środa, 31 października 2012

2. Wieczorek u Lupinów

          Dom Teddy’ego znajdował się na samym krańcu Doliny Godryka, tuż pod lasem. Powodem tego umiejscowienia był oczywiście fakt, że ojciec Teda, Remus Lupin był wilkołakiem. Wielu osobom mógłby przeszkadzać ten fakt i nie chcieliby utrzymywać kontaktów z taką rodziną, jednak nikt z wielkiego grona przyjaciół Lupinów jakoś się tym nie przejmował. Wręcz przeciwnie, od czasów wojny Lupinowie byli bardzo szanowaną rodziną.
          Wilczy Jar był to dość duży i sprawiający miłe wrażenie dom. Składał się z piwnicy, parteru, piętra i strychu. Dom miał dość duży taras, na którym bardzo miło siedziało się w ciepłe, letnie wieczory.
          Kominek w domu Lupinów nie był zbyt czysty. W sumie w całym ich domu raczej nie panował jakiś wielki porządek, choć brudno nie było. Odzwierciedlało to naturę pani domu, która nigdy nie czuła się dobrze w starannie wysprzątanych pomieszczeniach. Victoire ostrożnie wyszła z kominka i otrzepała szarą od popiołu szatę.
- Witaj Vicki! - zwabiona hałasem, jaki wywołało przybycie Weasleyówny w hallu pojawiła się matka Teda i uśmiechnęła się szeroko widząc dziewczynę.
- Cześć Tonks. - pani Lupin ciągle wolała, kiedy wszyscy nazywali ją panieńskim nazwiskiem.
- Chyba powinnam posprzątać w tym kominku. - Dora wycelowała różdżką w Victoire. - Tergeo.- z ubrania Tori zniknął cały brud. Po chwili z hukiem z kominka wypadł Teddy. Jego ubranie także zostało wyczyszczone przez jego matkę. - Razem z Remusem postanowiliśmy zorganizować jakieś małe spotkanie znajomych zanim rozpocznie się rok szkolny. - zaczęła tłumaczyć dziewczynie.- Następna taka okazja będzie dopiero w święta, no nie?
- Kto będzie? - Weasley była pewna, że to ,,małe’’ spotkanie wcale takie nie będzie.
- Oczywiście wszyscy Weasleyowie, Potterowie, Blackowie, Longbottomowie, Scamannderowie, Hagrid, który wczoraj wrócił z Francji, wpadnie też chyba Moody.
- No to będzie tłum.
- Jak zawsze. - Tonks zaśmiała się przeczesując ręką swoje długie do ramion wściekle różowe włosy, uwielbiała takie spotkania.
- Gdzie Cassia? - Tori miała już dość towarzystwa Teddy’ego, który odkąd pojawili się w domu nie odzywał się, ale za to głupio uśmiechał cały czas.
- Na tarasie, pomaga w przygotowaniach.
- Pójdę jej pomóc. - Victoire już ruszyła w stronę tarasu, gdy zatrzymały ją następne słowa żony Remusa:
- W zasadzie... - Dora zobaczyła znaczące spojrzenie Teda i uśmiechnęła się szelmowsko-... mogłabyś iść z Tedem do Potterów. Chciałam wysłać im sowę, ale to o wiele lepszy pomysł.
- A Cassia...
- I tak już kończy. No idźcie. - kobieta skierowała się do kuchni, a Victoire spojrzała wściekłym wzrokiem na chłopaka stojącego koło niej:
- Miałeś z tym może coś wspólnego?
- Z czym? - niebieskowłosy zrobił niewinną minkę.
- Nie udawaj, że nie wiesz. - pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - skierował się do drzwi. - No chodź.
          Już po chwili szli ścieżką przez Dolinę Godryka, droga nie była tu potrzebna, gdyż mieszkający tu czarodzieje raczej nie korzystali z samochodów.
- Tak właściwie do których Potterów idziemy?- spytała po chwili.
- Jednych i drugich. Najpierw do Lily i Jamesa.
- Nie przesadzasz z tym zwracaniem się do wszystkich na ,,ty’’?
- Nie sądzę. Poza tym nikt nie ma nic przeciwko.
- Tak jak McGonagall?
- No nie, ale pamiętasz jaką miała minę?
- A pamiętasz ile punktów przy tej okazji straciłeś?
