sobota, 1 grudnia 2012

4. Przesłuchania do drużyny quidditcha

          Teddy, tak jak wcześniej zapowiadał, wyznaczył termin eliminacji do drużyny na sobotę w drugim tygodniu września. Dla wszystkich oczywiste było, że drużyna Gryfonów, która rok wcześniej zdobyła Puchar Quidditcha, pozostanie w niemal niezmienionym składzie. Potrzebowali tylko nowego pałkarza, po tym jak były kapitan Xavier Towler skończył szkołę, a także nowego ścigającego po Lissie Dellaney, która podczas ostatniego meczu nabawiła się na tyle poważnej kontuzji, że nie było szans na jej powrót do drużyny.
          Victoire naprawdę współczuła Lissie, ale od końca poprzedniego roku szkolnego nie mogła się doczekać nowego naboru do drużyny, gdyż naprawdę bardzo chciała iść w ślady swojej rodziny. Pragnęła iść w ślady swoich rodziców chrzestnych: Ginny, jak dotąd najlepszej ścigającej Hogwartu i Harry'ego, najmłodszego szukającego od wielu, wielu lat, który bardzo dobrze się sprawdził. Denerwowała się tylko faktem, że to właśnie Teddy został nowym kapitanem. Kiedy ostatnio razem grali miała 9 lat i skończyło się to jej upadkiem z miotły przez który złamała sobie nogę. Lupin potem przez lata jej to wypominał i bała się, że nie będzie jej chciał nawet dopuścić do kwalifikacji, gdyż będzie przekonany, że nadal nie umie się utrzymać na miotle. A ona od tamtego lata ani razu nie spadła z miotły. W dodatku dużo ćwiczyła z Ginny i Harrym, kiedy odwiedziła ich w wakacje. Kilka lekcji udzielili jej także Charlie, bliźniacy i Ron, którzy nie chcieli być gorsi od młodszej siostry, przez co tak właściwie potrafiła odnaleźć się na każdej pozycji na boisku, chociaż najbardziej podobało jej się bycie ścigającym.
- Co ty tu robisz?- przywitał ją zdziwiony Teddy, kiedy tylko zobaczył ją w sobotę rano na boisku. - Przyszłaś popatrzeć?
- Chciałbyś. - mruknęła wywracając oczami. - Postanowiłam wziąć udział w kwalifikacjach.
- Co? - zdziwiona mina chłopaka naprawdę ją rozbawiła.
- Postanowiłam zgłosić się do drużyny. Czy to takie dziwne?
- Ty?
- Nie, Morgana...no jasne, że ja!
- Kiedy ostatnio widziałem cię na miotle w całkiem widowiskowy sposób wleciałaś prosto w ścianę domu Harry'ego. Pamiętasz?
- Nie dałeś mi o tym zapomnieć.- zirytowała się. - Byłam pewna, że znowu mi to wypomnisz, ale teraz jest inaczej.
- No dobra, okej, przecież nie mogę zabronić ci kandydować do drużyny. - uniósł pojednawczo ręce.
- I nie masz nic przeciwko? - teraz to ona się zdziwiła.
- A dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? - uśmiechnął się trochę szyderczo. - Jesteś Weasley, a więc po pierwsze jesteś na tyle uparta, że jak sobie już coś postanowisz to odwiedzenie cię od tego graniczy z cudem, a po drugie masz quidditch we krwi. No i trzecie, już nie związane z tym, że jesteś Weasley, to istnieje jeszcze szansa, że się nie dostaniesz.
Wow. Teraz to dopiero się zdziwiła. Nie spodziewała się takiego podejścia Lupina.
- Oooo... - na boisku pojawił się Black. - Blondi, startujesz do drużyny?
- Jako ścigająca. - odparła mu z uśmiechem.
- To akurat sam się domyśliłem. Niezbyt nadajesz się na pałkarza.
- Czyżby? - faktycznie na tej pozycji radziła sobie najgorzej, jednak źle też nie było.
- Jakoś sobie tego nie mogę wyobrazić.
- Możemy kiedyś tak zagrać. - zaproponowała.
- Tori?! Ty tutaj? - przyszła następna zdziwiona osoba. Tym razem była to Cassia.
