środa, 26 listopada 2014

14. Niezbyt udany kawał

Na wstępie dziękuję za miłe komentarze :) Trochę ostatnio czasu nie było. W końcu osiemnastka raz w życiu :D Rozdział moim zdaniem taki średni, w całości napisany dzisiaj, gdy znalazłam chwilę. Mimo wszystko mam nadzieję, że Wam się spodoba. Serdecznie zapraszam również na nowy rozdział, który ukazał się wczoraj na moim drugim blogu (http://weasley-lupin.blogspot.com/) Pozdrawiam :)


Pierwszy dzień w Hogwarcie był dla Kaliny nie lada wyzwaniem. Podczas pierwszego wspólnego, po powrocie większości uczniów z ferii świątecznych,  posiłku w Wielkiej Sali musiała wyjść na środek i tak samo jak pierwszoroczni pierwszego dnia szkoły musiała włożyć na głowę Tiarę Przydziału.
- Hmm… Bułgarka… - trzęsąca się ze zdenerwowania Kalina usłyszała głos Tiary. - Dawno w tej szkole nie uczył się nikt z twoich stron… ostatnio chyba w 1964… albo 65? Aleś ty nieśmiała dziewczyno… ale jednocześnie masz w sobie sporo odwagi...ciekawe…nie powiem...z jednej strony nieśmiała, a z drugiej...i lojalna...nie opuściłabyś przyjaciół w potrzebie, co? Świetnie nadawałabyś się do Hufflepuffu… jednak wydaje mi się, że twoje miejsce jest w Gryffindorze, tam będziesz miała szansę się rozwinąć, tak… GRYFFINDOR!
Przy stole Gryfonów rozległy się oklaski. Zainicjowali je potomkowie Huncwotów, a reszta poszła ich śladem. Kalina zdjęła Tiarę i ciągle się trzęsąc skierowała się w ich stronę by zająć miejsce obok Victoire, która licząc, że przyjaciółka trafi do ich domu, trzymała dla niej miejsce.
-Gratulacje! - Weasley uściskała ją. Po niej do gratulacji dołączyły się Cassia i Julie, którą Krumówna miała okazję poznać w pociągu, a później chłopacy przybili piątki z Kaliną.
-W przyszłym roku startujesz do drużyny młoda - stwierdził Jake. - W sumie już możesz z nami trenować, co nie Lupi? - przypomniało mu się, że to nie on, a jego przyjaciel jest kapitanem.
- Pewnie. - pokiwał głową Ted. - W razie czego mogłabyś grać jako rezerwowa.
Kalinę bardzo ucieszyło tak ciepłe powitanie ze strony Gryfonów. Póki co wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż w jej poprzedniej szkole. Miała szczerą nadzieję, że tak pozostanie.

- Dawno nic nie wykombinowaliśmy... - głośno myślał Teddy podczas śniadania, dwa tygodnie po świętach. - Kalina nawet nie miała okazji widzieć żadnego z naszych kawałów.
- Szczerze mówiąc mam pewien pomysł. - odezwał się Nate. Dwójka jego najlepszych przyjaciół spojrzała na siebie znacząco. Nate był tym, który najrzadziej proponował zrobienie jakiegoś dowcipu, jednak to właśnie jego pomysły były najlepsze.
- Jaki? - zainteresował się Jake.
- Otóż... - resztę zdania dokończył szeptem, aby nikt go nie słyszał.
- Dobree. - zaśmiał się Lupin. - Co ty na to, Black?
- Jak najbardziej w to wchodzę.
- Chłopaki... - odezwała się siedząca niedaleko nich Julie, która przypatrywała się im od dłuższej chwili. - Co wy tam kombinujecie?
- Myy? Nic. My jesteśmy jak aniołki. - i w tym momencie Jake nakreślił ręką aureolę nad swoją głową.
- Taa... - zaśmiała się. - Już to widzę.

