Lato
tego roku było całkiem
udane: słońce świeciło na bezchmurnym niebie niemal każdego
dnia, było ciepło, lecz raczej nie upalnie.
Właśnie jednym z takich dni był 31 sierpnia, ostatni dzień
wakacji. Znad wody wiał lekki wiatr, a fale delikatnie sięgały
stóp dziewczyny, która
spacerowała brzegiem morza. Dziewczyna
miała długie do
pasa, całkiem proste włosy
w kolorze jasnego
blondu, tak jasnego, że przy końcówkach wydawały się niemal
srebrne, a także duże,
ciemnoniebieskie oczy, do
tego jasną cerę
i delikatne rysy
twarzy. Raczej
nie można było jej nazwać wysoką, ale niską też nie. W
Hogwarcie, gdzie lada moment rozpoczynała piąty rok nauki,
uchodziła za piękność.
Zresztą nic
w tym dziwnego, w końcu ze
strony matki była w
1/8 willą. Jej ojciec
natomiast pochodził z rodziny czystej krwi czarodziejów, ich
rodzina jednak nie przywiązywała wagi do czystości krwi. Victoire
Weasley, bo właśnie o niej mowa, urodziła się w pierwszą
rocznicę bitwy o Hogwart i właśnie dlatego otrzymała swoje imię,
oznaczające zwycięstwo. Młoda czarodziejka uwielbiała spacery nad
brzegiem morza, piasek między palcami u stóp, chłodna woda i
patrzenie w tą bezkresną toń to było coś co zawsze wprawiało ją
w dobry nastrój. Od najmłodszych lat czuła się związana z
morzem, pewnie dlatego, że mieszkała na wybrzeżu. Właśnie tego
zawsze brakowało jej w Hogwarcie: jezioro to jednak nie to samo co
morze. Hogwart...stary, dobry Hogwart. Ten czas tak szybko mijał.
Czuła jakby to było wczoraj, kiedy pierwszy raz przekroczyła mury
tej szkoły...
Ona,
jako jedenastoletnia dziewczynka z długim warkoczem odprowadzana
przez rodziców i młodsze rodzeństwo na peron. Bardzo się wtedy
denerwowała. W końcu pierwszy raz jechała do tej wyjątkowej
szkoły, o której jej tata tak wiele opowiadał. Jej zdenerwowanie
zmalało zaraz
po tym jak ujrzała swoją najlepszą przyjaciółkę Cassię Lupin.
Były w jednym wieku i
znały się od najmłodszych lat.
Razem
wgramoliły się do pociągu i znalazły wolny przedział, w którym
się rozsiadły.
-
Denerwujesz się?- spytała wtedy Victoire po chwili milczenia
bawiąc się paznokciami, co czyniła w chwilach właśnie
zdenerwowania.
-
Bardzo. - odparła jej przyjaciółka- Teddy opowiadał mi trochę o
szkole, ale w większości chyba bujał. Wiesz
on lubi sobie ze mnie żartować, rodzice raczej próbowali mnie
uspokajać, tylko nie wiem, czy nie za bardzo.
-
A co mówił?
-
Opowiadał coś o jakiś trollach wałęsających się w nocy po
szkole, o tym żebym uważała na akromantule i o tym, że o
przydziale do domu decyduje jakiś strasznie trudny egzamin.
-
Tata mi mówił, że wkłada się na głowę jakąś tiarę.
-
Moi rodzice też tak
powiedzieli. -
odetchnęła Cassia- Ale
bałam się, że po prostu próbują mnie uspokoić.
-
Na pewno będzie
fajnie, wszyscy
mi mówią, że w Hogwarcie spędzili naprawdę wyjątkowe chwile.
Po
chwili do ich przedziału weszła jakaś dziewczynka,
wyglądająca na ich rówieśniczkę.
Była raczej niziutka.
Miała jasnobrązowe
włosy, ścięte
krótko, na tyle, że nie sięgały nawet ramion oraz
zielone oczy. Jej
pulchna buzia, rumieńce na policzkach i delikatny uśmiech,
ukazujący urocze dołeczki dodawały jej wyglądowi takiej
dobroduszności, że wystarczyło na nią spojrzeć by powiedzieć,
że jest sympatyczną osobą.
-
Mogę się do was przysiąść? Też pierwszy raz jedziecie, prawda?