- Zapewne będzie naszą nową ścigającą. - tym razem zamiast dziewczyny odpowiedział Jake.
- I nic mi nie powiedziałaś? - oburzyła się jej przyjaciółka. W sumie zrobiło jej się przykro, że Victoire nawet jej nie wspomniała, że ma zamiar zgłosić się do drużyny.
- Tak jakoś wyszło. - Tori się zmieszała. Jakoś w tym wypadku nie chciała wsparcia przyjaciół, nie chciała ich zawieść i wolała, żeby do czasu o niczym nie wiedzieli.
- No dobra, nie ekscytujmy się już tak. - mruknął Teddy. - Czas zaczynać.
- Racja. - Black uśmiechnął się. - Zobaczmy jakich to mamy zdolnych Gryfonów.
Tymczasem Lupin już szedł do zgromadzonych na boisku uczniów Gryffindoru.
- Hej.- zaczął, nagle zapomniał zupełnie co miał powiedzieć. Przez cały miesiąc, odkąd dowiedział się o tym, że został nowym kapitanem szykował sobie tę mowę, jednak w tej chwili wszystko wyparowało mu z głowy i kompletnie nie wiedział jak zacząć i co właściwie chciał im wszystkim powiedzieć. W końcu po chwili niezręcznej ciszy odprężył się i postanowił iść na żywioł. - Od dwóch lat, dzięki naszemu byłemu kapitanowi Xavierowi Towlerowi Puchar jest nasz. W tym roku musimy jednak dać sobie radę bez niego, a także bez Lissy Dellaney, naszej niezwykle uzdolnionej byłej ścigającej. - skinął głową ku dziewczynie siedzącej na trybunach. Mimo tego, że nie mogła już grać, postanowiła przyjść obejrzeć kwalifikacje. - Utrzymanie Pucharu w rękach naszego Domu na pewno będzie zadaniem trudnym, pozostałe drużyny grają na naprawdę niezłym poziomie i pokonanie ich będzie wymagać sporo wysiłku. Zgłaszając się do drużyny musicie być przygotowani na to, że gra w drużynie to nie samo wygrywanie meczów, ale także ciężka prawa, porażki, kontuzje i treningi co najmniej dwa razy w tygodniu. A więc, jeśli ktoś z was nie jest na to gotowy, przemyślał to sobie teraz i chce zrezygnować, zrozumiem to. - popatrzał po zebranych wokół niego Gryfonach, zatrzymując dłużej wzrok na Weasleyównie, która widząc to posłała mu kpiący uśmiech. Ostatecznie żaden z Gryfonów nie wyszedł. - A więc jeśli wszyscy jesteście gotowi... zaczynajmy!

          Na początku kazał im latać wokół boiska, chcąc ocenić ich zdolności latania. Już wtedy odpadło osiem osób, a Lupin widząc co wyprawiają na miotle, dziwił się, że w ogóle się zgłosili. Jedna dziewczyna z drugiej klasy ledwo oderwała się od ziemi. Przy dalszych ćwiczeniach było już tylko gorzej. Teddy wprost załamywał ręce, Jake z trudem powstrzymywał śmiech. Kiedy zostało już tylko 10 osób postanowił sprawdzić wszystkich umiejętności pojedynczo.
          Z racji swojego nazwiska na literę „W”, Victoire była ostatnia w kolejce. Przed nią stała dziewczyna z rocznika Teddy'ego - Cassandra Opus. Weasley szczerze jej nie znosiła niemal od początku pierwszej klasy i nieraz zastanawiała się jak taka wredna i samolubna osoba mogła trafić do Gryffindoru. Ta dziewczyna była wprost uosobieniem mugolskiego plastiku. Tlenione włosy, oczy tak pomalowane, że strach w nie spojrzeć, no i długie szpony, które nazywała paznokciami. Poza tym od zawsze leciała na Teddy'ego, w zeszłym roku nawet przez chwilę chodziła z Jakem, ale jak się potem okazało, że tylko dlatego, żeby zbliżyć się do Lupina. Teraz zapewne z tego samego powodu zgłosiła się do drużyny. Victoire dziwiła się, że nie boi się, że złamie sobie paznokcie.
