poniedziałek, 8 maja 2017

25. Klątwa

W końcu, po naprawdę długim czasie jest nowy rozdział. Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze zagląda i się z tego faktu ucieszy. Wszelkie komentarze, także te negatywne, mile widziane. Serdecznie pozdrawiam.


- Jak to nie wie pani co jej jest? - Nate od dobrych kilkunastu minut, czyli mniej więcej odkąd wpadł do Skrzydła Szpitalnego nie dawał spokoju pielęgniarce. - Przecież pracuje tu pani od lat, miała pani do czynienia z najróżniejszymi przypadkami, leczyła pani uczniów w najmroczniejszych czasach tej szkoły  i pani  nie wie co jej dolega?
- Nate… uspokój się, pani Pomfrey niewiele pomoże jak będziesz ją cały czas dekoncentrował. - Jake złapał go za ramię chcąc dodać mu otuchy.
         Na łóżku szpitalnym leżała nieprzytomna Cassia, a pani Pomfrey chodziła wokół niej, wykonując jakieś skomplikowane ruchy różdżką, chcąc dowiedzieć się co właściwie stało się dziewczynie. Na sąsiednim łóżku siedział Teddy, uważnie przyglądając się poczynaniom lekarki. To on pojawił się w Skrzydle Szpitalnym pierwszy, zaraz po tym jak dowiedział się od Julie, że coś się stało jego siostrze. Gdy zobaczył ją nieprzytomną, wręcz upiornie bladą na łóżku szpitalnym, najpierw zareagował tak samo jak Nate i zaczął domagać się wyjaśnień, a potem siły go opuściły i usiadł obok równie zdenerwowanej Victoire, która w Skrzydle Szpitalnym pojawiła się zaraz po nim. Teraz wydawał się spokojny, jednak to były tylko pozory, tak naprawdę cały się w środku gotował. Co się tak właściwie stało? Kto to zrobił, kto skrzywdził jego młodszą siostrzyczkę, którą przecież powinien się opiekować, co powie rodzicom?  
- Niestety nie mam dobrych wieści. - powiedziała w końcu pani Pomfrey zduszonym ze zdenerwowania głosem. - Ktoś rzucił na nią klątwę, i to klątwę, która zakrawa o czarną magię… w Hogwarcie… coś takiego…
- Pani Pomfrey, mogłaby pani powiedzieć co konkretnie jest mojej siostrze? - zapytał Teddy w zdenerwowaniu ściskając rękę Victoire.
- Pańska siostra została trafiona czarnomagiczną klątwą, której nikt w Hogwarcie nie powinien nawet znać.
- Ale wyjdzie z tego? - zapytał Nate drżącym głosem.
Pani Pomfrey przez chwilę nie odpowiadała, spojrzała jeszcze raz na nieprzytomną dziewczynę, po czym na zgromadzonych wokół niej jej przyjaciół: Victoire i Teda siedzących na łóżku obok i trzymających się za ręce, Nate’a wspieranego przez Jake’a i stojącą obok nich Julie.
- Ta klątwa nie tylko pozbawia ofiarę przytomności na dłuższy czas, jej skutki są dość daleko idące. Muszę przeszukać książki, żeby się upewnić co do jej działania i żeby znaleźć antidotum. - jeszcze raz rzuciła na nich okiem. - Ale myślę, że w jednej kwestii mogę was pocieszyć, ta klątwa nie jest śmiertelna. Tymczasem muszę was prosić o opuszczenie Skrzydła Szpitalnego, niezwłocznie muszę się udać do profesora Dumbledore’a powiadomić go o wszystkim. Możecie przyjść jutro.
- Ale… - zaczął protestować Teddy.
- Żadnych ale panie Lupin. - przerwała mu pielęgniarka. - Rozumiem, że jest pan jej bratem, jednak do jutra i tak jej stan raczej się nie zmieni i w niczym jej pan nie pomoże siedząc tutaj.
- Co się stało? - drzwi Skrzydła Szpitalnego otworzyły się z hukiem i wpadła przez nie zdenerwowana Nimfadora Lupin, a zaraz za nią jej mąż, wyglądający na równie przejętego.
Pani Pomfrey cierpliwie powtórzyła rodzicom Cass to, co chwilę wcześniej tłumaczyła jej przyjaciołom. Mimo że spieszyła się do Dumbledore’a i mimo że nie miała własnych dzieci rozumiała ich troskę, dlatego odpowiedziała na wszystkie ich pytania, po czym pozwoliła im czuwać przy córce, w końcu pozwoliła zostać również Tedowi.
- Kto mógł to zrobić Cassii? - Victoire siedziała w fotelu przy kominku w Pokoju Wspólnym i rozmyślała. Nadal cała się trzęsła ze zdenerwowania. - Przecież ona nie ma żadnych wrogów, wszyscy ją lubią… no może poza Ślizgonami, ale myślicie, że któryś z uczniów byłby zdolny do czegoś takiego?
- Byście ją widzieli. - załkała cicho zwykle silna Julie. - Jak leżała tam bez życia, przez chwilę zresztą myślałam, że tak jest…
- Dorwę tego kto to zrobił i pożałuje, że w ogóle się urodził… - Nate zacisnął dłoń w pięść.
- A ja ci pomogę. - powiedział Jake.
- Wszyscy pomożemy. - podsumowała Weasley. - Cassia jest dla mnie jak siostra, nikt nie może jej skrzywdzić i wyjść z tego bezkarnie.