- Niewiele. Minerwa ciągle jest wierna Gryffindorowi. Za bardzo się przejmujesz takimi głupimi rzeczami jak pinkty.
- Przez ciebie i twoją bandę Gryffindor prawie przegrał w zeszłym roku ze Slytherinem w Pucharze Domów.
- Ale nie przegrał, prawda?
          Stanęli pod domem Lily i Jamesa. Był to ten sam dom, w którym w roku 1981 zginęli jego właściciele. Po powrocie do życia odbudowali go i na nowo poukładali sobie w nim życie. Teddy zadzwonił do drzwi. Otworzyła im czternastoletnia Thalia Potter. Dziewczynka była idealną kopią swojej matki. Rude włosy, zielone oczy w kształcie migdałów, piegi na zgrabnym nosie, tylko zawadiacki uśmiech odziedziczyła po ojcu.
- Cześć Thal, co słychać? - zapytał Lupin.
- Właśnie wróciliśmy z Pokątnej. - odparła rudowłosa. - No wiecie zakupy przed początkiem roku.
- My tak samo. - uśmiechnęła się Weasley.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się Lily Potter:
- Czemu nie zaprosiłaś ich do środka?- spojrzała karcąco na swoją córkę.- No chodźcie.- uśmiechnęła się i zaprowadziła ich do kuchni. - Siadajcie.- wskazała im ręką krzesła- Akurat robiłam obiad. Zjecie z nami?
- Chętnie. - odpowiedział Teddy, zanim Victoire zdążyła zaprotestować. Chcąc nie chcąc usiadła na krześle obok niego i patrzyła jak pani Potter nakłada jedzenie na talerze.
- To co was tu sprowadza? - zapytała Lily podając im sztućce.
- I to razem. - uśmiechnął się znacząco James, który właśnie wszedł do kuchni i oparł się o futrynę drzwi.
- Mama i tata zapraszają was do nas na dzisiejszy wieczór.- rzekł Teddy. - Wpadniecie?
- Jasne. Nie przegapiłbym wieczorku u Lunatyka. Będzie Łapa?
- Oczywiście. Mama wysłała do Blacków sowę dziś rano.
- To świetnie. Miałem ostatnio ochotę powspominać stare czasy.
- Ciągle to robisz.- mruknęła Lily.
- Wcale nie!- oburzył się jej mąż. - poza tym myślę, że chłopaki mogliby się trochę zainspirować naszymi pomysłami.
- James! Siadaj lepiej do stołu, Thalia zawołaj brata.

          Po jakichś trzech kwadransach wyszli z domu starszych Potterów i skierowali się do domu młodszych Potterów. Nate postanowił im towarzyszyć. Oczywiście Harry i Ginny z radością przyjęli zaproszenie, a mała Lily aż podskakiwała z radości.
- To co teraz robimy?- spytał Teddy
- Sądzę, że idziemy pomóc twojej matce w przygotowaniach. - odparła Victoire.
- Co słychać u Cassii?- zmienił temat Nate.
- Zbyt dużo nie zmieniło się od wczoraj, kiedy ostatnio u nas byłeś.- Lupin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego przyjacielowi podoba się jego młodsza siostra. Nawet go to trochę bawiło.
- A jest teraz w domu?
- A gdzie ma być? Pomaga mamie.
W tym momencie Weasley z rozmachem walnęła się ręką w czoło:
- Zupełnie zapomniałam!
- O czym? - brat Cassii spojrzał na nią.
- Przecież wy w tym roku zdawaliście sumy, chciałam zapytać jak wam poszło.
- Z obrony przed czarną magią i transmutacji mam wybitne, z zielarstwa, zaklęć, opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów i starożytnych runów powyżej oczekiwań, a z astronomii i historii magii zadowalający. Jedynie z wróżbiarstwa mam okropny.
-Nic dziwnego. Sam mówiłeś, że chodzisz tam tylko po to, żeby ponabijać się z Trelawney. - parsknęła śmiechem. - A ty Nate?
-Z obrony przed czarną magią, zaklęć, zielarstwa i eliksirów wybitny, z wróżbiarstwa nędzny, a reszta powyżej oczekiwań.
-To świetnie. Gratuluję! - zatrzymała się i wyściskała ich obu. - Chciałabym, żeby mi też tak dobrze poszły.