- Jak mi was wszystkich szkoda. - Cassandra właściwie rozmawiała sama ze sobą, bo nikt jej nie słuchał, jej przyjaciółeczki były na trybunach, a reszta zgromadzonych osób była zbyt zdenerwowana, by zwracać na nią uwagę. - Nie rozumiem w ogóle po co wy wszyscy tu przyszliście, przecież to wiadome, że to ja dostanę się do drużyny.
Victoire miała ochotę jej coś odpowiedzieć, ale doszła w końcu do wniosku, że nie warto.
Nadeszła kolej Cassandry, Vicki wówczas odetchnęła z ulgą, że nie słyszy już jej irytującego głosu.           W zasadzie poszło jej całkiem nieźle, a Teddy był zdziwiony, że jej różowe tipsy się nie połamały. Mimo że na początku liczył, że Weasley jednak nie dostanie się do drużyny, to teraz miał nadzieję, że jednak będzie lepsza od Opus. Wolał mieć Weasley w drużynie. W sumie to dzięki temu miałby pretekst, żeby spędzać z nią więcej czasu... Chyba to jednak nie był taki zły pomysł. - uśmiechnął się pod nosem.
          W końcu przyszła kolej na Victoire. Gdy tylko znalazła się w powietrzu cała jej trema i zdenerwowanie zniknęło, czuła się całkiem rozluźniona. Wiedziała, że może to zrobić, że ma sporą szansę dostać się do drużyny i musi to wykorzystać. Ostatecznie nie spudłowała ani razu. Okazała się najlepsza ze wszystkich kandydatów na ścigających. Schodząc z miotły uśmiechała się szeroko zadowolona z siebie, że w końcu udało jej się zrealizować to, co zamierzała od dawna. Teraz tylko pozostało ćwiczyć dalej i przyczynić się do zdobycia po raz kolejny Pucharu Quidditcha przez Gryffindor.
          Do drużyny dostał się także Jason Wood, syn Olivera Wooda, dawnego obrońcy i kapitana drużyny. Jason miał zająć drugie wolne miejsce, czyli miejsce pałkarza.
- Weasley!
- Co? - odwróciła się do Teddy'ego.
- Gratulacje. - uśmiechnął się szeroko do niej i wykorzystał jej zaskoczenie, żeby ją przytulić. - A już się martwiłem, że Opus dostanie się do drużyny, a tego chyba bym nie zniósł. - szepnął jej do ucha. - Dzięki.
- Nie ma za co. - dziewczyna także się uśmiechnęła.
- To co, może pójdziemy z tej okazji na randkę?
- Lupin... - westchnęła, ale nadal się uśmiechała.
- No co? Każda okazja jest dobra, żeby cię gdzieś zaprosić. - spojrzał jej w oczy. - No dobra... to może pójdziemy do Trzech Mioteł oblać twój sukces? Cass i Blue pójdą z nami, tak samo Nate i Jake. Co ty na to?
- Ale kiedy?
- No teraz. - chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
- Jak to teraz? - zdziwiła się. Wiedziała, że chłopaki mają jakieś swoje sposoby na przedostanie się do sąsiedniej wioski, ale nie spodziewała się, że Lupin wpadnie na taki pomysł, dobrze wiedział, że nie lubiła łamać szkolnego regulaminu.
- Weasley... - zmrużył oczy. - Nie daj się prosić.
W tym momencie podeszła do nich Lissa:
- Gratulacje, byłaś świetna. - poklepała Victoire po ramieniu. - Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego zastępstwa.
- Mimo wszystko na pewno żałujesz, że nie możesz grać. - blondynka szczerze współczuła kontuzjowanej w zeszłym roku dziewczynie i czuła się nieco głupio rozmawiając z nią teraz, w końcu zajęła jej miejsce w drużynie.
- Mną się nie przejmuj, mój powrót do gry jest niemożliwy i nikt nic na to nie poradzi. - dziewczyna pokręciła smutno głową. - Próbowałam wrócić do latania, ale jak tylko wzniosę się trochę wyżej dostaję zawrotów głowy i w takim stanie nie ma żadnych szans, żebym jeszcze grała. No nic, idę dalej i z całego serca życzę wam powodzenia. - mrugnęła do nich i odeszła w stronę szkoły.
- To jak Weasley, idziemy?