        Minął tydzień. Stan Cassii pozostawał bez zmian, cały czas nie odzyskała przytomności. Jej rodzice niemal nie odstępowali od jej łóżka. Lekcje Lupina na ten czas przejął profesor Longbottom. Teddy wprawdzie chodził na zajęcia, jednak cały czas był jak otępiały, niewiele do niego docierało, cały czas był skupiony na siostrze. Nate tak samo. Oboje obwiniali się, że mogli w jakiś sposób ją ochronić, a młodego Pottera dodatkowo męczył fakt, że ostatnimi czasy jego stosunki z Cassią nie układały się zbyt dobrze. Bał się, że dziewczyna nie wyjdzie już z tego stanu wegetacji i nawet nie będzie miał okazji się z nią pogodzić. Dla Julie i Victoire brak ich przyjaciółki był bardzo odczuwalny. W końcu spędzały razem większość czasu. Lupinówny nie było z nimi w dormitorium, nie chodziła z nimi na zajęcia, nie jadły razem posiłków, nie mogły razem uczyć się w bibliotece, czy leniuchować w Pokoju Wspólnym. Wszczędzie brakowało Cassii. Nic nie było takie samo jak jeszcze kilka dni wcześniej. Victoire próbowała się jakoś trzymać ze względu na Teddy’ego, chciała być dla niego wsparciem, jednak nie zawsze miała wystarczająco dużo siły by nie rozpłakać się na widok najlepszej przyjaciółki leżącej spokojnie wśród białej, szpitalnej pościeli, czy na widok jej zmartwionych rodziców, którzy obecnie wyglądali jeszcze bardziej niechlujnie niż zwykle.
- Daj mi to Ted. - odezwał się w końcu Jake widząc bezskuteczne próby skupienia się przez Lupina na odrobieniu zadania domowego z zaklęć. - Zrobię to, i tak, i tak nie możesz się na tym skupić. Idź do niej.
- Dzięki, jesteś naj… - powiedział Teddy wstając z krzesła.
- Wiem, wiem… - Black przewrócił oczami. Po czym skierował swój wzrok na Pottera, który patrzył na niego błagalnym wzrokiem. - Dobra, nie wierzę, że to mówię, ale twoje zadanie domowe też odrobię.
W tym momencie koło nich pojawił się srebrny wilk i przemówił głosem Remusa Lupina:
- Teddy, przyjdź jak najszybciej do Skrzydła Szpitalnego.
Ledwo patronus skończył mówić młodego Lupina już nie było w bibliotece. Był przerażony, bał się, że mimo zapewnień pielęgniarki, stało się najgorsze. Zaraz za nim szkolnymi korytarzami biegł Nate próbując go dogonić.
Wpadli do Skrzydła Szpitalnego niemal równo. I niemal równo zastygli w miejscu. Cassia odzyskała przytomność i siedziała na łóżku pijąc jakiś eliksir albo po prostu coś ciepłego bo z jej kubka unosiła się para. Jednak na twarzach jej rodziców i pielęgniarki nie widać było szczęścia. To był dla Teddy’ego znak, że coś jest nie tak. Drugim znakiem było to, że jego siostra nie uśmiechnęła się na ich widok, w sumie w żaden sposób nie pokazała reakcji na ich widok. W końcu podszedł do jej łóżka i zapytał:
- Jak się czujesz Cass?
- Chyba dobrze. - wzruszyła ramionami, chłopak miał już odetchnąć z ulgą, gdy dodała - A tak właściwie kim jesteś? - i potoczyła wzrokiem po zebranych wokół niej szukając odpowiedzi.