- Na pewno. - stwierdził Potter. - Trochę nauki i bez trudu wszystko zdasz, zobaczysz.
- Najbardziej martwię się transmutacją, jakoś nigdy nie miałam do tego zdolności.
- Mogę pomóc. - zaraz zaoferował się Lupin z szerokim uśmiechem. - W końcu miałem wybitny.
- Zobaczymy. - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, po czym weszła do ogrodu otaczającego Wilczy Jar. Nie odwracając się w stronę chłopaków przeszła między drzewami do wejścia na taras. Taras był już powiększony za pomocą magii, normalnie nie było opcji, żeby pomieścić na nim taką liczbę osób. Znalazła tam swoją przyjaciółkę razem z jej młodszą siostrą. Siedziały na jednej z trzech kanap, niedaleko również powiększonego, zastawionego już stołu i rozmawiały. Cassia jako jedyna z rodzeństwa zachowywała niemal cały czas swój naturalny wygląd, mimo że tak samo jak Teddy i Andromeda była po matce metamorfomagiem. Z wyglądu przypominała jednak ojca. Miała ciemnobrązowe, sięgające ramion włosy i oczy barwy miodu. Była mniej więcej wzrostu Tori. Andromeda, nazwana tak po babci, była zupełnie inna. Po mamie odziedziczyła jasne, niebieskie oczy i swoje włosy także zwykle barwiła na różowo. Obie panny Lupin uśmiechnęły się na widok Victoire. Młodsza nieśmiało, a starsza szeroko i natychmiast podeszła uściskać przyjaciółkę.
- Pomóc wam w czymś? - spytała panna Weasley.
- Już skończyłyśmy.- odparła Cassia i poklepała jej miejsce obok siebie. - Siadaj z nami.
- Szkoda, bo Nate przyszedł ci pomóc. - Victoire uśmiechnęła się pod nosem lokując się koło przyjaciółki.
- Nate? Tu? Jak to? Już? - cała spanikowana dziewczyna od razu poderwała się z miejsca.
- Ale to było inteligentne... - westchnęła blondynka.
- Jak wyglądam?
- Jak zwykle. - Weasley przewróciła oczami.
- To znaczy? - Lupin spojrzała z wyczekiwaniem na przyjaciółkę.
- Jest dobrze, nie przesadzaj. - Victoire, tak samo jak Teddy'ego, bawiła ta sytuacja. - Przecież i tak widujecie się praktycznie codziennie i jestem pewna, że Nate pamięta jak wyglądasz.
- Gdzie Teddy? - rozmowę przerwała im Tonks, która weszła właśnie na taras i jednym ruchem różdżki postawiła na stole lewitujące wokół niej smaczne potrawy.
- Tu jestem! - w tym momencie jej syn przeskoczył przez balustradę i stanął obok niej. - O co chodzi?
- Bałam się, że znowu przepadniecie gdzieś na długie godziny.
- Wiem przecież, że mamy gości i nie czas na wychodzenie gdzieś. - zirytował się chłopak.
- Cześć wam! - przywitał się z panią i pannami Lupin Nate, który stał na schodkach prowadzących od ogrodu na taras i przysłuchiwał się rozmowie między synem, a matką.
- Cześć Nate, miło cię widzieć. - odparła Tonks, po czym weszła do wnętrza domu po jeszcze kilka rzeczy.

          Jakiś czas później, gdy już wszyscy goście się zeszli, młodzież siedziała na tej samej kanapie co wcześniej siostry Lupin. Andromeda ulotniła się razem z Adarą Black, a do nich dołączył starszy brat Adary – Jake. Chłopak był trochę niższy od Teda, ale za to nieco lepiej zbudowany. W jego zielonych oczach zawsze można było zobaczyć wesołe iskierki, co wiązało się z tym, że ciężko było stwierdzić czy mówi coś na poważnie, czy tylko żartuje. Drugą cechą charakterystyczną Jake'a były ciemne, długie niemal do ramion włosy. To właśnie go można było nazwać najbardziej zwariowanym z dzieci Huncwotów.
