, a ona nadal nie odzywała się ani do Cassii, ani Jake'a, Nate'a, a przede wszystkim do Teddy'ego. Niewątpliwie było to bardzo trudne, ale nie robiła tego nawet na treningach. W milczeniu wykonywała polecenia kapitana i nie odzywała się także wtedy, kiedy dyskutowali kim zastąpić chłopaków, którzy mieli szlaban na najbliższy mecz. Z ich gromady normalnie rozmawiała tylko z Julie, która nie była obecna przy akcji w Hogsmeade i nic o niej nie wiedziała, a przynajmniej dopóki obie strony nie powiedziały jej co zaszło. W tej sytuacji postanowiła zachować neutralność. Drugą osobą, która dotrzymywała jej towarzystwa była Kalina, która ostatecznie zgodziła się zostać zastępczynią Teda na najbliższym meczu. Poza tym Weasleyówna sporo czasu spędzała z Bletchleyem, oficjalnie zostali parą, co Hogwart przyjął z wielkim zdumieniem. Związki między uczniami Domu Lwa i Węża były naprawdę bardzo rzadkie.
         John przedstawił jej kilkoro swoich przyjaciół i o dziwo przyjęli ją całkiem dobrze. Żadne z nich nie przypominało Parkinsona i jego paczki. Przekomarzanki na temat ich domów były częstym tematem rozmów, jednak nie kłócili się na serio.
         Arcadia Pucey, nazywana w skrócie Cadią, była córką Adriana Puceya, byłego ścigającego dryżyny Slytherinu, i jak się okazało, mugolki. Z tego co mówiła bardzo przypominała swoją mugolską matkę zarówno z wyglądu, jak i z charakteru. Po ojcu ponoć odziedziczyła jedynie ślizgoński spryt i dumę, a także ciemne oczy.
- Gdyby nie to, to na pewno wylądowałabym w Ravenclawie. - śmiała się przy pierwszym spotkaniu. - Uwielbiam się uczyć, mogłabym całe dnie spędzać z książkami.
         Jej brat bliźniak, Aiden był ścigającym w drużynie Ślizgonów. Można go było nazwać zupełnym przeciwieństwem Arcadii - ona była niziutka, on wysoki, ona miała ciemne oczy, on jasne, z kolei włosy ona miała jasne, a on ciemne. Ponadto ona wolała czas wolny spędzać przy książkach, on na boisku. Jednak mimo dzielących ich różnic już na pierwszy rzut oka było widać, że świetnie się ze sobą dogadują.
         Danielle Montague, trzecia z grona najbliższych przyjaciół Johna, była jedyną córką Grahama Montague i Daphne Greengrass. Należała do osób, których trudno nie zauważyć. Była nieco wyższa  od Victoire, miała długie do ramion złote loki i zielone oczy, do tego figurę modelki. Była uważana za jedną z najładniejszych dziewczyn w szkole.  
- Nie jesteś taka znowu zła jak na Gryfonkę. - stwierdziła Dani, kiedy razem z Victoire, Johnem i rodzeństwem Pucey siedzieli w Pokoju Wspólnym Ślizgonów.
- A ty jak na Ślizgonkę. - zaśmiała się Victoire. - Naprawdę nie spodziewałam się, że...
- Że co? - zapytał Jo z zawiadiackim uśmiechem.
- No, że Ślizgoni potrafią być tacy normalni.
- A jacy mielibyśmy być? - zaśmiał się Aiden.
- Nadal nie rozmawiasz ze swoimi przyjaciółmi z Gryffindoru? - zainteresowała się Montague kładąc nacisk na słowo „Gryffindor”.
- Nie. - powiedziała stanowczo Weasleyówna. - Nadal mnie złość trzyma. Zupełnie nie rozumiem jak mogli się wtedy tak zachować. A nazywają siebie moimi przyjaciółmi...
- Gryfoni... - mruknęła Cadia. - Czego się po nich spodziewać?