- gdy kiwnęły głowami uznała to za wystarczającą odpowiedź na
oba zadane przez nią pytania i rozsiadła się obok nich cały czas
mówiąc dalej: - Ja też. Rany, strasznie się denerwuję. Moi
rodzice nie są czarodziejami. Myślicie, że ci w szkole mogli się
pomylić? A może to wszystko jest jakimś żartem? W sumie nigdy
wcześniej nie słyszałam o tej szkole. To wszystko bardzo mnie
zdziwiło. Dotychczas myślałam, że te wszystkie opowieści o magii
i czarodziejach to bajki...a tu nagle okazało się, że świat
czarów naprawdę istnieje. Naprawdę ciężko mi było uwierzyć w
to wszystko. Moi rodzice też byli w kompletnym szoku. Moja mama to
nawet zemdlała. W życiu nie słyszeli o czymś takim, a tym
bardziej nie pomyśleli o tym, że ja mogę mieć jakieś moce. A
tak właściwie jak to wszystko wygląda? Każdy z nas ma inną moc i
każdy ma indywidualny plan zajęć, czy potrafimy wszyscy to samo i
chodzimy razem na zajęcia tak jak w normalnej szkole? Jest podział
na klasy i tak dalej...Albo czy są jakieś zajęcia dodatkowe, w
końcu skoro jest to szkoła z internatem, to będziemy tam spędzać
całe mnóstwo czasu, a ja lubię uczyć się nowych rzeczy. Ogólnie
bardzo lubię się uczyć. W mojej szkole byłam bardzo dobrą
uczennicą, nawet z matematyki miałam dobre oceny. Nauczyciele
zawsze mówili, że jestem zdolna, ale to z tą szkołą i w ogóle,
naprawdę nie sądziłam, że aż tak. A tak właściwie, czemu nic
nie mówicie?
Obie
dziewczyny zaczęły
się śmiać. Chyba
nigdy nie widziały aż takiej gaduły. Nawet mały James Potter tyle
nie mówił. W końcu
na pytanie
odpowiedziała Cassia:
-
Nic nie mówiłyśmy,
bo nie chciałyśmy ci przerywać. Nie martw się: skoro
dostałaś list to znaczy, że jesteś czarodziejką. Z
tego co wiem jeszcze nigdy się nie pomylili. Tak
w ogóle jestem Cassia.
Cassia Lupin,
a to Victoire Weasley.
-
Julie Blue – podały
sobie ręce. Julie przez chwilę się zamyśliła.-
Wasze nazwiska coś mi mówią... Czy któryś
z waszych krewnych nie
miał czasem czegoś wspólnego z Ostatnią Wielką Wojną
Czarodziejów? Czytałam o tym w „Historii Najnowszej’’
autorstwa Luny Scamander.
-
Ciocia lubi przesadzać. - odparła jej Victoire.
- Zresztą zwykle
raczej pisze o swoich badaniach magicznych stworzeń.
-
Ciocia?- ich
nowa znajoma zrobiła
wielkie oczy. - A znacie może tego sławnego Harry'ego
Pottera, który pokonał tego...no...jak mu tam było...Voldemorta?
-
Wujek Harry raczej
rzadko o tym wspomina.
-
Ten sławny Potter to
twój wujek?
-
Jest też chrzestnym jej i mojego brata. - odpowiedziała jej tym
razem Cassia, po czym uśmiechnęła się. - O wilku mowa.
W
tym momencie drzwi ich
przedziału otworzyły
się i wszedł przez nie dość wysoki jak
na swój wiek i
szczupły chłopak o jasnoniebieskich oczach i jaskrawoczerwonych
włosach. Teddy Lupin we własnej osobie. Za nim do przedziału
weszli jego dwaj najlepsi przyjaciele: Jake Black i
Nate Potter.
-
Hej.- przywitał się
Teddy, po czym bez pytania rozsiadł się obok nich, pozostali poszli
w jego ślady.
-
Poznajcie to jest Julie. - jego
młodsza siostra uznała za stosowne zapoznać wszystkich.-
Julie to jest mój brat Teddy, ten po jego lewej to Jake Black, a po
prawej Nate Potter.
-
Jesteś spokrewniony z Harrym Potterem? – Julie zrobiła
wielkie oczy i
spojrzała na Nate’a.
-
To mój starszy brat. - młody Potter zrobił zbolałą minę. - A
co, chcesz jego autograf?
-
Byłoby super! - wtedy
zwróciła uwagę na minę chłopaka. - Niee, dzięki.
Wiecie, to wszystko
jest dla mnie nowe, dziwne i dlatego starałam się jak najwięcej
dowiedzieć z książek.
Wtedy
Jake szepnął jej na ucho:
-
Robi się nieco nerwowy, kiedy ludzie zaczepiają go i pytają się,
czy nie załatwiłby im autografu jego brata.
-
Słyszałem!
-
Trudno.
Reszta
drogi minęła im dość wesoło. Chłopcy byli już w drugiej
klasie, więc nieco opowiadali im o szkole, jednak zapewne nie
wszystko było prawdą. No, bo kto by uwierzył, że podczas zajęć
z opieki nad magicznymi
stworzeniami karmią akromantule? W końcu dotarli na peron w
Hogsmeade.
-
Pirszoroczni! - rozległ się głos Hagrida - Pirszoroczni tutaj!
Gdy
zobaczył Weasley i Lupin obdarzył je niedźwiedzim uściskiem:
-
Mam nadzieję, że nie zapomnicie o starym Hagridzie i odwiedzicie
mnie kiedyś?