- Potter, Lupin, Black do mojego gabinetu! Cała trójca! - darła się McGonagall ze środka Wielkiej Sali usiłując utrzymać się na nogach.  Całą podłogę pokrywał lód, a raczej podłoga była z lodu. Niewielu uczniów dało radę utrzymać równowagę, większość w chwili, gdy podłoga stała się lodem poślizgnęła się i usiłowała właśnie się podnieść. Do tego nauczyciele szorując po lodzie żeby się nie poślizgnąć starali się podejść do uczniów. Oczywiście widok był wręcz komiczny, ale z pewnością nie wszystkim było do śmiechu.
- Tylko śniegu jeszcze nam brakuje. - śmiał się Teddy.
- Następnym razem. - mrugnął Jake, po czym ślizgając się na swoich butach transmutowanych w łyżwy ruszyli za opiekunką ich domu. Doskonale zdawali sobie sprawę z tego dokąd ich prowadzi.
- Witajcie chłopcy. - przywitał ich z uśmiechem dyrektor, po czym zwrócił swój przenikliwy wzrok na swoją zastępczynię. - Co tym razem zmalowali?
- Znowu próbowali udowodnić, że w przewyższają Huncwotów i bliźniaków Weasleyów.
- Co tym razem?
- Zmienili podłogę w Wielkiej Sali w lodowisko.
- Łyżwy! - zaśmiał się dyrektor, całkiem dobrze obeznany w mugolskich sprzętach. - Że też wcześniej o tym nie pomyślałem. Moglibyśmy zrobić na czas zimy lodowisko z jeziora i wprowadzić do Hogwartu jazdę na łyżwach.
McGonagall widząc, że szanowny profesor niezbyt się przejął występkiem trójki Gryfonów, zgromiła go wzrokiem, po czym spojrzała surowo na swoich podopiecznych:
- Ja już naprawdę nie wiem jak was ukarać: utrata punktów i szlabany kompletnie nie działają. Wydaje się, że nie ma na was sposobu, jednakże... - oj chyba mieli czego się bać. - Jednakże w końcu wpadłam na świetny pomysł. Za karę nie zagracie w następnym meczu.
- Cooo? - szczęki im opadły. I w tym samym momencie krzyknęli. - Nie może pani tego zrobić!
- A jednak! - ups, nauczycielka chyba faktycznie była na nich bardzo zła. - Zdaję sobie sprawę, że Gryffindor na tym ucierpi, ale sądzę że to jedyna rzecz, która was obejdzie.
- To nie jest fair... - narzekał Lupin. - Jestem przecież kapitanem...
- Niech się pan cieszy, panie Lupin, że nie pozbawiłam jeszcze pana tej funkcji.
To im zamknęło usta, więcej już się nie odezwali. Dumbledore także nie kwestionował decyzji opiekunki ich domu, jedynie posłał im smutny uśmiech.

- Przekichane... - mruknął Nate po wyjściu z gabinetu. - Co teraz zrobimy?
- Trzeba będzie znaleźć jakieś zastępstwo... - zaczął zastanawiać się Teddy.
- Kalina mogłaby zagrać jako szukająca. - natychmiast zaproponował Jake.
- Czy ty chcesz się mnie pozbyć?
- Nie, proponuję tylko, żeby w najbliższym meczu, w którym przecież nie możemy grać, zagrała za ciebie.
- Znowu nabroiliście. - nagle przed nimi pojawiła się Cassia, kiedy się do niej zbliżyli przytuliła Nate'a. - Ile punktów tym razem?
- Żadnego. - odparł smutno jej chłopak. - Zamiast tego nie zagramy w następnym meczu.
- Coo? - na widok jej reakcji cała trójka musiała się uśmiechnąć, była zupełnie taka sama jak ich.
- Weasley mocno zła? - zapytał Teddy.
- O wasz kawał? Wydaje mi się, że nie.
- I tak pójdę z nią pogadać.
- Nie! - gwałtownie zaprzeczyła jego siostra. - Lepiej, żeby cię teraz nie widziała, bo wtedy faktycznie może być nieciekawie. Lepiej jak zapomni o tym.