-Ej! Nie zapominaj, że... - Victoire już chciała bronić kolegów z jej domu, jednak przerwała jej Pucey.
- Nie irytuj się tak, stwierdzam tylko fakty. - w odpowiedzi na mordercze spojrzenie Gryfonki dodała. - Okej, okej, już się zamykam.
- Jak tam przygotowania do meczu z Hufflepuffem w przyszłym tygodniu? - zapytał Aiden, chcąc zmienić temat.
- Mogłyby iść lepiej. - odparła Vicki. - Wiecie trochę ciężko grać bez trójki zawodników ze stałego składu.
- No i Puchoni w tym roku, trzeba im to przyznać, są w dobrej formie.
- Wiem, widziałam jak prawie was pokonali. - stwierdziła Weasley, przemilczając fakt, że w tamtym meczu kibicowała Puchonom.
- Poza tym dobrze wiecie kto jest kapitanem. - dodał lekceważącym tonem John. - Zakład, że w tym roku Gryffindor będzie ostatni?
- Ej! - drugi raz zbulwersowała się Weasley. - Mógłbyś przynajmniej w mojej obecności miarkować się i nie obrażać mojej drużyny.
- Chodziło mi tylko o kapitana. A zresztą wiesz jak bardzo interesuje mnie quidditch. - sarknął.
- Taaa... - to akurat nieco ją smuciło. Jo ani trochę nie lubił quidditcha i nie rozumiał jaki był ważny dla niej, ile radości dawała jej gra, latanie na miotle, zdobywanie punktów dla drużyny i wygrywanie meczów.


         Teddy postanowił skorzystać z tego, że Cass i Nate byli zajęci sobą, a Jake gdzieś wyparował i wprowadzić w życie pomysł, który już od jakiegoś czasu chodził mu po głowie. A dokładniej od czasu kiedy jego luba zaczęła umawiać się z pewnym śliskim gościem. - Maggie? Możemy pogadać? - zagadnął Lupin odrabiającą przy stoliku lekcje dziewczynę.
- Jasne. - podniosła wzrok znad książki i uśmiechnęła się do niego. Byli na tym samym roku i Margaret nie dość, że była bardzo miła, to była także ładna. Miała długie do ramion ciemne włosy, brązowe oczy i drobny nos.
- Pamiętasz jak w zeszłym roku pomogłem ci ze Scottem? - Scott był chłopakiem Maggie, który rok wcześniej skończył Hogwart. Dziewczyna nieco bała się zagadać do niego i dzięki małej pomocy Teda w końcu zostali parą.
- Jasne. Chyba nigdy ci się nie odwdzięczę.
- No właśnie... mam prośbę. - spojrzał na nią błagalnym wzrokiem.
- Nie ma sprawy. - ponownie się uśmiechnęła i odłożyła pióro na pergamin. - O co chodzi?
         I tu Teddy wytłumaczył jej swój pomysł. Kiedy skończył nadal się uśmiechała, może nawet jeszcze szerzej. Po chwili namysłu odparła:
- Zgodziłabym się, tylko nie wiem co Scott na to powie.
- Tym się nie przejmuj. - Lupin machnął ręką. - Napisałem do niego już kilka dni temu. Wiedziałem, że i tak bez jego zgody się nie obejdzie.
- I co?
- Odpowiedział, że okej, jeśli ty się zgodzisz, ale jeśli sprawy zajdą za daleko... dobra, naprawdę nie chcesz wiedzieć co wtedy mi zrobi. I ja serio nie chcę tego doświadczyć.
- Okeeej. - zaśmiała się.
- To zgadzasz się?
- No tak. - pokiwała głową. - To kiedy zaczynamy?
- Najlepiej od zaraz.



         W tym samym czasie w hogwardzkiej bibliotece wieczór spędzała Julie. Swoją drogą tam właśnie spędzała większość wieczorów. Od najmłodszych lat uwielbiała się uczyć, dowiadywać nowych rzeczy, długie ślęczenie nad książkami wcale jej nie męczyło, wręcz przeciwnie, to właśnie w towarzystwie książek najlepiej wypoczywała.