          Tymczasem przy stole Huncwoci wspominali czasy, kiedy to oni byli w Hogwarcie i razem z bliźniakami Weasley dyskutowali nad nowymi wynalazkami. Luna cały czas próbowała nakłonić Harry'ego do pomocy przy nowym wydaniu jej „Historii najnowszej”. Miało być ono uzupełnione o wspomnienia „Wielkiej Trójcy” z poszukiwania horkruksów. Fleur opowiadała Lily i Dorcas o świetnej odżywce do włosów, którą ostatnio wypróbowała. Hagrid był już w trakcie trzeciej butelki Ognistej Whisky i dyskutował o czymś zawzięcie z Moodym. Najmłodsi grali w mini quidditcha w ogrodzie, słowem nikt się nie nudził.
- Weasley, jak wygram dasz się namówić na spacer. - przekomarzał się Teddy podczas gry w Ekslodującego Durnia. Grali na odpadanie i w grze został tylko on i Weasleyówna.
- Niedoczekanie. - mruknęła Victoire skupiając się na kartach.
- Nie daj się prosić...- namawiał chłopak. - A jak ty wygrasz to obiecuję przez cały miesiąc nie stracić żadnych punktów. Co ci szkodzi?
- No właśnie, co ci szkodzi? - Cassia szturchnęła przyjaciółkę popierając brata. - To tylko spacer, nie prosi cię przecież o rękę.
- No okej, okej. - powiedziała po chwili namysłu zarumieniona dziewczyna. - Ale jeśli wygram to nie stracisz żadnych punktów przez dwa miesiące.
- Półtora. - targował się Lupin. - Może być?
- Może być. - podali sobie ręce.

- Wygrałem! - cieszył się metamorfomag chwilę później. - To co Weasley, idziemy się przejść?
- Teraz? - zdziwiła się blondynka.
- Teraz, teraz. Zanim wymyślisz jakąś wymówkę. - wstał z miejsca i wyciągnął do niej rękę. Ona również wstała, jednak nie skorzystała z jego pomocy i tak przekomarzając się poszli na spacer.

          Patrząc na odchodzących Victoire i Teddy’ego, Cassia uśmiechnęła się pod nosem. Szli obok siebie, niby nie trzymając się za ręce, ale i tak blisko i jak zwykle dogryzali sobie. Nie brzmiało to jednak jakby na serio się kłócili, a po prostu dla zabawy sobie docinali. Cassia nie wątpiła w to, że jej brat i najlepsza przyjaciółka będą kiedyś razem. Liczyła nawet na to, że jej najlepsza przyjaciółka zostanie kiedyś jej siostrą. Jak na razie bardzo bawiły ją ich ciągłe sprzeczki. Tymczasem jej wzrok powędrował ku siedzącemu naprzeciwko niej Nate’owi. On także patrząc na dwójkę ich przyjaciół uśmiechał się. Miał ciemnorude włosy ścięte krótko na bokach i nieco dłuższe na górze, a także jasnozielone oczy w kształcie migdałów. Był też dość szczupły i raczej średniego wzrostu. Był najdrobniejszy z trójki przyjaciół, ale od dawna się jej podobał. Najbardziej w nim lubiła jego usposobienie. Teddy i Jake nie potrafili tak jak on rozumieć innych. Czasem miała wrażenie, że dla nich najważniejsze są żarty i dobra zabawa. Nate natomiast, podobnie jak ona, miał skłonności do przemyśleń. W chwilach, kiedy miała okazję z nim porozmawiać świetnie im się gadało.
          Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że od dłuższej chwili przypatruje się Potterowi, a on z lekkim uśmiechem patrzy się prosto na nią. Widząc to zarumieniła się, a końcówki jej włosów zmieniły kolor na czerwony.
- Coś się stało?- spytał.
- Nie. - odparła z lekkim uśmiechem. - Po prostu zamyśliłam się. - rozejrzała się i zobaczyła, że Jake gdzieś zniknął. - Gdzie Black?
- Jake? Tam. - dziewczyna spojrzała we wskazanym przez niego kierunku. Ich przyjaciel opierając się o balustradę dyskutował o czymś zawzięcie z Ronem. - Myślałaś o Julie?
- Ostatnio coraz częściej.
- Co u niej słychać? Masz jakieś wieści?
- Wysłała mi sowę z pozdrowieniami dwa tygodnie temu. Jest w Grecji.
- W Grecji?
- Z rodzicami. Zwiedzają.
- To całkiem fajnie.
- Szkoda tylko, że nie mogła przyjechać w tym roku. - dziewczyna westchnęła. - Tak samo jak w zeszłym i poprzednim, a także jeszcze wcześniejszym...Dasz wiarę, że ona nigdy u nas nie była? U Victoire też nie. Zawsze jej rodzice wymyślają jakąś wymówkę...
