sobota, 1 grudnia 2012

4. Przesłuchania do drużyny quidditcha

          Teddy, tak jak wcześniej zapowiadał, wyznaczył termin eliminacji do drużyny na sobotę w drugim tygodniu września. Dla wszystkich oczywiste było, że drużyna Gryfonów, która rok wcześniej zdobyła Puchar Quidditcha, pozostanie w niemal niezmienionym składzie. Potrzebowali tylko nowego pałkarza, po tym jak były kapitan Xavier Towler skończył szkołę, a także nowego ścigającego po Lissie Dellaney, która podczas ostatniego meczu nabawiła się na tyle poważnej kontuzji, że nie było szans na jej powrót do drużyny.
          Victoire naprawdę współczuła Lissie, ale od końca poprzedniego roku szkolnego nie mogła się doczekać nowego naboru do drużyny, gdyż naprawdę bardzo chciała iść w ślady swojej rodziny. Pragnęła iść w ślady swoich rodziców chrzestnych: Ginny, jak dotąd najlepszej ścigającej Hogwartu i Harry'ego, najmłodszego szukającego od wielu, wielu lat, który bardzo dobrze się sprawdził. Denerwowała się tylko faktem, że to właśnie Teddy został nowym kapitanem. Kiedy ostatnio razem grali miała 9 lat i skończyło się to jej upadkiem z miotły przez który złamała sobie nogę. Lupin potem przez lata jej to wypominał i bała się, że nie będzie jej chciał nawet dopuścić do kwalifikacji, gdyż będzie przekonany, że nadal nie umie się utrzymać na miotle. A ona od tamtego lata ani razu nie spadła z miotły. W dodatku dużo ćwiczyła z Ginny i Harrym, kiedy odwiedziła ich w wakacje. Kilka lekcji udzielili jej także Charlie, bliźniacy i Ron, którzy nie chcieli być gorsi od młodszej siostry, przez co tak właściwie potrafiła odnaleźć się na każdej pozycji na boisku, chociaż najbardziej podobało jej się bycie ścigającym.
- Co ty tu robisz?- przywitał ją zdziwiony Teddy, kiedy tylko zobaczył ją w sobotę rano na boisku. - Przyszłaś popatrzeć?
- Chciałbyś. - mruknęła wywracając oczami. - Postanowiłam wziąć udział w kwalifikacjach.
- Co? - zdziwiona mina chłopaka naprawdę ją rozbawiła.
- Postanowiłam zgłosić się do drużyny. Czy to takie dziwne?
- Ty?
- Nie, Morgana...no jasne, że ja!
- Kiedy ostatnio widziałem cię na miotle w całkiem widowiskowy sposób wleciałaś prosto w ścianę domu Harry'ego. Pamiętasz?
- Nie dałeś mi o tym zapomnieć.- zirytowała się. - Byłam pewna, że znowu mi to wypomnisz, ale teraz jest inaczej.
- No dobra, okej, przecież nie mogę zabronić ci kandydować do drużyny. - uniósł pojednawczo ręce.
- I nie masz nic przeciwko? - teraz to ona się zdziwiła.
- A dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? - uśmiechnął się trochę szyderczo. - Jesteś Weasley, a więc po pierwsze jesteś na tyle uparta, że jak sobie już coś postanowisz to odwiedzenie cię od tego graniczy z cudem, a po drugie masz quidditch we krwi. No i trzecie, już nie związane z tym, że jesteś Weasley, to istnieje jeszcze szansa, że się nie dostaniesz.
Wow. Teraz to dopiero się zdziwiła. Nie spodziewała się takiego podejścia Lupina.
- Oooo... - na boisku pojawił się Black. - Blondi, startujesz do drużyny?
- Jako ścigająca. - odparła mu z uśmiechem.
- To akurat sam się domyśliłem. Niezbyt nadajesz się na pałkarza.
- Czyżby? - faktycznie na tej pozycji radziła sobie najgorzej, jednak źle też nie było.
- Jakoś sobie tego nie mogę wyobrazić.
- Możemy kiedyś tak zagrać. - zaproponowała.
- Tori?! Ty tutaj? - przyszła następna zdziwiona osoba. Tym razem była to Cassia.
- Zapewne będzie naszą nową ścigającą. - tym razem zamiast dziewczyny odpowiedział Jake.
- I nic mi nie powiedziałaś? - oburzyła się jej przyjaciółka. W sumie zrobiło jej się przykro, że Victoire nawet jej nie wspomniała, że ma zamiar zgłosić się do drużyny.
- Tak jakoś wyszło. - Tori się zmieszała. Jakoś w tym wypadku nie chciała wsparcia przyjaciół, nie chciała ich zawieść i wolała, żeby do czasu o niczym nie wiedzieli.
- No dobra, nie ekscytujmy się już tak. - mruknął Teddy. - Czas zaczynać.
- Racja. - Black uśmiechnął się. - Zobaczmy jakich to mamy zdolnych Gryfonów.
Tymczasem Lupin już szedł do zgromadzonych na boisku uczniów Gryffindoru.
- Hej.- zaczął, nagle zapomniał zupełnie co miał powiedzieć. Przez cały miesiąc, odkąd dowiedział się o tym, że został nowym kapitanem szykował sobie tę mowę, jednak w tej chwili wszystko wyparowało mu z głowy i kompletnie nie wiedział jak zacząć i co właściwie chciał im wszystkim powiedzieć. W końcu po chwili niezręcznej ciszy odprężył się i postanowił iść na żywioł. - Od dwóch lat, dzięki naszemu byłemu kapitanowi Xavierowi Towlerowi Puchar jest nasz. W tym roku musimy jednak dać sobie radę bez niego, a także bez Lissy Dellaney, naszej niezwykle uzdolnionej byłej ścigającej. - skinął głową ku dziewczynie siedzącej na trybunach. Mimo tego, że nie mogła już grać, postanowiła przyjść obejrzeć kwalifikacje. - Utrzymanie Pucharu w rękach naszego Domu na pewno będzie zadaniem trudnym, pozostałe drużyny grają na naprawdę niezłym poziomie i pokonanie ich będzie wymagać sporo wysiłku. Zgłaszając się do drużyny musicie być przygotowani na to, że gra w drużynie to nie samo wygrywanie meczów, ale także ciężka prawa, porażki, kontuzje i treningi co najmniej dwa razy w tygodniu. A więc, jeśli ktoś z was nie jest na to gotowy, przemyślał to sobie teraz i chce zrezygnować, zrozumiem to. - popatrzał po zebranych wokół niego Gryfonach, zatrzymując dłużej wzrok na Weasleyównie, która widząc to posłała mu kpiący uśmiech. Ostatecznie żaden z Gryfonów nie wyszedł. - A więc jeśli wszyscy jesteście gotowi... zaczynajmy!