- Hej Blue. - jej spokój został przerwany przez pewnego chłopaka, który podszedł do niej do stolika.
- Hej Black. - Julie spojrzała znad książki na niego, a on bez pytania dosiadł się do jej stolika. Swoją drogą te ich kolorowe nazwiska były zabawne. - Coś chcesz, czy tak przyszedłeś pogadać?
- Ranyy... nie można już tak po prostu zagadać?
- Odpowiesz? Bo w to, że przypadkiem wszedłeś do biblioteki w życiu nie uwierzę.
- No dobra, w zasadzie i to, i to. - przyznał jej rację.
- To o co chodzi?
- Nie wiesz może, kiedy Weasley ma zamiar skończyć z tymi swoimi fochami? - zapytał patrząc jej w oczy.
- Nie mam pojęcia. A co, czyżby twoje nieczułe serduszko jednak cierpiało widząc smutek na twarzy twojego najlepszego psiapsióły Lupina? - szydziła.
- Nawet nie masz pojęcia Blue jaka potrafisz być czasem irytująca. - pokręcił głową.
- Taką mnie wszyscy lubią. - wzruszyła ramionami.
- Zdążyłem zauważyć. - postanowił zmienić temat. - A w ogóle jak tam twój Krukonik?
- Nie Krukonik, a Puchon kretynie. Nawet takiej prostej rzeczy nie potrafisz zapamiętać?
- Doszedłem do wniosku, że jest zbyt nieistotny by go pamiętać.
- I miałeś rację. - roześmiała się na widok jego zdumionej miny. - Zerwaliśmy jakiś tydzień temu.
- No widzisz. Od razu to mówiłem, słuchaj się Blacka a daleko zajdziesz.
- Niewątpliwie. - spojrzała na niego z powątpiewaniem.
- To co robimy, żeby wszystkich pogodzić? Głupio wyszło. Nawet z Cassią nie rozmawia...
- Może i tak, a myślisz jak ja się czuję? Obie są moimi najlepszymi przyjaciółkami. Ale wiesz co sądzę?
- Co?
- Dajmy im spokój. Ostatnio jak się wtrąciliście niezły bałagan z tego wyszedł.  Na pewno wszystko w końcu samo się ułoży i myślę, że tak będzie lepiej, jak to wszystko poukłada się bez naszego udziału.
- Nie spodziewałem się takiego zdania po tobie. Zawsze myślałem, że lubisz  wtrącać się we wszystko.
- Bo lubię. - uśmiechnęła się kącikami warg.- Jednak do tej akurat sprawy wolałabym nie. I tobie też to radzę. - zaczęła pakować swoje książki. - Idziesz do Wspólnego, czy masz tu jeszcze coś do załatwienia? Jakieś książki do poszukania, czy coś?
- Nie, idę z tobą. - odparł jakby zamyślony. Jako przykładny dżentelmen pomógł jej nieść książki. Szli rozmawiając przez korytarze, gdy usłyszeli jakiś trzask za plecami. W jednej chwili spojrzeli za siebie, jednak nie zauważyli tam nic dziwnego, niczego skąd mógłby ten dźwięk dochodzić.
          Po krótkiej chwili znaleźli się przy portrecie Grubej Damy, gdzie minęli Victoire, żegnającą się z Johnem. Ten widok w ostatnich dniach był normalką,  jednak zszokowało ich to, co zastali w Pokoju Wspólnym. Gdy tylko przeszli przez portret Grubej Damy, ujrzeli Teddy'ego czule obejmującego Margaret McGonagall.
- No, no, nieźle Lupin. - powiedziała Julie do siebie, bo Teddy nie miał szansy tego dosłyszeć. - Ciekawa jestem co na to Victoire...
- Będzie ciekawie, nie ma co. - mruknął Jake zgadzając się z dziewczyną.