- Hej Victoire. - Weasleyówna siedziała właśnie w bibliotece, kiedy podszedł do niej blondwłosy chłopak w szatach z zielonymi elementami.
- Hej.- uśmiechnęła się widząc Ślizgona, który niedawno przyszedł jej z pomocą.
- Można się przysiąść?
- Jasne. - odparła odgarniając swoje długie włosy do tyłu.
- Co tam słychać? - zaczął rozmowę, gdy usiadł.
- Siedzę nad zaklęciami. Czas zacząć coś powtarzać do SUMów.
- Z tego co słyszałem myślę, że i bez powtórki zdasz śpiewająco.
- Nie przesadzaj. - pokręciła głową. - A ciebie co tu sprowadza, jeśli nie pęd do wiedzy?
- Właściwie to usłyszałem, że tu jesteś i to bez grupki nieodstępujących ciebie Gryfonów, no i postanowiłem wykorzystać sytuację.
- Wykorzystać sytuację? - dziewczyna uniosła brew.
- Miałem nadzieję, że dasz się namówić na wspólne wyjście do Hogsmeade w przyszłą sobotę.
- Hmm... - zastanowiła się chwilę. - Zapraszasz mnie na randkę?
- Może... - uśmiechnął się chłopak.
- Ślizgon i Gryfonka? Co powiedzą twoi znajomi?
- Część na pewno nie będzie miała nic przeciwko. - wzruszył ramionami. - To jak?
- No okej. - pokiwała głową. - Sobota, 10, przy wyjściu ze szkoły?
- Pasuje. - wstał z miejsca. - To do zobaczenia. - i już go nie było.


Trochę później, tuż przed ciszą nocną Victoire w końcu wyszła z biblioteki. Doszła do wniosku, że i tak, i tak jak na jeden wieczór przerobiła całkiem sporo materiału. Na szczęście zaklęcia szły jej dużo lepiej niż transmutacja.
O tej porze korytarze były niemal puste, w końcu zbliżała się cisza nocna, a nikt nie chciał dostać szlabanu lub ujemnych punktów. Szła właśnie przez siódme piętro, kiedy usłyszała jakiś szmer za plecami. Odruchowo zaraz odwróciła się w stronę, z której dobiegł ją dźwięk, jednak nikogo tam nie zobaczyła. Przyspieszyła nieco kroku i poszła dalej, do Wieży Gryffindoru. Mimo że nikogo nie zauważyła dziwne uczucie, że jest obserwowana aż do portretu Grubej Damy nie dawało jej spokoju.

sobota, 8 listopada 2014

13. Podwórkowe zmagania


Na wstępie chciałabym podziękować za miłe komentarze :) Dzięki nim powstał ten dzisiejszy rozdział ;) Pół dnia nad nim spędziłam i jest. Mam nadzieję, że Wam się spodoba :)