- Nie miałem pojęcia. - zdziwił się chłopak. - Chociaż trochę mnie dziwiło, że nigdy jej nie widziałem u którejś z was podczas wakacji. Biedna, na pewno głupio się czuje wiedząc, że my tu spotykamy się przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy ona spędza całe wakacje jedynie z rodzicami.
- Na pewno, ale z drugiej strony zapewne mimo wszystko cieszy się też z tego, że w końcu może spędzić trochę czasu z rodzicami.
- Wiesz, chyba nigdy nie zrozumiem jak ci mugole radzą sobie bez magii. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić jak Julie wychowała się nie wiedząc o świecie czarodziejów.
- A twój brat? Przecież on też został wychowany przez mugoli.
-Tego też nie potrafię sobie wyobrazić. Ale dzięki temu Harry mógł mnie nauczyć obsługiwać telefon komórkowy. Wiesz co to jest?
-Tak. Julie mi opowiadała. Całkiem ciekawe urządzenie.


-Hej!- Jake z rozpędu omal nie wpadł na stolik. - Słuchajcie tego... Pamiętacie tą rozmowę Harry'ego i Rona, którą ostatnio udało nam się podsłuchać?
- To znaczy wtedy, gdy nakryła nas Hermiona i zmyła nam głowy? - zapytała Cassia przewracając oczami.
- No dokładnie. - pokiwał głową Black, jakby nie widząc jej irytacji. - A zatem udało mi się co nieco wyciągnąć od Rona...- i tu zrobił efektowną pauzę licząc, że jego rozmówcy w końcu okażą chociaż odrobinę zainteresowania.
- Czyli czego się dowiedziałeś? - w końcu zadał pytanie Nate.
- Podejrzewają, że ktoś próbuje zorganizować na nowo śmierciożerców. - teraz już Jake mówił całkiem poważnie.
- Ale przecież większość z nich nie żyje! - zdziwił się Potter.
- A reszta gnije w Azkabanie. - dodała Lupin.
- Chodzi raczej o ich krewnych, potomków i tym podobnych. - odparł czarnowłosy. - No wiecie chcą zemsty i w ogóle.
- Fakt faktem te zniknięcia, o których mówił Harry są niepokojące, ale myślisz, że aż do tego stopnia? - zamyślił się Nate.
- Zniknięcia, do tego dochodzi coraz więcej zgłoszeń osób, które uważają, że są śledzone, podobno ostatnio też tak się zaczęło. - tłumaczył Jake. - No i wiecie, obstawiam, że aurorzy mają swój wywiad i to pewnie całkiem niezły. Raczej nie rozważaliby takiej możliwości, gdyby nie mieli pewnych poszlak, chociaż fakt faktem, że Ron zaznaczał, że to jeszcze nic pewnego, że to jest najgorsza opcja, którą przyjmują.
- Nie mogę zrozumieć jak udało ci się tyle dowiedzieć w przeciągu tych paru minut, wyciągnięcie jakichkolwiek informacji od Harry'ego graniczy z cudem.
- Mam swoje sposoby. - uśmiechnął się Black.
- Myślicie, że serio coś nam grozi? - sprowadziła ich na ziemię Cassia. - W końcu jeśli śmierciożercy chcieliby się mścić to nasze rodziny są tymi, od których zaczną.
- Pożyjemy, zobaczymy... - westchnął Black. Dopiero teraz pomyślał o tym, że dziewczyna faktycznie ma rację. W razie odnowienia się śmierciożerców to właśnie ich rodziny będą pierwszym celem.
- Hej, co macie takie kwaśne miny? - w tym momencie wrócił uśmiechnięty Teddy. Koło niego stała Victoire. Cassia nie była pewna czy to światło tak padało, czy jej przyjaciółka była nieco zarumieniona. - Powiem wam, że całkiem fajna pora na spacer. Wiecie zachodzące słoneczko migoczące między drzewami, rześkie powietrze i te sprawy. Gramy dalej? Może znowu mi się fukśnie. - zaśmiał się. Ich przybycie zakończyło niepokojący temat śmierciożerców. Resztę wieczoru spędzili raczej w radosnej atmosferze.


2 komentarze: