sobota, 28 grudnia 2013

10. Święta

Święta u Weasley'ów zawsze obchodzone były bardzo rodzinnie. Cała rodzina przybywała do Nory i tam spędzała wspólnie wigilijny wieczór. W całym domu pachniało cynamonem i świerkiem, a babcia Weasley krzątała się po kuchni przygotowując różne smakołyki na wieczór. Pomagały jej w tym: Fleur, Hermiona, a także Ginny. Harry'ego póki co jeszcze nie było, gdyż teleportował się złożyć życzenia swoim rodzicom. U nich młodzi Potterowie mieli spędzić następny dzień świąt. Natomiast dziadek Weasley, Bill i Ron robili wszystko byle nie zaglądać do kuchni, z której zostali już kilka razy wygonieni, gdyż oczywiście podjadali. Choinkę stroiły wspólnie wnuki Artura i Molly: Dominique, Louis, Rose, Hugo, James, Albus i Lily pod czujnym okiem najstarszej z nich Victoire. Zdobienie drzewka nie miało jednak żadnego ładu i składu. Ozdoby były w najróżniejszych kolorach i było ich dosłownie pełno. Póki co większość trafiała na choinkę, nie tak jak w zeszłym roku, kiedy to połowa bombek leżała potłuczona pod drzewkiem.
- Trochę wyżej Lou... - instruowała młodszego brata Tori, który szukał miejsca na choince na kolejną dekorację. - O, tam może być.
- Pięknie dzieci, pięknie... - do pokoju weszła właśnie babcia Weasley niosąc pieczonego indyka i stawiając go na stole. - Skończyliście już?
- Jeszcze trochę zostało. - odparła Tori.
- To niech te małe huncwoty się tym zajmą, a ty i Domi chodźcie pomóc nam to nosić na stół, ufam wam, że nic nie wywrócicie.
- Damy radę. - mrugnęła do babci Victoire i razem z młodszą siostrą ruszyły do kuchni. Chwilę później wyszły z niej niosąc jedzenie. Starsza niosła pudding, natomiast młodsza uparła się, że zaniesie na stół wielką wazę z zupą, była to specjalna zupa babci Molly. Tylko ona znała przepis i robiła ją tylko raz do roku, a była naprawdę przepyszna. No i oczywiście, akurat musiał wbiec jej pod nogi James, skutkiem czego potknęła się i waza wypadła jej z rąk, przy okazji oblewając ją samą, Jamesa, Victoire, a także babcię Molly.
- James, ty huncwocie jeden!
- Przepraszam babciu. - powiedział młody Potter z uroczym uśmiechem dziecka, które właśnie coś zbroiło. Babcia od tego zawsze miękła:
- Nic się nie stało kochaneczku. - czule pogłaskała go po głowie. Po czym zabrała się do uprzątnięcia bałaganu za pomocą różdżki.
- Zdrowych wesołych! - do pokoju wpadł właśnie Charlie z mikołajową czapką na głowie.
- Charlie! - jego mama rzuciła się go uściskać. Dawno się nie widzieli. W końcu Charlie cały czas pracował w Rumunii i przybywał jedynie na święta i różne uroczystości rodzinne.
- A gdzie jest moja ulubiona bratanica? - z uśmiechem rozejrzał się po pokoju z uśmiechem. Mimo że to Louis był jego chrześniakiem, to najlepszy kontakt miał z Victoire.
- Hej wujku. - dziewczyna podeszła do niego się przywitać.
- Cześć, ile razy mówiłem ci, że masz mi mówić po imieniu? - zapytał ją wujek, po czym wyściskał ją w iście niedźwiedzi sposób.
- Wiem, wiem. - Charlie i Victoire zawsze świetnie się ze sobą dogadywali. Dziewczyna co roku jeździła do niego na wakacje do Rumunii, skąd już niedaleko było do Bułgarii, więc widywała tam się również z Kaliną i Borysem Krumami. Poza tym oboje uwielbiali zwierzęta i mogli godzinami o nich rozmawiać.
- Co sądzisz o tym, żeby wpaść do Rumunii na kilka dni?
- Hmm... Musiałabym zapytać rodziców.
- To zapytaj. Ja wracam tam jutro wieczorem, a potem wpadam tu z powrotem rano w sylwestra. W ogóle mam nowinę. - uśmiechnął się do niej. - Od nowego roku będę zastępować Hagrida jako nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Cooo? - zdziwiła się. - To super! Gratulacje! Ale co z Hagridem?
- Hagrid postanowił przyjąć propozycję Madame Maxime i na dwa miesiące wyjeżdża do Beauxbatons. - wytłumaczył jej wujek.
- Tak bez pożegnania? - znowu się zdziwiła.
- Podejrzewam, że to była decyzja pod wpływem chwili, z tego co wiem Maxime od dawna próbowała go namówić do tego, żeby przyjechał do Francji, jednak cały czas nie chciał się rozstawać z Hogwartem. Ostatecznie chyba Dumbledore namówił go, mówiąc że po tylu latach przyda mu się jakaś odmiana, a poza tym może wrócić w każdej chwili.