          Na początku kazał im latać wokół boiska, chcąc ocenić ich zdolności latania. Już wtedy odpadło osiem osób, a Lupin widząc co wyprawiają na miotle, dziwił się, że w ogóle się zgłosili. Jedna dziewczyna z drugiej klasy ledwo oderwała się od ziemi. Przy dalszych ćwiczeniach było już tylko gorzej. Teddy wprost załamywał ręce, Jake z trudem powstrzymywał śmiech. Kiedy zostało już tylko 10 osób postanowił sprawdzić wszystkich umiejętności pojedynczo.
          Z racji swojego nazwiska na literę „W”, Victoire była ostatnia w kolejce. Przed nią stała dziewczyna z rocznika Teddy'ego - Cassandra Opus. Weasley szczerze jej nie znosiła niemal od początku pierwszej klasy i nieraz zastanawiała się jak taka wredna i samolubna osoba mogła trafić do Gryffindoru. Ta dziewczyna była wprost uosobieniem mugolskiego plastiku. Tlenione włosy, oczy tak pomalowane, że strach w nie spojrzeć, no i długie szpony, które nazywała paznokciami. Poza tym od zawsze leciała na Teddy'ego, w zeszłym roku nawet przez chwilę chodziła z Jakem, ale jak się potem okazało, że tylko dlatego, żeby zbliżyć się do Lupina. Teraz zapewne z tego samego powodu zgłosiła się do drużyny. Victoire dziwiła się, że nie boi się, że złamie sobie paznokcie.
- Jak mi was wszystkich szkoda. - Cassandra właściwie rozmawiała sama ze sobą, bo nikt jej nie słuchał, jej przyjaciółeczki były na trybunach, a reszta zgromadzonych osób była zbyt zdenerwowana, by zwracać na nią uwagę. - Nie rozumiem w ogóle po co wy wszyscy tu przyszliście, przecież to wiadome, że to ja dostanę się do drużyny.
Victoire miała ochotę jej coś odpowiedzieć, ale doszła w końcu do wniosku, że nie warto.
Nadeszła kolej Cassandry, Vicki wówczas odetchnęła z ulgą, że nie słyszy już jej irytującego głosu.           W zasadzie poszło jej całkiem nieźle, a Teddy był zdziwiony, że jej różowe tipsy się nie połamały. Mimo że na początku liczył, że Weasley jednak nie dostanie się do drużyny, to teraz miał nadzieję, że jednak będzie lepsza od Opus. Wolał mieć Weasley w drużynie. W sumie to dzięki temu miałby pretekst, żeby spędzać z nią więcej czasu... Chyba to jednak nie był taki zły pomysł. - uśmiechnął się pod nosem.
          W końcu przyszła kolej na Victoire. Gdy tylko znalazła się w powietrzu cała jej trema i zdenerwowanie zniknęło, czuła się całkiem rozluźniona. Wiedziała, że może to zrobić, że ma sporą szansę dostać się do drużyny i musi to wykorzystać. Ostatecznie nie spudłowała ani razu. Okazała się najlepsza ze wszystkich kandydatów na ścigających. Schodząc z miotły uśmiechała się szeroko zadowolona z siebie, że w końcu udało jej się zrealizować to, co zamierzała od dawna. Teraz tylko pozostało ćwiczyć dalej i przyczynić się do zdobycia po raz kolejny Pucharu Quidditcha przez Gryffindor.
          Do drużyny dostał się także Jason Wood, syn Olivera Wooda, dawnego obrońcy i kapitana drużyny. Jason miał zająć drugie wolne miejsce, czyli miejsce pałkarza.
- Weasley!
- Co? - odwróciła się do Teddy'ego.
- Gratulacje. - uśmiechnął się szeroko do niej i wykorzystał jej zaskoczenie, żeby ją przytulić. - A już się martwiłem, że Opus dostanie się do drużyny, a tego chyba bym nie zniósł. - szepnął jej do ucha. - Dzięki.
- Nie ma za co. - dziewczyna także się uśmiechnęła.
- To co, może pójdziemy z tej okazji na randkę?
- Lupin... - westchnęła, ale nadal się uśmiechała.
- No co? Każda okazja jest dobra, żeby cię gdzieś zaprosić. - spojrzał jej w oczy. - No dobra... to może pójdziemy do Trzech Mioteł oblać twój sukces? Cass i Blue pójdą z nami, tak samo Nate i Jake. Co ty na to?
- Ale kiedy?
- No teraz. - chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
- Jak to teraz? - zdziwiła się. Wiedziała, że chłopaki mają jakieś swoje sposoby na przedostanie się do sąsiedniej wioski, ale nie spodziewała się, że Lupin wpadnie na taki pomysł, dobrze wiedział, że nie lubiła łamać szkolnego regulaminu.
- Weasley... - zmrużył oczy. - Nie daj się prosić.
W tym momencie podeszła do nich Lissa:
- Gratulacje, byłaś świetna. - poklepała Victoire po ramieniu. - Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego zastępstwa.
- Mimo wszystko na pewno żałujesz, że nie możesz grać. - blondynka szczerze współczuła kontuzjowanej w zeszłym roku dziewczynie i czuła się nieco głupio rozmawiając z nią teraz, w końcu zajęła jej miejsce w drużynie.
- Mną się nie przejmuj, mój powrót do gry jest niemożliwy i nikt nic na to nie poradzi. - dziewczyna pokręciła smutno głową. - Próbowałam wrócić do latania, ale jak tylko wzniosę się trochę wyżej dostaję zawrotów głowy i w takim stanie nie ma żadnych szans, żebym jeszcze grała. No nic, idę dalej i z całego serca życzę wam powodzenia. - mrugnęła do nich i odeszła w stronę szkoły.
- To jak Weasley, idziemy?
- No ok. - odpowiedziała z wyraźnym zawahaniem w głosie. W końcu dostała się dziś do drużyny, o czym marzyła od dawna, może przy tej okazji zrobić coś szalonego.

          Godzinę później cała szóstka siedziała w Trzech Miotłach przy kremowym piwie. Victoire musiała przyznać, że było całkiem sympatycznie. Z wymknięciem się z zamku nie było większych problemów, a ich przyjaciele chętnie dołączyli do tej eskapady. Teddy właśnie mówił o tym jak denerwował się przed swoim pierwszym meczem. Opowiadał o tym jak cały dzień nie mógł wziąć nic do ust i jak cały się trząsł, gdy przyszedł czas wsiadać na miotłę. Potem temat zszedł na legendarny pierwszy mecz Harry'ego, kiedy to prawie połknął znicza. Cassia dodała swoje trzy grosze mówiąc, że podczas swojego pierwszego meczu w pewnym momencie zderzyła się z bratem i niemal spadła z miotły. Mina Teddy'ego w momencie, gdy to opowiadała, wydawał się nieco zbyt niewinna, Victoire już wtedy podejrzewała, że to było zaplanowane, teraz tylko utwierdziła się w tych przypuszczeniach. Miała tylko nadzieję, że jej takiego numeru nie wywinie. On albo Black, oboje byliby do tego zdolni.
          Jedynie Julie wydawała się kompletnie niezainteresowana i rozglądała się po lokalu obserwując innych. Nigdy nie przepadała za quidditchem. Chodziła na mecze tylko po to, żeby kibicować swojej przyjaciółce. Blue czasem przypominała Victoire jej ciotkę Hermionę, która również wolała spędzać czas w bibliotece niż na boisku.
- No, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. - podsumował Lupin opowiadanie swojej siostry. - Ale zapomniałaś powiedzieć o najlepszym momencie tamtego meczu. Pamiętacie to? To było takie zabawne... Oczywiście mówię o tym jak moja kochana siostra przeleciała przez bramkę, zapominając, że to kafel ma tam polecieć, a nie ona. - zachichotał, tak samo jak reszta osób siedzących przy stoliku.
- Może dla ciebie to było zabawne. - Cassia zmierzyła go groźnym spojrzeniem. - Dla mnie to wcale nie było takie zabawne. To była tragedia. Wszyscy się ze mnie nabijali jeszcze długo po tym.
- A ty jak zwykle się wszystkim przejmujesz. Może wrzuciłabyś w końcu na luz?
- A ty może byś się w końcu zamknął?- Victoire w końcu postanowiła się odezwać. Nie żeby nie bawiło ją to wydarzenie, ale doskonale wiedziała, że przyjaciółka nie lubiła, gdy się o tym wspominało i czuła, że powinna być lojalna wobec niej.
- Właśnie... - włączył się Black. - Poza tym ględzimy i ględzimy, a biedna Blondi będzie się jeszcze bardziej denerwować. No, to zdrówko. - uśmiechnął się i napił piwa kremowego. - Mam pomysł. Chodźmy do Wrzeszczącej Chaty. Zgarniemy kilka butelek Ognistej i będzie prawdziwe opijanie. Co wy na to? - doskonale wiedział, że dla rodzeństwa Lupinów Wrzeszcząca Chata była drażliwym tematem.
- Ty jak coś powiesz...- westchnęła Cassia i pokręciła głową.
- Weź się lepiej zamknij jak nie masz nic ciekawego do powiedzenia. - Teddy spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
- Ależ to świetny pomysł! - podłapała Julie. - Tam raczej nikt nie chodzi, moglibyśmy sobie na spokojnie pogadać. - rozejrzała się po zatłoczonym lokalu.
- Nie sądzę. - wycedził Lupin coraz bardziej zły.
Victoire i Nate woleli nie brać udziału w tej rozmowie, żadne z nich wolało nie zirytować Cassii. Ona w przeciwieństwie do swojego brata potrafiła się długo boczyć. W końcu jednak odezwał się Potter:
- Jak chcecie koniecznie iść to idźcie we dwójkę i po sprawie.
W odpowiedzi na to Blue prychnęła:
- Miałabym iść z Blackiem gdziekolwiek? Nie ma mowy.
- Phi... - odparł na to zirytowany Jake. - Jakbym gdziekolwiek chciał z tobą iść.
- W zasadzie w planach mieliśmy tylko wyjście do Trzech Mioteł. - wtrąciła w końcu Victoire patrząc na Teddy'ego. - Pamiętasz?
- Doskonale. - Teddy się uśmiechnął. - Mieliśmy świętować twój sukces. To co, jeszcze po jednym?
- Dobry pomysł. - Black zaraz poderwał się z miejsca prawie wywracając stół.- A może coś mocniejszego tym razem? Pójdę zamówić.
Oczywiście wcale nie chodziło o to, że jest taki uczynny, czy też o to, że za długo siedział w jednym miejscu i chciał się przejść. Po prostu podobała mu się nowa barmanka, siostrzenica madame Rosmerty. Niewątpliwie miała coś z ciotki. Tak samo jak ona była obiektem westchnień wielu uczniów Hogwartu, co oczywiście sprawiało, że Trzy Miotły podczas jej zmiany były jeszcze bardziej zatłoczone niż zwykle.
- Ciekawe ile ona ma lat... - zastanawiał się Lupin, kątem oka rejestrując oburzone spojrzenie Weasley rzucone w jego kierunku.
- Mogę się założyć o galeona, że Jake w końcu ją poderwie. - uśmiechnął się Potter.
- Stoi. Przetniesz Weasley?
Victoire obdarzyła ich morderczym spojrzeniem, ale machnęła ręką.
- O co się zakładacie? - Black właśnie wrócił do nich z sześcioma kieliszkami Ognistej i z zadowolonym uśmiechem na twarzy.
- O nic takiego... - Nate miał bardzo niewinny wyraz twarzy.
- A ty co taki z siebie zadowolony? - no tak Julie od dłuższego czasu się nie odzywała, gdyż zajęta była uważnym obserwowaniem Jake'a i barmanki.
- Ja?
- Mówiłam do Blacka...
- Heh. - syn Syriusza Blacka rozsiadł się wygodnie. - Umówiłem się z nią.
- Że co? - Blue prawie się opluła.
- Umówiłem się z Sironą, siostrzenicą Rosmerty.
- Wygrałem! - Potter wyszczerzył zęby.
- Okej, okej... - obrażony Teddy wyciągnął monetę z kieszeni. - Masz i się wypchaj.
- Nie rozumiem o co się tyle obrażasz braciszku. - Cassia zrobiła słodką minkę. - Uczciwie przegrałeś. Jeśli się nie liczyłeś z przegraną, trzeba było się nie zakładać.
- Wiem, wiem. Nie musisz mi o tym przypominać. - chłopak pokręcił głową.
- Ogarnijcie się w końcu. - włączyła się Julie. - Czy przyszliśmy tu żeby kłócić się o dwa galeony? A tym bardziej żebyście zachwalali urodę siostrzenicy madame Rosmerty? Nie wydaje mi się. Myślałam, że jesteśmy tu wszyscy dla Victoire.
- Ale ja... - Victoire chciała zaprotestować, ale przyjaciółka jej przerwała.
- Wydawało mi się, że to był twój pomysł Lupin. Więc może teraz nie obrażałbyś się jak dziecko o dwa galeony i zaczął zachowywać się normalnie? Ani razu podczas całego dzisiejszego dnia nie zauważyłam jeszcze żebyś zarywał do Vicki. Zaczyna mnie to dziwić.
- Jul...
- No, ale może źle mi się wydaje. Zachowujecie się jak dzieci. I ja naprawdę nie mam pojęcia co wy wszyscy widzicie w tej wywłoce. I oczywiście nie mówię o Victoire, chodzi mi o tą tamtą...
- Zazdrosna jesteś... - Black uśmiechnął się.
- Nie jestem! - głośno zaprotestowała i po czym wypiła naraz cały kieliszek Ognistej. Oczywiście skończyło się to głośnym kaszlem. - Cholera...
- Tak w ogóle, Black, nie przypominam sobie, żebyśmy zaaprobowali twój pomysł z mocniejszym trunkiem. - stwierdziła Victoire wąchając swój kieliszek.
- Oj tam Weasley, nie gadaj, tylko pij. - Black uniósł swój kieliszek w jej stronę. - Twoje zdrowie. - i wypił. Reszta poszła w jego ślady.


piątek, 2 listopada 2012

3. Początek roku szkolnego

          Następnego dnia Victoire obudziło miauczenie jej kotki Aurory. Pewnie czuła, że nie zobaczy swojej pani aż do świąt. Niestety do Hogwartu można było zabrać tylko jedno zwierzę i zawsze na początku roku dziewczyna miała problem ze zdecydowaniem się, które zabrać ze sobą. Miała dwa koty: Aurorę i Szafira, sowę Alkmenę i królika o wdzięcznym imieniu Snow, nazwanego tak z powodu koloru jego sierści. Victoire całym sercem kochała zwierzęta, a co za tym idzie często zdarzało jej się przyprowadzać do domu zagubione stworzonka. Aurorę znalazła podczas spaceru nad morzem. Było to jeszcze przed wschodem słońca i stąd też wzięło się jej imię. Kotka była wówczas bardzo wychudzona i dziewczyna nie potrafiła jej tam zostawić. Aurora miała szarą sierść z czarnymi wzorami. Mieszkała już u niej jakieś dwa lata. Szafira, którego w tym roku zabierała do Hogwartu, dostała od wujka Charliego w dniu dwunastych urodzin. Ten kot miał futro czarne i bardzo puszyste. Alkmena była najstarsza, była prezentem od rodziców, kiedy rozpoczynała naukę. Z kolei Snow błąkał się po Hogsmeade, tak samo jak Aurora wyglądał bardzo źle i dziewczyna nie miała serca go zostawić.
          W końcu postanowiła wstać z łóżka, nie chciała spóźnić się na pociąg. Wolała nie przeżywać takich przygód jak wujek Harry i Ron na drugim roku. Zeszła na dół, do kuchni, gdzie zastała swoich rodziców i Dominique jedzących śniadanie. Louis oczywiście jeszcze spał.
- Hej. - uśmiechnęła się Fleur na jej widok. - Za chwiłę chciałam iść cię obudzić.
- Aurora już to zrobiła.
- Milusie kocisko. - Francuzka z przekorą spojrzała na starszą córkę.
- I tak, i tak będę za nią tęsknić, tak samo jak za Alkmeną i Snowem. - powiedziała stanowczo piętnastolatka.
- Nie martw się. - odezwał się Bill. - Będziemy się nimi opiekować.
- Tak samo jak ostatnio? A potem kiedy wracam na wakacje okazuje się, że Louis przypalił ogon Szafirowi i biedny kiciuś przez tydzień nie wychodził spod mojego łóżka. - usiadła przy stole i zaczęła robić sobie kanapkę. Dopiero po dodaniu na wierzch rukoli zwróciła uwagę na swoją siostrę. Dominique była blada jak ściana i patrzyła z niechęcią na swoje śniadanie.
- Hej, co się dzieje? - zapytała zatroskana.
- Domi denerwuje się pójściem do Hogwartu. - odparł tata. - Martwi się, że nie trafi do Gryffindoru.
Victoire musiała przyznać, że jeszcze nigdy nie widziała swojej siostry tak zdenerwowanej. Zwykle tryskała dobrym humorem i nie przejmowała się niczym.
- Przecież zawsze mówiłaś, że nie możesz się doczekać.
- Wcale się nie denerwuję. - mruknęła Dominique. - Po prostu martwię się. Teraz też nie mogę się doczekać, ale tego, żeby mieć z głowy już całą tą ceremonię przydziału i pierwszy tydzień nauki.
- Nie ma czym się martwić. Dobrze wiesz, że każdy Weasley bez problemu trafia do Gryffindoru.
- Nie chodzi o to, że koniecznie chcę do Gryffindoru. Po prostu chciałabym być w klasie z Molly. Obojętnie gdzie.
- Nawet w Slytherinie?
- Nawet.
- Będzie dobrzi. - odezwała się Fleur. - Nie martwi się. Jesteście kuzynkami, nawet jeśli traficie do innych domów, będziecie miały ze sobą kontakt.
- Poza tym powinniśmy się pospieszyć, jak chcecie zdążyć na pociąg. - dodał Bill.
          Po jakiejś pół godzinie byli już na dworcu King’s Cross. Nikogo nie zdziwiło to, że Louisowi nie chciało się odprowadzić sióstr na peron i został w domu.
- Wszystki macie? - spytała po raz kolejny mama. - Na pewno?
Victoire postanowiła nie odpowiadać. Zaczęła się rozglądać za Cassią i Julie. Nie mogła się już doczekać, kiedy zobaczy Blue. W końcu nie widziały się od zakończenia roku. Szybko pożegnała się z rodzicami i razem z Dominique wyruszyły na poszukiwanie przyjaciół. W pewnym momencie usłyszała znajomy głos:
-Weasley!