- No ok. - odpowiedziała z wyraźnym zawahaniem w głosie. W końcu dostała się dziś do drużyny, o czym marzyła od dawna, może przy tej okazji zrobić coś szalonego.

          Godzinę później cała szóstka siedziała w Trzech Miotłach przy kremowym piwie. Victoire musiała przyznać, że było całkiem sympatycznie. Z wymknięciem się z zamku nie było większych problemów, a ich przyjaciele chętnie dołączyli do tej eskapady. Teddy właśnie mówił o tym jak denerwował się przed swoim pierwszym meczem. Opowiadał o tym jak cały dzień nie mógł wziąć nic do ust i jak cały się trząsł, gdy przyszedł czas wsiadać na miotłę. Potem temat zszedł na legendarny pierwszy mecz Harry'ego, kiedy to prawie połknął znicza. Cassia dodała swoje trzy grosze mówiąc, że podczas swojego pierwszego meczu w pewnym momencie zderzyła się z bratem i niemal spadła z miotły. Mina Teddy'ego w momencie, gdy to opowiadała, wydawał się nieco zbyt niewinna, Victoire już wtedy podejrzewała, że to było zaplanowane, teraz tylko utwierdziła się w tych przypuszczeniach. Miała tylko nadzieję, że jej takiego numeru nie wywinie. On albo Black, oboje byliby do tego zdolni.
          Jedynie Julie wydawała się kompletnie niezainteresowana i rozglądała się po lokalu obserwując innych. Nigdy nie przepadała za quidditchem. Chodziła na mecze tylko po to, żeby kibicować swojej przyjaciółce. Blue czasem przypominała Victoire jej ciotkę Hermionę, która również wolała spędzać czas w bibliotece niż na boisku.
- No, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. - podsumował Lupin opowiadanie swojej siostry. - Ale zapomniałaś powiedzieć o najlepszym momencie tamtego meczu. Pamiętacie to? To było takie zabawne... Oczywiście mówię o tym jak moja kochana siostra przeleciała przez bramkę, zapominając, że to kafel ma tam polecieć, a nie ona. - zachichotał, tak samo jak reszta osób siedzących przy stoliku.
- Może dla ciebie to było zabawne. - Cassia zmierzyła go groźnym spojrzeniem. - Dla mnie to wcale nie było takie zabawne. To była tragedia. Wszyscy się ze mnie nabijali jeszcze długo po tym.
- A ty jak zwykle się wszystkim przejmujesz. Może wrzuciłabyś w końcu na luz?
- A ty może byś się w końcu zamknął?- Victoire w końcu postanowiła się odezwać. Nie żeby nie bawiło ją to wydarzenie, ale doskonale wiedziała, że przyjaciółka nie lubiła, gdy się o tym wspominało i czuła, że powinna być lojalna wobec niej.
- Właśnie... - włączył się Black. - Poza tym ględzimy i ględzimy, a biedna Blondi będzie się jeszcze bardziej denerwować. No, to zdrówko. - uśmiechnął się i napił piwa kremowego. - Mam pomysł. Chodźmy do Wrzeszczącej Chaty. Zgarniemy kilka butelek Ognistej i będzie prawdziwe opijanie. Co wy na to? - doskonale wiedział, że dla rodzeństwa Lupinów Wrzeszcząca Chata była drażliwym tematem.
- Ty jak coś powiesz...- westchnęła Cassia i pokręciła głową.
- Weź się lepiej zamknij jak nie masz nic ciekawego do powiedzenia. - Teddy spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
- Ależ to świetny pomysł! - podłapała Julie. - Tam raczej nikt nie chodzi, moglibyśmy sobie na spokojnie pogadać. - rozejrzała się po zatłoczonym lokalu.
- Nie sądzę. - wycedził Lupin coraz bardziej zły.
Victoire i Nate woleli nie brać udziału w tej rozmowie, żadne z nich wolało nie zirytować Cassii. Ona w przeciwieństwie do swojego brata potrafiła się długo boczyć. W końcu jednak odezwał się Potter:
- Jak chcecie koniecznie iść to idźcie we dwójkę i po sprawie.
W odpowiedzi na to Blue prychnęła:
- Miałabym iść z Blackiem gdziekolwiek? Nie ma mowy.
- Phi... - odparł na to zirytowany Jake. - Jakbym gdziekolwiek chciał z tobą iść.