Niedługo później w Norze zjawiła się reszta rodziny i wszyscy razem przystąpili do wymieniania się życzeniami, po czym zabrali się za jedzenie smakołyków babci Molly.  Podczas kolacji panowała wesoła i radosna atmosfera. Wprawdzie Nora nie była duża, jednak co roku, w Wigilię nocowała tam cała rodzina i zawsze dla każdego znalazło się miejsce. Tym razem Victoire razem z Dominique i Molly spała w dawnym pokoju ciotki Ginny. W sumie mimo tylu krewnych wokół to czasami w święta czuła się nieco samotna. Spośród jej kuzynostwa była najstarsza, więc jakoś na dłuższą metę nie mogła znaleźć z nimi wspólnego języka, a dorośli raczej rozmawiali w swoim gronie, ewentualnie raz na jakiś czas ją zagadywali. A to babcia co tam u niej słychać i pomarudzić na to, że tak marnie wygląda i że się na pewno źle odżywia, a to dziadek opowiadał o jakichś dziwnych, mugolskich ustrojstwach, a to z Charliem rozmawiała o zwierzętach, a to jeszcze ktoś inny. Ale mimo wszystko to nie było to samo, co mieć do rozmowy kogoś w swoim wieku.
- Hej Tori! - ciocia Hermiona machała jej ręką przed nosem. - Jesteś tam, czy cię nie ma?
- Jestem, jestem. - uśmiechnęła się do niej dziewczyna. - Zamyśliłam się tylko.
- Jak tam przygotowania do SUMów? - ciocia uśmiechnęła się ciepło.
I Victoire zaczęła w skrócie opowiadać o tym ile ma obecnie do nauki, co jej najgorzej idzie i tym podobne.



tymczasem u Huncwotów...

- We wish you a Merry Christmas, We wish you a Merry Christmas... - podśpiewywała od samego rana Tonks. Ona, jej matka i Cassia spędziły cały dzień w kuchni szykując smakołyki na wieczór. W tym roku rodzina Lupinów wieczór wigilijny spędzała u Blacków, jednak zawsze coś swojego też przynosili. W zeszłym roku to u nich odbywała się Wigilia, a w przyszłym miała być u Potterów.
Teddy oczywiście już od rana siedział u Blacków, „pomagając im”, a Remus i Dromeda stroili choinkę u nich w domu. Oczywiście nie obyło się bez kilku małych wypadków, wskutek których ich kolekcja bombek choinkowych stała się nieco mniejsza. Sama choinka była dość dużym świerkiem i zagracała im połowę jadalni. Ponadto zmysł artystyczny autorów jej dekoracji był całkiem ciekawy. Kolory bombek kompletnie niepasujące do siebie, a do tego różnorodne łańcuchy, no i na samej górze piękna, złota gwiazda, która dzięki zaklęciu rzuconemu przez głowę rodziny obracała się i wyrzucała przy tym wokół złoty pył.
- Piękna jest. - zachwycała się Nimfadora, kiedy zobaczyła ustrojone drzewko. - Idealnie niesymetryczna i nieuporządkowana. - uśmiechnęła się szeroko i przytuliła stojącą obok Dromedę. - Czyli dokładnie taka jak lubię.
- Cudowna. - Cassia wychyliła się z kuchni zobaczyć co mama tak podziwia.
- Oj dzieci, dzieci... - za jej plecami stanęła babcia. - Z wami nie można się nudzić.
- Za ile idziemy się do Blacków? - Tonks spojrzała na męża.
- Hmm... - Huncwot zerknął na zegarek. - Za godzinę? Starczy wam tyle na przebranie i ogarnięcie się?
- Spokojnie. - żona mrugnęła do niego.
Wtedy wszyscy poszli się szykować. Równą godzinę i piętnaście minut później, wszyscy gotowi ustawili się przed kominkiem. Pierwsza do kominka wskoczyła Cassia:
- Grimmauld Place 12! - krzyknęła, rzuciła proszkiem w ogień i już po chwili wychodziła z kominka w jadalni Blacków. Nikogo tam nie było. Stół był już częściowo przygotowany: odświętny, biały obrus, serwetki no i najlepsza zastawa, brakowało jedynie potraw. Może i nie widziała nikogo wokół, ale oczywiście słyszała. W domu Blacków, podobnie jak u nich nigdy nie panowała cisza. Teraz też słyszała gwar, dochodzący z kuchni i nie czekając jak następny z członków jej rodziny wpadnie na nią, ruszyła do kuchni. W progu stanęła jak wryta. Przy kuchennym stole siedzieli: jej własny brat, Jake oraz Nate, i w skupieniu lepili pierogi. Obok nich stała Dorcas, która nadzorowała ich pracę, a także jednocześnie pilnowała samomieszających się garnków. Nigdzie nie było widać ani Syriusza, ani Adary.
- Cześć.- rzekła. Chłopaki aż podskoczyli, a Nate się nawet nieco zarumienił. - W życiu bym nie wpadła na to, że można was zmusić do pracy. Jak to ci się udało? - spojrzała na panią Black. Cassia tak samo jak jej brat była po imieniu z przyjaciółmi rodziców. W ogóle dzisiaj oboje zmówili się, że będą mieli świąteczne – czerwono-zielone włosy. Próbowali namówić do tego Dromedę, ale nie dała się przekonać, została przy swoim różu. Ich mama natomiast jak ich zobaczyła, zrobiła tak samo. Ciekawe co Victoire by powiedziała, jakby ich widziała... Cassia doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo ciągłe zmienianie wyglądu przez Teda denerwuje jej przyjaciółkę.
- No wiesz, ma się swoje sposoby. - mrugnęła do niej Dorcas. - Bardzo ładnie cały dzień mi dziś pomagali.
- Hej Doris! - do kuchni wpadła mama Cassii, prowadząc przed sobą Dromedę. - Wesołych świąt! - i w tym momencie stanęła jak wryta, tak samo jak jej córka. - Co zrobiłaś mojemu synowi?
W odpowiedzi na to żona Syriusza roześmiała się i podeszła wyściskać przyjaciółkę.

- No to kochana siostrzyczko... - kiedy przyszło do składania życzeń pierwszy do Cassii rzucił się Teddy. - Życzę ci... aby udało mi się w końcu poderwać Victoire. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie no żart. Ty mi tego życzyć powinnaś. Ja tobie życzę, żebyś nadal była taką kochaną młodszą siostrzyczką jak jesteś, żebyś ładnie zdała SUMy, no i... - tu nachylił się do jej ucha i szepnął - Żebyś w końcu poderwała Nate'a.
- Teddy! - starszy brat zarobił od niej szturchańca, ale tylko się roześmiał. - A ja Tobie życzę żebyś cały czas był tak samo szalony jak jesteś teraz, ale jednocześnie żebyś nie był takim palantem jak czasem jesteś. Poza tym... wielu ciekawych pomysłów na dowcipy, no i...
- Wiesz czego ja bym sobie życzył.
- No i tego co byś sobie życzył. - mrugnęła do niego, po czym się serdecznie wyściskali.
Następnie składała życzenia Jake'owi, nie trwało to tak długo, a na koniec też się po bratersko-siostrzanemu wyściskali. Kątem oka zauważyła, że Teddy też gada coś na ucho Nate'owi i zaczęła się zastanawiać co może mu mówić. Jej życzenia z młodym Potterem wypadły nieco niezręcznie, oboje przy tym spalili buraka.
Ich wigilie zawsze były czasem, za którym przez cały rok się tęskniło, mimo że nawet nie byli krewnymi, to jednak zawsze panowała iście rodzinna atmosfera. Po uroczystej kolacji, naprawdę sytej, bo kiedy kilka osób przygotowywało ją, to tych dań wychodziło naprawdę dużo, młodzież zawsze szła w swoją stronę, dorośli w swoją, a Adara i Andy plątały się i tu, i tu, jak to dzieci. Tak więc dwójka starszych Lupinów, dwójka Potterów i Black poszli sobie posiedzieć do pokoju Jake'a. Po krótkim namyśle postanowili pograć sobie w Eksplodującego Durnia, ta gra nigdy im się nie nudziła. Zawsze było przy niej mnóstwo śmiechu i radości.