          Teddy obudził się w świetnym nastroju. Poprzedni dzień był dla niego naprawdę udany. Szczególnie wieczór, kiedy miał możliwość pobyć trochę z Victoire. Było świetnie: całkiem dobrze im się rozmawiało, prawie tak samo jak kiedyś, kiedy jeszcze byli dziećmi. Miał nadzieję na więcej takich chwil. Od czwartej klasy był zakochany w Vicki i to na zabój, a ona nigdy nie chciała nawet się z nim umówić. Gdy tylko zaczynał ten temat, dochodziło do kłótni. Było to czasem naprawdę irytujące, jednak z czasem zaczęło go bawić denerwowanie Weasleyówny. Wprost uwielbiał robić jej najróżniejsze dowcipy. Takie jak żaby w dormitorium, świerszcze w ubraniach, czy też zmiana jej ulubionych sandałków w gumowce do kolan na środku Wielkiej Sali podczas śniadania.
- Tedzie Remusie Lupinie natychmiast zejdź na dół! - jego mama od jakichś pięciu minut wołała go na śniadanie.
- Co?- spytał zły, że przerwała jego rozmyślania na tak ważny temat, jakim była Victoire Weasley.
- Wstawaj!
- Już, już. - zawsze rano miał problem ze wstaniem.
- Spóźnisz się!
- No idę!- wrzasnął i wstał. Spojrzał na łóżko i stwierdził, że nie warto go ścielić. Zrobi to podczas ferii świątecznych. Mama i tak nie zwróci na to uwagi. W końcu to właśnie po niej odziedziczył zamiłowanie do bałaganu. Po chwili zszedł do kuchni. oczywiście cała rodzinka siedziała już przy stole i zajadała śniadanie. Nawet najmłodsza Andromeda wstała wcześniej, żeby pożegnać starsze rodzeństwo.
- Cześć wszystkim! - chłopak przywitał się i zabrał za jedzenie.
- I jak tam wczorajszy spacerek z Victoire? - zaczęła mama.
- Super.
Oboje jego rodzice uśmiechnęli się słysząc to radosne „super”.
- Od razu przypominają mi się czasy, kiedy James biegał za Lilką. - stwierdził Remus.
- I w końcu mu się udało. - dodał z szerokim uśmiechem jego syn. - A był w gorszej sytuacji niż ja. Z tego co wiem Lily od początku go nie lubiła. Mi też się uda. Zobaczycie.
- Ja w ciebie cały czas wierzę.
- A ja nie. - mruknęła zirytowana Cassia. - Moglibyście nie mówić tak o mojej przyjaciółce?
- I przyszłej bratowej. - uśmiechnął się jej starszy brat. - Ja nie mam nic przeciwko temu, że ślinisz się na widok Nate'a.
- Ted! - siostra o mało nie rzuciła w niego kanapką, którą właśnie jadła jednak w porę przeszkodził jej ojciec:
- Cassiopeia nie rzucaj w brata jedzeniem, a ty Ted lepiej zabierz się za to śniadanie, bo spóźnimy się na pociąg. - powiedział spokojnym głosem, który jednak zwykle działał na jego dzieci.
          Resztę posiłku zjedli dość szybko, a potem Remus złapał starsze dzieci za ręce i razem z nimi teleportował się na dworzec King’s Cross. Po krótkiej chwili pojawiła się Dora z Andromedą i bagażami. Teddy i Cassia wzięli od niej swoje kufry, potem wszyscy przeszli przez barierkę między peronem 9,a 10. Znaleźli się na peronie 9 i ¾, gdzie stał już czerwony Hogwart’s Express.
          Niedługo później koło nich znaleźli się James i Lily z dziećmi. Nate od razu podszedł do przyjaciela i jego siostry. Mimo, że widzieli się zaledwie poprzedniego dnia od razu znalazł się temat do rozmowy. Tymczasem Lily, kiedy tylko ujrzała Lupinów zaczęła mówić:
- Tonks, naprawdę jeszcze raz dzięki za wczorajszą gościnę. Wszystko było bardzo smaczne, no i dobrze było spotkać się tak wszyscy razem i pogadać na spokojnie.
- Liluś... - odezwał się James. - Wiesz, że spotykamy się tak średnio raz na dwa tygodnie?
- Wiem. - spojrzała na niego zirytowana. - Co nie zmienia faktu, że lubię te spotkania, a podziękować za gościnę zawsze wypada. W czarodziejskich rodzinach tego nie uczą?
Słysząc ostatnie zdanie i widząc kwaśną minę Pottera, Tonks parsknęła śmiechem:
- Naprawdę nie ma sprawy Lily, ja bardzo lubię, kiedy dzieje się coś ciekawego, kiedy w domu panuje nieco rozgardiaszu.

          W tym momencie młodsze pokolenie postanowiło pożegnać się z rodzicami i wejść do pociągu, żeby zająć sobie jakiś wolny przedział. Kiedy szli Teddy'emu udało się dostrzec osobę, której szukał wzrokiem odkąd znalazł się na peronie. Victoire i jej siostra także właśnie zmierzały w stronę pociągu.
- Weasley! - zawołał. Dziewczyna na dźwięk jego głosu zatrzymała się i odwróciła w ich stronę. Spojrzawszy na nich lekko się uśmiechnęła. Przynajmniej ten raz nie zdenerwowała się na sam jego widok. Radosny nastrój Lupina jeszcze się wzmógł, momentalnie wyszczerzył zęby do Gryfonki.
          Po chwili do niej dołączyli i znaleźli sobie wolny przedział, a tymczasem Dominique i Thalia poszły poszukać znajomych. Victoire usiadła koło okna, a obok niej Cassia. Teddy usiadł przy swojej siostrze, a Jake i Nate rozsiedli się naprzeciwko. Ledwo zaczęli rozmowę do ich przedziału wpadła zdyszana Julie. Od pierwszej klasy jej włosy sporo urosły. Teraz były długie do pasa i spięte w kitkę. Ona sama także urosła, jednak jej proporcje zbytnio się nie zmieniły. Nadal miała sympatyczną, okrągłą twarz i urocze dołeczki w policzkach. Nic się nie zmieniło także, jeśli chodzi o jej zamiłowanie do mówienia.
- Hej. - zaczęła od wejścia. - Moglibyście kiedyś na mnie zaczekać na peronie. Wszędzie was szukałam. Nie wiem w ilu przedziałach już byłam. Szkoda, że nie mogliśmy spotkać się w wakacje no, ale sami rozumiecie. Rodzice uparli się na całe lato lecieć do Grecji. – rzeczywiście dziewczyna była opalona na ciemny brąz. - Dopiero wczoraj wróciliśmy. I oczywiście wieczorem na Pokątną, bo książek nawet nie miałam, no i był mi potrzebny nowy kociołek. - bezceremonialnie wepchnęła się między Jake’a i Nate’a i usiadła. - Nie lubię być odcięta od wszystkich informacji. Wiadomo są sowy, ale to nie to samo co spotkać się i pogadać. Strasznie za wami tęskniłam. Ale wakacje były strasznie fajne. No wiecie słońce, upał, plaża, no i te wszystkie zabytki... A jak tam wasze wakacje?
- Ja w końcu odwiedziłam babcię i dziadka we Francji. - odpowiedziała jej Victoire. - Spędziliśmy u nich dwa tygodnie. Miałam też okazję pobyć z tą francuską częścią rodziny. Chociaż nie powiem, żebym zbytnio tęskniła za kuzynkami, które są wilami. Strasznie mnie irytuje większość z nich.
- Mogłabyś zapoznać mnie z jakąś. - zainteresował się Jake.
- Lepiej tego nie rób. Jeszcze do końca zeświruje i co? - zaśmiała się Julie do Tori.
- Ty już dawno to zrobiłaś. - mruknął chłopak.
- Phi! Też mi coś.
- Następni... - westchnęła Cassia, a Black i Blue rzucili jej wrogie spojrzenia.
- Idę do przedziału dla prefektów. - Tori wstała. - Idziesz Nate?
- Jasne. - Potter także podniósł się z miejsca. Razem wyszli z przedziału. Kiedy wrócili reszta przyjaciół w najlepsze grała w Eksplodującego Durnia. Oczywiście zaraz się przyłączyli. Podróż jak zwykle minęła im za szybko, ale miło. Kiedy tylko wyszli z pociągu od razu usłyszeli głos Hagrida:
- Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj!
- Hej Hagrid! - Lupin przywitał się z nim.
- Cześć dzieciaki!
Tori jeszcze pokiwała siostrze na pożegnanie i poszli zająć sobie powóz. Oczywiście żadne z nich nie widziało stworzeń, które prowadziły powozy. Nikt z nich nie był świadkiem śmierci.
          W Wielkiej Sali zajęli swoje zwykłe miejsca przy stole Gryfonów. Weasleyówna nie mogła się doczekać Ceremoni Przydziału, miała nadzieję, że jej siostra również trafi do Gryffindoru. W końcu McGonagall przyniosła starą Tiarę Przydziału:
- Blith Eloise!
- Hufflepuff!
- Cherm Anthony!
- Ravenclaw!
- Diggory Cecile!
- Ravenclaw!
- Dinelds Peter!
- Slytherin!
- Weasley Dominique!
- Gryffindor! - Victoire była tak dumna, że nie mogła przestać się uśmiechać. Przybiła piątkę z siostrą, gdy ta podeszła by zająć miejsce przy ich stole.
- Weasley Molly!
- Gryffindor!
No tak. Nikogo to nie zdziwiło, kolejni Weasleyowie trafili do Gryffindoru.
- Tiara znowu narzekała na ilość Weasleyów w Hogwarcie. - Molly zaśmiała się. - Już zaczyna się martwić wiedząc, że jeszcze trochę nas zostało. Swoją drogą ciekawe skąd ona to wie...
- Jak króliki... - westchnął siedzący koło Victoire Teddy.
- To nie było śmieszne! - dziewczyna zmroziła go wzrokiem.
- Mi to nie przeszkadza. - wzruszył ramionami.
- Co?
- No właśnie nic. Ja bardzo lubię Weasleyów. - wywrócił oczami. - Króliki zresztą też.
Ich rozmowę przerwał głos Dumbledore'a:
- Cisza! - na Sali zrobiło się zupełnie cicho.- Chciałbym serdecznie powitać was w tym nowym roku szkolnym, a także przypomnieć kilka zasad. Oczywiście wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo zabroniony. Nie wolno czarować na korytarzach w przerwach między lekcjami, a także pod żadnym pozorem nie wolno się pojedynkować! Poza tym kwalifikacje do drużyn quidditcha odbędą się w drugim lub trzecim tygodniu września. Dokładne terminy wyznaczą kapitanowie drużyn. To tyle. - uśmiechnął się, a na stołach pojawiło się jedzenie. - Nie będę was dłużej zanudzać, smacznego!
          Wszyscy uczniowie zabrali się za posiłek. Victoire nałożyła sobie frytek i swojej ulubionej sałatki. Uwielbiała hogwardzkie jedzenie.
- Teddy? - spytał Black. - Kiedy robisz przesłuchania?
- Myślę, że w sobotę w drugim tygodniu. - odparł mu przyjaciel.
- Zostałeś kapitanem? - zainteresowała się Weasley.
- No tak.
- Czemu nic nie mówiłeś? - zdziwiła się, że chłopak od razu się nie pochwalił.
- Bo nie pytałaś. - uśmiechnął się Lupin. - Poza tym ty też nie powiedziałaś mi, że zostałaś prefektem.
- Nie pytałeś.
- No właśnie. - teraz zaśmiał się na głos.