- W zasadzie w planach mieliśmy tylko wyjście do Trzech Mioteł. - wtrąciła w końcu Victoire patrząc na Teddy'ego. - Pamiętasz?
- Doskonale. - Teddy się uśmiechnął. - Mieliśmy świętować twój sukces. To co, jeszcze po jednym?
- Dobry pomysł. - Black zaraz poderwał się z miejsca prawie wywracając stół.- A może coś mocniejszego tym razem? Pójdę zamówić.
Oczywiście wcale nie chodziło o to, że jest taki uczynny, czy też o to, że za długo siedział w jednym miejscu i chciał się przejść. Po prostu podobała mu się nowa barmanka, siostrzenica madame Rosmerty. Niewątpliwie miała coś z ciotki. Tak samo jak ona była obiektem westchnień wielu uczniów Hogwartu, co oczywiście sprawiało, że Trzy Miotły podczas jej zmiany były jeszcze bardziej zatłoczone niż zwykle.
- Ciekawe ile ona ma lat... - zastanawiał się Lupin, kątem oka rejestrując oburzone spojrzenie Weasley rzucone w jego kierunku.
- Mogę się założyć o galeona, że Jake w końcu ją poderwie. - uśmiechnął się Potter.
- Stoi. Przetniesz Weasley?
Victoire obdarzyła ich morderczym spojrzeniem, ale machnęła ręką.
- O co się zakładacie? - Black właśnie wrócił do nich z sześcioma kieliszkami Ognistej i z zadowolonym uśmiechem na twarzy.
- O nic takiego... - Nate miał bardzo niewinny wyraz twarzy.
- A ty co taki z siebie zadowolony? - no tak Julie od dłuższego czasu się nie odzywała, gdyż zajęta była uważnym obserwowaniem Jake'a i barmanki.
- Ja?
- Mówiłam do Blacka...
- Heh. - syn Syriusza Blacka rozsiadł się wygodnie. - Umówiłem się z nią.
- Że co? - Blue prawie się opluła.
- Umówiłem się z Sironą, siostrzenicą Rosmerty.
- Wygrałem! - Potter wyszczerzył zęby.
- Okej, okej... - obrażony Teddy wyciągnął monetę z kieszeni. - Masz i się wypchaj.
- Nie rozumiem o co się tyle obrażasz braciszku. - Cassia zrobiła słodką minkę. - Uczciwie przegrałeś. Jeśli się nie liczyłeś z przegraną, trzeba było się nie zakładać.
- Wiem, wiem. Nie musisz mi o tym przypominać. - chłopak pokręcił głową.
- Ogarnijcie się w końcu. - włączyła się Julie. - Czy przyszliśmy tu żeby kłócić się o dwa galeony? A tym bardziej żebyście zachwalali urodę siostrzenicy madame Rosmerty? Nie wydaje mi się. Myślałam, że jesteśmy tu wszyscy dla Victoire.
- Ale ja... - Victoire chciała zaprotestować, ale przyjaciółka jej przerwała.
- Wydawało mi się, że to był twój pomysł Lupin. Więc może teraz nie obrażałbyś się jak dziecko o dwa galeony i zaczął zachowywać się normalnie? Ani razu podczas całego dzisiejszego dnia nie zauważyłam jeszcze żebyś zarywał do Vicki. Zaczyna mnie to dziwić.
- Jul...
- No, ale może źle mi się wydaje. Zachowujecie się jak dzieci. I ja naprawdę nie mam pojęcia co wy wszyscy widzicie w tej wywłoce. I oczywiście nie mówię o Victoire, chodzi mi o tą tamtą...
- Zazdrosna jesteś... - Black uśmiechnął się.
- Nie jestem! - głośno zaprotestowała i po czym wypiła naraz cały kieliszek Ognistej. Oczywiście skończyło się to głośnym kaszlem. - Cholera...
- Tak w ogóle, Black, nie przypominam sobie, żebyśmy zaaprobowali twój pomysł z mocniejszym trunkiem. - stwierdziła Victoire wąchając swój kieliszek.
- Oj tam Weasley, nie gadaj, tylko pij. - Black uniósł swój kieliszek w jej stronę. - Twoje zdrowie. - i wypił. Reszta poszła w jego ślady.