- Całowałeś się z moją siostrą kretynie! - denerwował się Teddy od samego rana. Po sylwestrze większość gości postanowiła zostać w Norze, dzięki czemu pani Weasley była bardzo szczęśliwa bo w jej domu znowu było pełno ludzi tak jak kiedyś. Niegdyś narzekała na ten gwar, jednak teraz, kiedy jej dzieci były dorosłe, wyprowadziły się i założyły swoje rodziny, czuła pustkę. Jako, że gości było naprawdę całkiem dużo, to Teddy, Nate, Jake, a także Fred i George juniorzy, Oliver, James, Albus i Louis musieli podzielić się jednym pokojem. Młodsi zajęli trzy łóżka, a starsza trójka musiała się zadowolić podłogą.
- Myślałem, że nie masz nic przeciwko. - tłumaczył się Nate. - Przecież sam mówiłeś, że w końcu mam jej powiedzieć co do niej czuję! Jeszcze się ze mnie śmiałeś, że tchórzę!
- Ale to nie oznaczało, że masz się z nią obściskiwać na moich oczach! - Lupin rzucił w niego poduszką.
- Ejj! - Potter oberwał prosto w twarz.
- Ha! Bitwa na poduszki! - podchwycił Jake i rzucił poduszką w Jamesa. Tak to się zaczęło. James trafił w Freda, ten w Olivera i tak dalej… Już po chwili wszędzie latały pióra, a oni sami wyglądali jak kurczaki.
- Na Merlina! - drzwi się otworzyły i stanęła w nich oczywiście Molly Weasley. - Co wyście tu nawyprawiali?
- Ojć...
- Fajna zabawa babciu była! - pochwalił się Fred.
- Taa, właśnie widzę. - po chwili dodała. - Mogłam się domyślić, że jak traficie do jednego pokoju, to może być niebezpiecznie. Normalnie to kazałabym wam powkładać to pierze z powrotem do poduszek, jednak szkoda mi ich, bo podejrzewam, że raczej nie wróciłyby już do dawnej świetności. - i w tym momencie machnęła różdżką i wszystkie poduchy wróciły do stanu sprzed ich małej bitwy.
- Dziękujemy pani Weasley. - powiedział Jake.
- I przepraszamy. - dodał uprzejmie Nate.
- Zejdźcie lepiej już na dół. - uśmiechnęła się. - Za chwilę śniadanie.
Po śniadaniu Teddy wpadł na pomysł, żeby pograć w quidditcha. Od razu znalazło się kilkoro chętnych. Zresztą co się dziwić: w Norze była obecna połowa gryfońskiej drużyny. Problem pojawił się przy podziale na grupy. Oczywiście Nate i Cassia chcieli być razem, od poprzedniego dnia byli niemal nierozłączni, co zaczęło już nieco przeszkadzać pewnemu starszemu bratu, który to upierał się, że koniecznie chce być z Victoire w drużynie, a z kolei ona tylko nie z nim. W końcu jako tako doszli do porozumienia i jedną drużynę stanowili: Cassia, Nate i Jake, a drugą Teddy, Victoire i Kalina. Weasleyówna musiała jakoś to przeboleć. Jako, że było ich tak mało, grali jako dwóch ścigających i obrońca, no i samym kaflem. Wyglądało to trochę jak mugolska piłka ręczna, tylko że na miotłach. W jednej drużynie bronił Nate, co było całkiem logiczne, skoro był obrońcą Gryffindoru, a w drugiej Teddy, który był ciekaw jak Kalina sprawdzi się na boisku. Coś mu podpowiadało, że ta niepozorna dziewczyna okaże się świetnym graczem.
- Jesteś pewna, że wiesz jak się lata? - śmiał się Jake do Kaliny. - Wiesz, że żeby się wzbić w powietrze musisz odepchnąć stopami się od ziemi?
- Wiem. - zwykle spokojna i nieco nieśmiała dziewczyna zaczynała się irytować. Chłopak dokuczał jej od samego rana.
- Na pewno nie spadniesz? Wiesz, tam na dole nikt cię nie złapie, a upadek na ziemię byłby na pewno nieco bolesny, mała.
- Nie jestem mała!
- Okej, okej ma...
- Uspokój się Black. - przerwała mu  Vicki, która przyniosła miotłę dla Bułgarki. - Uważaj, żebyś się nie zdziwił.
W odpowiedzi na to chłopak parsknął i pokręcił głową, ale dał spokój Kalinie.
Po chwili wystartowali.
         To była dla nich świetna zabawa, w końcu cała szóstka uwielbiała quidditcha. Zresztą niedługo później znalazło się więcej chętnych do gry, więc dołożyli resztę piłek. Szukającym w drużynie Teda został Charlie, a w drugiej Harry. Trzecimi ścigającymi zostali Tonks i Syriusz, pałkarzami natomiast w jednej drużynie George i Angelina, a w drugiej Fred i Ron. Z kolei Katie postanowiła sędziować. Pozycje niektórych były nieco inne niż te, na których grali w Hogwarcie, jednak tak było całkiem zabawnie. Liczyło się to, że znowu mogą sobie pograć i sprawia im to wielką przyjemność.
- Mamo, uważaj! - ostrzegł Teddy swoją matkę, która właśnie leciała trzymając kafla, przed nadlatującym tłuczkiem.
- Vicki, łap! - Dora rzuciła kafla do Weasley, po czym zręcznie uniknęła tłuczka i już leciała dalej - Dzięki Teddy!
- Spoko mamuś!
W tym momencie Victoire widowiskowo wrzuciła kafla do pętli. Uradowana przybiła piątkę z Kaliną i Dorą. Następnie kafla przejął Jake i już leciał do drugiej pętli, kiedy tuż koło niego pojawiła się Bułgarka, która chciała jakoś się na nim zemścić za jego złośliwości, a na boisku czuła się znacznie pewniej niż przy słownej przepychance.
- Synu! - wrzasnął Syriusz zdając sobie sprawę z zagrożenia. - Podaj do mnie!
- Dam sobie radę! - młody Black chciał pokazać, że jest lepszy od dziewczyny. Jednak nie docenił jej talentu i chwilę później to ona trzymała kafla, a on zszokowany przystanął w miejscu z głupią miną. Teddy nieźle się uśmiał, okazało się, że się nie pomylił, Syriusz natomiast podleciał do syna i klepnął go lekko w głowę, żeby się otrząsnął. Następne punkty dla ich zespołu zdobyła Cassia, która z uśmiechem wrzuciła kafla do pętli bratu.
- Nieładnie tak przeciw rodzinie. - śmiał się Teddy, jego siostra na to tylko pokazała mu język i poleciała dalej, próbując odbić kafla ich matce.
W tym momencie rozległ się potężny huk, wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Ron trzymał się za ramię:
- Ałaaa... - jęczał. - Co za kretyn...
- Co się stało? - podfrunął do niego Charlie.
- Ten kretyn, George rzucił tłuczkiem prosto do mnie. - rzeczony kretyn znajdował się kawałek dalej i śmiał się głupio.
- A może on nie jest Georgem, tylko Fredem? - zaśmiał się Fred, który właśnie do nich podleciał.
- Ile wy macie lat? Stanowczo nie zachowujecie się jak poważni ojcowie rodzin, których dzieci  właśnie patrzą jak oboje robicie z siebie kretynów. Zachowujcie się godnie, a nie jak dwóch nie powtórzę już tego słowa, którzy szukają okazji żeby się popisać.
- Okej, okej. - George pierwszy ogarnął się i spoważniał. - Masz rację, nie jesteśmy już dziećmi. - po czym śmiejąc się pod nosem przybił piątkę ze swoim bliźniakiem.
W tej właśnie chwili Harry kątem oka zauważył złoty błysk i korzystając z chwili nieuwagi drugiego szukającego, czym prędzej ruszył w tamtą stronę. Charlie jednak, mimo że jeszcze przed chwilą strofował braci, w lot zrozumiał sytuację i zaraz był tuż za nim. W międzyczasie Syriuszowi udało się zdobyć punkty dla jego drużyny. Znicz był już prawie w rękach Harry'ego, jednak w momencie gdy miał go złapać, znienacka pojawiła się przed nim dłoń Charliego i to on złapał złotą piłeczkę. Katie ogłosiła koniec meczu. Wygrała naturalnie drużyna, która zdobyła znicza, jednak nie zawsze tak się działo. Przykładem były chociażby mistrzostwa w 1994 roku, kiedy to wygrała drużyna Irlandii, a złotą piłkę złapał ojciec Kaliny. Nie zawsze też Charliemu udawało się wygrać z Harrym, a grywali oni przeciwko sobie całkiem często. W sumie szanse były dość wyrównane.
- Przepraszam, chyba cię nie doceniałem. - już na ziemi przyznał się do błędu Jake i podał rękę Kalinie.
- Nie ma za co, ja też przepraszam. - uśmiechnęła się przyjmując przeprosiny.
- Za co? - zdziwił się chłopak.
- Za to, że nie wyjawiłam ci swojego nazwiska.
- A ma to jakieś znaczenie? - znów się zdziwił.
- Chyba ma, nazywam się Kalina Krum, moim ojcem...
- ...jest Wiktor Krum. - dokończył za nią. - Mogłem się domyślić.
- Więc wiesz, trochę się znam na quidditchu. - mrugnęła do niego.
- No nieźle... - po raz drugi tego dnia z jego miny można było się uśmiać.
- To co, zgoda?
- Zgoda.