- Tori! Wstawaj! - Kolejna trudna pobudka... czas przyzwyczaić się do rannego wstawania. Cassia już od kilku minut budziła Victoire podczas, gdy Julie ubierała się w łazience. - Spóźnimy się na śniadanie!
W końcu panna Lupin się wkurzyła się i z rozpędu skoczyła na śpiącą przyjaciółkę. Obie sturlały się na ziemię. Dopiero wtedy Weasleyówna się rozbudziła i ze śmiechem podniosły się na nogi.
- Jak mogłaś? - blondynka ciągle się śmiała.
- Jest za dwadzieścia ósma. Chyba nie chcesz spóźnić się na śniadanie?
- No nie. Raczej nie. Julie w łazience?
- Tak. Siedzi tam już od jakichś dziesięciu minut. Pospiesz się Julie!
- Już! - dobiegł je głos z łazienki.- Zaraz wychodzę!
Do Wielkiej Sali dotarły nieco spóźnione, jednak Teddy zjawił się tam jeszcze później i wepchnął między swoją siostrę a Victoire.
- A ty co tu znowu chcesz? - warknęła na niego Weasleyówna, zirytowana, że bez pytania wpycha się między nią, a jej przyjaciółkę.
- Przyszedłem życzyć ci smacznego. - uśmiechnął się chłopak.
- Dzięki. - nie zwracając już na niego uwagi wzięła się za jedzenie swojej grzanki ze świeżą sałatą i pomidorem.
          Jak codziennie w trakcie śniadania do Wielkiej Sali wleciały sowy z listami. Jedna z nich wylądowała przed Victoire, która szybko wzięła od niej przesyłkę i dała kawałek tosta oraz z uśmiechem na twarzy zabrała się do czytania.
Droga Tori!
Od pewnego czasu myślałem o napisaniu tego listu. Nie rozmawialiśmy od naszego zerwania, a obiecaliśmy sobie, że nadal będziemy przyjaciółmi i że to nas nie poróżni. Po prostu nie pasujemy do siebie. Tak sobie myślę, że jesteś dla mnie jak siostra i głupio by było tak zakończyć naszą znajomość, a Kalina gorąco mnie popiera. Rany... przeczytałem właśnie początek tego listu i dochodzę do wniosku, że zrobiłem się strasznie ckliwy... To wszystko przez Maricę... Opowiem Ci o niej jak się spotkamy. Mam nadzieję, że już niedługo. Może uda się w ferie świąteczne? Taa... ledwo zaczął się rok szkolny, a ja już o świętach. No, ale jak znam życie to tak szybko zleci, że zanim się obejrzymy będzie już czerwiec i koniec roku.
Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku. Koniecznie mi napisz jak tam te rekrutacje do drużyny. Moim zdaniem dostaniesz się bez problemów. Widziałem przecież jak trenowałaś z Charliem. :) Ale mimo to będę trzymał kciuki. Oczywiście napisz mi w tym liście także co słychać w szkole, jak tam rozpoczęcie roku w Hogwarcie.
Naprawdę cieszę się, że ciągle możemy być przyjaciółmi.
Serdecznie pozdrawiam,
Borys
PS. Kalina też Cię pozdrawia.


- Od kogo? - zaciekawiła się Julie.
- Od Borysa. - uśmiechnęła się Victoire.
- Właśnie! - przypomniała sobie dziewczyna. - Miałam się ciebie zapytać o to. Zupełnie zapomniałam. Nadal chodzicie ze sobą?
W tym momencie Teddy, który akurat pił sok dyniowy, zakrztusił się i opluł siedzącego naprzeciwko Jake’a.
- Ej! - Black wrzasnął na całą Wielką Salę, wstał i zaczął suszyć przód szaty za pomocą różdżki. Oczywiście oczy wszystkich zgromadzonych na śniadaniu skupione były na nich. - Nie martwcie się ten zamach na moje życie się nie powiódł. Tak więc możecie wrócić do jedzenia tego pysznego pożywienia, jakie sporządziły nam dzisiaj nasze nieocenione skrzaty. - powiedziawszy to nieodrodny syn Syriusza Blacka usiadł na swoje miejsce, a wszyscy wrócili do jedzenia.
Dopiero wtedy Lupin wykrztusił:
- Chodzisz z Krumem?
- Chodziłam. - odparła Weasleyówna. - Nie twój interes Lupin.
- To super. - twarz Teda od razu rozświetlił szeroki uśmiech. - A już byłem zazdrosny.
- Idiota. - mruknęła pod nosem i wróciła do śniadania.
          Kiedy wszyscy zjedli McGonagall zaczęła rozdawać plany zajęć. Tori spojrzała na swój. Jej pierwsza lekcja to transmutacja. Nie ma jak zacząć rok szkolny od najgorszego. Potem zaklęcia, numerologia, zielarstwo i obrona przed czarną magią. Nie chodziła jedynie na wróżbiarstwo, do którego podobnie jak jej ciotka Hermiona miała lekki wstręt. Jakoś nie wierzyła w te wszystkie brednie Trelawney, która nadal nauczała tego przedmiotu. Julie jednak z zapałem chodziła na te lekcje, tylko że ona nie chodziła na mugoloznawstwo ponieważ doszła do wniosku, że jako osoba mugolskiego nie potrzebuje uczęszczać na ten przedmiot. Victoire natomiast chodziła na to ze względu na swojego dziadka Artura, który chyba nie przebaczyłby tego, że nic nie wie o mugolach.
- Ziemia do Weasley! - Lupin od dłuższej chwili machał jej ręką przed oczami. - Co macie pierwsze?
- Transmutację. - w końcu się rozbudziła. – A wy?
- Obronę przed czarną magią. - zaśmiał się. - Już się stęskniłem za tatą.
- Tata na pewno daje ci fory. - stwierdziła dziewczyna.
- Wcale nie! - oburzył się, końcówki jego włosów nabrały czerwonej barwy. - Wręcz przeciwnie, zawsze muszę umieć więcej.
- Czyżbym trafiła w czuły punkt? - Weasleyówna odwróciła się od niego i rozejrzała po stole. W końcu zauważyła ją. Jej siostra siedziała razem z Molly. Wstała od stołu i podeszła do nich.
- Hej Domi. - przywitała się. - Jak tam?
- Jest okej. - Dominique szeroko się uśmiechnęła. - Zaraz mamy zaklęcia.
- Tylko uważaj na siebie i słuchaj nauczycieli. - powiedziała tonem przemądrzałej starszej siostry. - Jasne?
- Nie musisz powtarzać mamy. Mówiła mi to jakieś dwadzieścia razy, kiedy się ze mną żegnała.
- Widocznie zna twoje zdolności. Dobra, zobaczymy się na obiedzie.
- To narka.

          Transmutacja była nieco kłopotliwym przedmiotem dla Victoire. Obojętnie jak bardzo się starała, efekty zwykle odbiegały od tego, co chciała zrobić. Spędzała całe wieczory nad książkami od transmutacji, a i tak najwyższą oceną, jaką dostała z tego przedmiotu, był zadowalający. McGonagall po tych czterech latach już załamywała ręce.
- Dzień dobry pani profesor! - przywitały się Weasley, Lupin i Blue, gdy weszły do sali.
- Dzień dobry! - McGonagall skinęła im głową. Lekcja zaczęła się chwilę później, kiedy cała klasa już przyszła i wszyscy zajęli miejsca. - Dzisiaj, na początek omówimy kilka spraw organizacyjnych. W tym roku będziecie zdawać SUMY, więc kto zamierza kontynuować transmutację w przyszłym roku powinien się postarać, gdyż nie przyjmuję nikogo z oceną niższą niż powyżej oczekiwań. W pierwszym semestrze będziecie uczyć się jak zmieniać przedmioty w zwierzęta i odwrotnie, wiem, że to już było, ale tym razem będą to bardziej skomplikowane przedmioty, a także konkretne podgatunki zwierząt. Dowiecie się także jak za pomocą magii zmienić swój ubiór. Natomiast w drugim semestrze zajmiemy się trochę teorią animagii, a potem zabierzemy się za powtórki przed egzaminami. Jakieś pytania?

          Zaklęć nadal nauczał profesor Flitwick, nauczyciel, który uczył jeszcze jej tatę i dziadków. Był on dość niskiego wzrostu i miał bardzo piskliwy głos, jednak trzeba mu było przyznać, że cieszył się sporym autorytetem wśród uczniów. Na jego lekcjach wszyscy byli skupieni i bardzo starali się uważać. Mimo to zawsze na pierwszej lekcji w roku uczniowie strasznie się nudzili. Powodem ich znudzenia były oczywiście znienawidzone przez wszystkich sprawy organizacyjne, których omawianie zdawało się trwać w nieskończoność.

          Po zaklęciach przyszedł czas na numerologię, której uczyła prof. Vector. Była to przeszło stuletnia, siwa czarownica, która uwielbiała zadawać swoim uczniom skomplikowane pytania i surowością oraz charakterem bardzo przypominała prof. McGonagall. Victoire twierdziła, że numerologia jest naprawdę interesująca i mogła rozmawiać o niej całymi godzinami z ciotką Hermioną.

          Zielarstwo było przedmiotem, który Weasley bardzo lubiła, częściowo z szacunku dla przyjaciela rodziny, profesora Longbottoma, który prowadził zajęcia w całkiem ciekawy sposób. Jednak nawet ten szacunek do Longbottoma nie powstrzymywał jej od śmiechu, kiedy niezdarny nauczyciel potykał się o własne nogi
.

          Ostatnią lekcją była obrona przed czarną magią. Uczył jej tata Teddy’ego, profesor Lupin. On był chyba jedynym nauczycielem, u którego omawianie spraw organizacyjnych zajmowało jakieś pięć minut. Zaraz potem zabrali się do powtórki z poprzednich lat. Wydawałoby się to nudne jednak u profesora Lupina każda lekcja była warta uwagi.

środa, 31 października 2012

2. Wieczorek u Lupinów

          Dom Teddy’ego znajdował się na samym krańcu Doliny Godryka, tuż pod lasem. Powodem tego umiejscowienia był oczywiście fakt, że ojciec Teda, Remus Lupin był wilkołakiem. Wielu osobom mógłby przeszkadzać ten fakt i nie chcieliby utrzymywać kontaktów z taką rodziną, jednak nikt z wielkiego grona przyjaciół Lupinów jakoś się tym nie przejmował. Wręcz przeciwnie, od czasów wojny Lupinowie byli bardzo szanowaną rodziną.
          Wilczy Jar był to dość duży i sprawiający miłe wrażenie dom. Składał się z piwnicy, parteru, piętra i strychu. Dom miał dość duży taras, na którym bardzo miło siedziało się w ciepłe, letnie wieczory.
          Kominek w domu Lupinów nie był zbyt czysty. W sumie w całym ich domu raczej nie panował jakiś wielki porządek, choć brudno nie było. Odzwierciedlało to naturę pani domu, która nigdy nie czuła się dobrze w starannie wysprzątanych pomieszczeniach. Victoire ostrożnie wyszła z kominka i otrzepała szarą od popiołu szatę.
- Witaj Vicki! - zwabiona hałasem, jaki wywołało przybycie Weasleyówny w hallu pojawiła się matka Teda i uśmiechnęła się szeroko widząc dziewczynę.
- Cześć Tonks. - pani Lupin ciągle wolała, kiedy wszyscy nazywali ją panieńskim nazwiskiem.
- Chyba powinnam posprzątać w tym kominku. - Dora wycelowała różdżką w Victoire. - Tergeo.- z ubrania Tori zniknął cały brud. Po chwili z hukiem z kominka wypadł Teddy. Jego ubranie także zostało wyczyszczone przez jego matkę. - Razem z Remusem postanowiliśmy zorganizować jakieś małe spotkanie znajomych zanim rozpocznie się rok szkolny. - zaczęła tłumaczyć dziewczynie.- Następna taka okazja będzie dopiero w święta, no nie?
- Kto będzie? - Weasley była pewna, że to ,,małe’’ spotkanie wcale takie nie będzie.
- Oczywiście wszyscy Weasleyowie, Potterowie, Blackowie, Longbottomowie, Scamannderowie, Hagrid, który wczoraj wrócił z Francji, wpadnie też chyba Moody.
- No to będzie tłum.
- Jak zawsze. - Tonks zaśmiała się przeczesując ręką swoje długie do ramion wściekle różowe włosy, uwielbiała takie spotkania.
- Gdzie Cassia? - Tori miała już dość towarzystwa Teddy’ego, który odkąd pojawili się w domu nie odzywał się, ale za to głupio uśmiechał cały czas.
- Na tarasie, pomaga w przygotowaniach.
- Pójdę jej pomóc. - Victoire już ruszyła w stronę tarasu, gdy zatrzymały ją następne słowa żony Remusa:
- W zasadzie... - Dora zobaczyła znaczące spojrzenie Teda i uśmiechnęła się szelmowsko-... mogłabyś iść z Tedem do Potterów. Chciałam wysłać im sowę, ale to o wiele lepszy pomysł.
- A Cassia...
- I tak już kończy. No idźcie. - kobieta skierowała się do kuchni, a Victoire spojrzała wściekłym wzrokiem na chłopaka stojącego koło niej:
- Miałeś z tym może coś wspólnego?
- Z czym? - niebieskowłosy zrobił niewinną minkę.
- Nie udawaj, że nie wiesz. - pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - skierował się do drzwi. - No chodź.
          Już po chwili szli ścieżką przez Dolinę Godryka, droga nie była tu potrzebna, gdyż mieszkający tu czarodzieje raczej nie korzystali z samochodów.
- Tak właściwie do których Potterów idziemy?- spytała po chwili.
- Jednych i drugich. Najpierw do Lily i Jamesa.
- Nie przesadzasz z tym zwracaniem się do wszystkich na ,,ty’’?
- Nie sądzę. Poza tym nikt nie ma nic przeciwko.
- Tak jak McGonagall?
- No nie, ale pamiętasz jaką miała minę?
- A pamiętasz ile punktów przy tej okazji straciłeś?
- Niewiele. Minerwa ciągle jest wierna Gryffindorowi. Za bardzo się przejmujesz takimi głupimi rzeczami jak pinkty.
- Przez ciebie i twoją bandę Gryffindor prawie przegrał w zeszłym roku ze Slytherinem w Pucharze Domów.
- Ale nie przegrał, prawda?
          Stanęli pod domem Lily i Jamesa. Był to ten sam dom, w którym w roku 1981 zginęli jego właściciele. Po powrocie do życia odbudowali go i na nowo poukładali sobie w nim życie. Teddy zadzwonił do drzwi. Otworzyła im czternastoletnia Thalia Potter. Dziewczynka była idealną kopią swojej matki. Rude włosy, zielone oczy w kształcie migdałów, piegi na zgrabnym nosie, tylko zawadiacki uśmiech odziedziczyła po ojcu.
- Cześć Thal, co słychać? - zapytał Lupin.
- Właśnie wróciliśmy z Pokątnej. - odparła rudowłosa. - No wiecie zakupy przed początkiem roku.
- My tak samo. - uśmiechnęła się Weasley.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się Lily Potter:
- Czemu nie zaprosiłaś ich do środka?- spojrzała karcąco na swoją córkę.- No chodźcie.- uśmiechnęła się i zaprowadziła ich do kuchni. - Siadajcie.- wskazała im ręką krzesła- Akurat robiłam obiad. Zjecie z nami?
- Chętnie. - odpowiedział Teddy, zanim Victoire zdążyła zaprotestować. Chcąc nie chcąc usiadła na krześle obok niego i patrzyła jak pani Potter nakłada jedzenie na talerze.
- To co was tu sprowadza? - zapytała Lily podając im sztućce.
- I to razem. - uśmiechnął się znacząco James, który właśnie wszedł do kuchni i oparł się o futrynę drzwi.
- Mama i tata zapraszają was do nas na dzisiejszy wieczór.- rzekł Teddy. - Wpadniecie?
- Jasne. Nie przegapiłbym wieczorku u Lunatyka. Będzie Łapa?
- Oczywiście. Mama wysłała do Blacków sowę dziś rano.
- To świetnie. Miałem ostatnio ochotę powspominać stare czasy.
- Ciągle to robisz.- mruknęła Lily.
- Wcale nie!- oburzył się jej mąż. - poza tym myślę, że chłopaki mogliby się trochę zainspirować naszymi pomysłami.
- James! Siadaj lepiej do stołu, Thalia zawołaj brata.

          Po jakichś trzech kwadransach wyszli z domu starszych Potterów i skierowali się do domu młodszych Potterów. Nate postanowił im towarzyszyć. Oczywiście Harry i Ginny z radością przyjęli zaproszenie, a mała Lily aż podskakiwała z radości.
- To co teraz robimy?- spytał Teddy
- Sądzę, że idziemy pomóc twojej matce w przygotowaniach. - odparła Victoire.
- Co słychać u Cassii?- zmienił temat Nate.
- Zbyt dużo nie zmieniło się od wczoraj, kiedy ostatnio u nas byłeś.- Lupin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego przyjacielowi podoba się jego młodsza siostra. Nawet go to trochę bawiło.
- A jest teraz w domu?
- A gdzie ma być? Pomaga mamie.
W tym momencie Weasley z rozmachem walnęła się ręką w czoło:
- Zupełnie zapomniałam!
- O czym? - brat Cassii spojrzał na nią.
- Przecież wy w tym roku zdawaliście sumy, chciałam zapytać jak wam poszło.
- Z obrony przed czarną magią i transmutacji mam wybitne, z zielarstwa, zaklęć, opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów i starożytnych runów powyżej oczekiwań, a z astronomii i historii magii zadowalający. Jedynie z wróżbiarstwa mam okropny.
-Nic dziwnego. Sam mówiłeś, że chodzisz tam tylko po to, żeby ponabijać się z Trelawney. - parsknęła śmiechem. - A ty Nate?
-Z obrony przed czarną magią, zaklęć, zielarstwa i eliksirów wybitny, z wróżbiarstwa nędzny, a reszta powyżej oczekiwań.
-To świetnie. Gratuluję! - zatrzymała się i wyściskała ich obu. - Chciałabym, żeby mi też tak dobrze poszły.
- Na pewno. - stwierdził Potter. - Trochę nauki i bez trudu wszystko zdasz, zobaczysz.
- Najbardziej martwię się transmutacją, jakoś nigdy nie miałam do tego zdolności.
- Mogę pomóc. - zaraz zaoferował się Lupin z szerokim uśmiechem. - W końcu miałem wybitny.
- Zobaczymy. - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, po czym weszła do ogrodu otaczającego Wilczy Jar. Nie odwracając się w stronę chłopaków przeszła między drzewami do wejścia na taras. Taras był już powiększony za pomocą magii, normalnie nie było opcji, żeby pomieścić na nim taką liczbę osób. Znalazła tam swoją przyjaciółkę razem z jej młodszą siostrą. Siedziały na jednej z trzech kanap, niedaleko również powiększonego, zastawionego już stołu i rozmawiały. Cassia jako jedyna z rodzeństwa zachowywała niemal cały czas swój naturalny wygląd, mimo że tak samo jak Teddy i Andromeda była po matce metamorfomagiem. Z wyglądu przypominała jednak ojca. Miała ciemnobrązowe, sięgające ramion włosy i oczy barwy miodu. Była mniej więcej wzrostu Tori. Andromeda, nazwana tak po babci, była zupełnie inna. Po mamie odziedziczyła jasne, niebieskie oczy i swoje włosy także zwykle barwiła na różowo. Obie panny Lupin uśmiechnęły się na widok Victoire. Młodsza nieśmiało, a starsza szeroko i natychmiast podeszła uściskać przyjaciółkę.
- Pomóc wam w czymś? - spytała panna Weasley.
- Już skończyłyśmy.- odparła Cassia i poklepała jej miejsce obok siebie. - Siadaj z nami.
- Szkoda, bo Nate przyszedł ci pomóc. - Victoire uśmiechnęła się pod nosem lokując się koło przyjaciółki.
- Nate? Tu? Jak to? Już? - cała spanikowana dziewczyna od razu poderwała się z miejsca.
- Ale to było inteligentne... - westchnęła blondynka.
- Jak wyglądam?
- Jak zwykle. - Weasley przewróciła oczami.
- To znaczy? - Lupin spojrzała z wyczekiwaniem na przyjaciółkę.
- Jest dobrze, nie przesadzaj. - Victoire, tak samo jak Teddy'ego, bawiła ta sytuacja. - Przecież i tak widujecie się praktycznie codziennie i jestem pewna, że Nate pamięta jak wyglądasz.
- Gdzie Teddy? - rozmowę przerwała im Tonks, która weszła właśnie na taras i jednym ruchem różdżki postawiła na stole lewitujące wokół niej smaczne potrawy.
- Tu jestem! - w tym momencie jej syn przeskoczył przez balustradę i stanął obok niej. - O co chodzi?
- Bałam się, że znowu przepadniecie gdzieś na długie godziny.
- Wiem przecież, że mamy gości i nie czas na wychodzenie gdzieś. - zirytował się chłopak.
- Cześć wam! - przywitał się z panią i pannami Lupin Nate, który stał na schodkach prowadzących od ogrodu na taras i przysłuchiwał się rozmowie między synem, a matką.
- Cześć Nate, miło cię widzieć. - odparła Tonks, po czym weszła do wnętrza domu po jeszcze kilka rzeczy.

          Jakiś czas później, gdy już wszyscy goście się zeszli, młodzież siedziała na tej samej kanapie co wcześniej siostry Lupin. Andromeda ulotniła się razem z Adarą Black, a do nich dołączył starszy brat Adary – Jake. Chłopak był trochę niższy od Teda, ale za to nieco lepiej zbudowany. W jego zielonych oczach zawsze można było zobaczyć wesołe iskierki, co wiązało się z tym, że ciężko było stwierdzić czy mówi coś na poważnie, czy tylko żartuje. Drugą cechą charakterystyczną Jake'a były ciemne, długie niemal do ramion włosy. To właśnie go można było nazwać najbardziej zwariowanym z dzieci Huncwotów.
          Tymczasem przy stole Huncwoci wspominali czasy, kiedy to oni byli w Hogwarcie i razem z bliźniakami Weasley dyskutowali nad nowymi wynalazkami. Luna cały czas próbowała nakłonić Harry'ego do pomocy przy nowym wydaniu jej „Historii najnowszej”. Miało być ono uzupełnione o wspomnienia „Wielkiej Trójcy” z poszukiwania horkruksów. Fleur opowiadała Lily i Dorcas o świetnej odżywce do włosów, którą ostatnio wypróbowała. Hagrid był już w trakcie trzeciej butelki Ognistej Whisky i dyskutował o czymś zawzięcie z Moodym. Najmłodsi grali w mini quidditcha w ogrodzie, słowem nikt się nie nudził.
- Weasley, jak wygram dasz się namówić na spacer. - przekomarzał się Teddy podczas gry w Ekslodującego Durnia. Grali na odpadanie i w grze został tylko on i Weasleyówna.
- Niedoczekanie. - mruknęła Victoire skupiając się na kartach.
- Nie daj się prosić...- namawiał chłopak. - A jak ty wygrasz to obiecuję przez cały miesiąc nie stracić żadnych punktów. Co ci szkodzi?
- No właśnie, co ci szkodzi? - Cassia szturchnęła przyjaciółkę popierając brata. - To tylko spacer, nie prosi cię przecież o rękę.
- No okej, okej. - powiedziała po chwili namysłu zarumieniona dziewczyna. - Ale jeśli wygram to nie stracisz żadnych punktów przez dwa miesiące.
- Półtora. - targował się Lupin. - Może być?
- Może być. - podali sobie ręce.

- Wygrałem! - cieszył się metamorfomag chwilę później. - To co Weasley, idziemy się przejść?
- Teraz? - zdziwiła się blondynka.
- Teraz, teraz. Zanim wymyślisz jakąś wymówkę. - wstał z miejsca i wyciągnął do niej rękę. Ona również wstała, jednak nie skorzystała z jego pomocy i tak przekomarzając się poszli na spacer.

          Patrząc na odchodzących Victoire i Teddy’ego, Cassia uśmiechnęła się pod nosem. Szli obok siebie, niby nie trzymając się za ręce, ale i tak blisko i jak zwykle dogryzali sobie. Nie brzmiało to jednak jakby na serio się kłócili, a po prostu dla zabawy sobie docinali. Cassia nie wątpiła w to, że jej brat i najlepsza przyjaciółka będą kiedyś razem. Liczyła nawet na to, że jej najlepsza przyjaciółka zostanie kiedyś jej siostrą. Jak na razie bardzo bawiły ją ich ciągłe sprzeczki. Tymczasem jej wzrok powędrował ku siedzącemu naprzeciwko niej Nate’owi. On także patrząc na dwójkę ich przyjaciół uśmiechał się. Miał ciemnorude włosy ścięte krótko na bokach i nieco dłuższe na górze, a także jasnozielone oczy w kształcie migdałów. Był też dość szczupły i raczej średniego wzrostu. Był najdrobniejszy z trójki przyjaciół, ale od dawna się jej podobał. Najbardziej w nim lubiła jego usposobienie. Teddy i Jake nie potrafili tak jak on rozumieć innych. Czasem miała wrażenie, że dla nich najważniejsze są żarty i dobra zabawa. Nate natomiast, podobnie jak ona, miał skłonności do przemyśleń. W chwilach, kiedy miała okazję z nim porozmawiać świetnie im się gadało.
          Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że od dłuższej chwili przypatruje się Potterowi, a on z lekkim uśmiechem patrzy się prosto na nią. Widząc to zarumieniła się, a końcówki jej włosów zmieniły kolor na czerwony.
- Coś się stało?- spytał.
- Nie. - odparła z lekkim uśmiechem. - Po prostu zamyśliłam się. - rozejrzała się i zobaczyła, że Jake gdzieś zniknął. - Gdzie Black?
- Jake? Tam. - dziewczyna spojrzała we wskazanym przez niego kierunku. Ich przyjaciel opierając się o balustradę dyskutował o czymś zawzięcie z Ronem. - Myślałaś o Julie?
- Ostatnio coraz częściej.
- Co u niej słychać? Masz jakieś wieści?
- Wysłała mi sowę z pozdrowieniami dwa tygodnie temu. Jest w Grecji.
- W Grecji?
- Z rodzicami. Zwiedzają.
- To całkiem fajnie.
- Szkoda tylko, że nie mogła przyjechać w tym roku. - dziewczyna westchnęła. - Tak samo jak w zeszłym i poprzednim, a także jeszcze wcześniejszym...Dasz wiarę, że ona nigdy u nas nie była? U Victoire też nie. Zawsze jej rodzice wymyślają jakąś wymówkę...
- Nie miałem pojęcia. - zdziwił się chłopak. - Chociaż trochę mnie dziwiło, że nigdy jej nie widziałem u którejś z was podczas wakacji. Biedna, na pewno głupio się czuje wiedząc, że my tu spotykamy się przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy ona spędza całe wakacje jedynie z rodzicami.
- Na pewno, ale z drugiej strony zapewne mimo wszystko cieszy się też z tego, że w końcu może spędzić trochę czasu z rodzicami.
- Wiesz, chyba nigdy nie zrozumiem jak ci mugole radzą sobie bez magii. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić jak Julie wychowała się nie wiedząc o świecie czarodziejów.
- A twój brat? Przecież on też został wychowany przez mugoli.
-Tego też nie potrafię sobie wyobrazić. Ale dzięki temu Harry mógł mnie nauczyć obsługiwać telefon komórkowy. Wiesz co to jest?
-Tak. Julie mi opowiadała. Całkiem ciekawe urządzenie.


-Hej!- Jake z rozpędu omal nie wpadł na stolik. - Słuchajcie tego... Pamiętacie tą rozmowę Harry'ego i Rona, którą ostatnio udało nam się podsłuchać?
- To znaczy wtedy, gdy nakryła nas Hermiona i zmyła nam głowy? - zapytała Cassia przewracając oczami.
- No dokładnie. - pokiwał głową Black, jakby nie widząc jej irytacji. - A zatem udało mi się co nieco wyciągnąć od Rona...- i tu zrobił efektowną pauzę licząc, że jego rozmówcy w końcu okażą chociaż odrobinę zainteresowania.
- Czyli czego się dowiedziałeś? - w końcu zadał pytanie Nate.
- Podejrzewają, że ktoś próbuje zorganizować na nowo śmierciożerców. - teraz już Jake mówił całkiem poważnie.
- Ale przecież większość z nich nie żyje! - zdziwił się Potter.
- A reszta gnije w Azkabanie. - dodała Lupin.
- Chodzi raczej o ich krewnych, potomków i tym podobnych. - odparł czarnowłosy. - No wiecie chcą zemsty i w ogóle.
- Fakt faktem te zniknięcia, o których mówił Harry są niepokojące, ale myślisz, że aż do tego stopnia? - zamyślił się Nate.
- Zniknięcia, do tego dochodzi coraz więcej zgłoszeń osób, które uważają, że są śledzone, podobno ostatnio też tak się zaczęło. - tłumaczył Jake. - No i wiecie, obstawiam, że aurorzy mają swój wywiad i to pewnie całkiem niezły. Raczej nie rozważaliby takiej możliwości, gdyby nie mieli pewnych poszlak, chociaż fakt faktem, że Ron zaznaczał, że to jeszcze nic pewnego, że to jest najgorsza opcja, którą przyjmują.
- Nie mogę zrozumieć jak udało ci się tyle dowiedzieć w przeciągu tych paru minut, wyciągnięcie jakichkolwiek informacji od Harry'ego graniczy z cudem.
- Mam swoje sposoby. - uśmiechnął się Black.
- Myślicie, że serio coś nam grozi? - sprowadziła ich na ziemię Cassia. - W końcu jeśli śmierciożercy chcieliby się mścić to nasze rodziny są tymi, od których zaczną.
- Pożyjemy, zobaczymy... - westchnął Black. Dopiero teraz pomyślał o tym, że dziewczyna faktycznie ma rację. W razie odnowienia się śmierciożerców to właśnie ich rodziny będą pierwszym celem.
- Hej, co macie takie kwaśne miny? - w tym momencie wrócił uśmiechnięty Teddy. Koło niego stała Victoire. Cassia nie była pewna czy to światło tak padało, czy jej przyjaciółka była nieco zarumieniona. - Powiem wam, że całkiem fajna pora na spacer. Wiecie zachodzące słoneczko migoczące między drzewami, rześkie powietrze i te sprawy. Gramy dalej? Może znowu mi się fukśnie. - zaśmiał się. Ich przybycie zakończyło niepokojący temat śmierciożerców. Resztę wieczoru spędzili raczej w radosnej atmosferze.