Szkoła
wywarła na Victoire niesamowite wrażenie. Była ogromna! Oczywiście
jako pierwszoroczne płynęły łódkami do Hogwartu, a na schodach
przystani czekała na nich profesor
McGonagall:
-
Witajcie w Hogwarcie! Za chwilę rozpoczniemy ucztą powitalną nowy
rok szkolny, jednak zanim to nastąpi, zostaniecie przydzieleni do
domów: Gryffindoru, Ravenclawu, Hufflepuffu lub Slytherinu. Z
każdego z tych domów pochodzą sławni czarodzieje i czarodziejki.
W każdym z tych domów znajdziecie zapewne także przyjaciół na
całe życie. Wszystkie wasze przewinienia od tej pory będą hańbą
dla waszego domu, a wszystkie osiągnięcia chlubą. Możecie zyskać
lub stracić punkty, co roku ten dom, który ma ich najwięcej
dostaje Puchar Domów. To
by było na tyle. -
roześmiała się wesoło - Pewnie jesteście strasznie zdenerwowani,
więc nie będę
przedłużać, a zatem
chodźmy. Za chwilę odbędzie się Ceremonia Przydziału.
Wtedy
zdenerwowanie Victoire
powróciło. A co jeśli
trafi do
Slytherinu? W jej rodzinie od pokoleń każdy był w Gryffindorze. Co
powiedzą rodzice?
Dziadkowie? Reszta
rodziny i znajomi? Nic
nie zrozumiała z pieśni śpiewanej przez Tiarę, była zbyt
zdenerwowana. W końcu zaczęło się:
-
Acker Charles!
-
Ravenclaw!
-
Armed Lisa!
-
Hufflepuff!
…
-
Blue Julie! - Julie podeszła do stołka.
-
Gryffindor!
-
Bones Oliver!
-
Ravenclaw!
-
Blethley John!
-
Slytherin!
-
Craven
Tobias!
-
Gryffindor!
…
-
Lupin Cassiopeia!
-
Gryffindor!
…
-
Parkinson Vincent!
-
Slytherin!
-
Summers Henry!
-
Hufflepuff!
…
-
Weasley Victoire!
Cała
się trzęsąc podeszła do stołka, a profesor McGonagall włożyła
jej tiarę na głowę.
Hmm...
- zaczęła tiara. - Który to już Weasley? O...masz w sobie też
krew willi...ciekawe połączenie...bardzo...jednak nie wyłamiesz
się, trafisz tam gdzie reszta rodziny... Gyffindor!- to ostatnie
wykrzyknęła na całą salę.
Tamten
dzień był jednym z najszczęśliwszych w jej życiu. Doskonale
pamiętała szerokie uśmiechy przyjaciół, wujka Neville’a, taty
Teddy’ego, a nawet samego Dumbledore'a.
Zrobiło
się późno i Victoire postanowiła wrócić do domu na obiad.
Muszelka była dość małym domkiem, do którego jej rodzice
wprowadzili się zaraz po ślubie i w którym swego czasu ukrywał
się wujek Harry. Domek stał samotnie na szczycie nadmorskiego
klifu, a jego pobielane wapnem ściany zdobiły muszelki. Z ogrodu
słychać było szum fal. Victoire powoli ruszyła w stronę domu.
Był naprawdę śliczny zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz.
Utrzymany był w jasnych, pastelowych barwach. Na parterze znajdowały
się: salon, kuchnia, jadalnia i łazienka, a na poddaszu cztery
pokoje i druga łazienka. Dziewczyna weszła do kuchni. Jej mama,
Fleur Weasley, właśnie przygotowywała obiad. Upływ czasu nie
naruszył jej urody. Do pracy w kuchni zawiązała swoje długie,
srebrnoblond włosy w kok. Właśnie wyjmowała z szafy miski.
-
Pomóc ci mamo?- spytała Victoire, a Fleur słysząc ją, obejrzała
się i uśmiechnęła się, ukazując przy okazji swoje równe, białe
zęby, a jej ciemnoniebieskie oczy skierowały się na córkę:
-
Weź ta miski i rozstaw w jadalni. Potem zawołaj resztę.
-
Ok.- Victoire wzięła naczynia z rąk mamy, poszła do jadalni,
gdzie starannie nastawiła do stołu i zawołała swoje rodzeństwo:
- Domi, Lou obiad!
Usiadła
na swoim miejscu czekając na resztę. Po chwili przyszedł jej
ośmioletni brat. Miał jasnoblond, lekko kręcone włosy i
niebieskie oczy w tym samym odcieniu co ich tata. Z pozoru wyglądał
jak aniołek, jednak uwielbiał broić. Szczególnie, kiedy byli z
nim kuzyni. Wtedy jego najstarsza siostra wolała się ewakuować.
-
Hej! - przywitał się. - Gdzie Domi?
-
Tu jestem! - Dominique w podskokach wpadła do jadalni. Jako jedyna z
rodzeństwa odziedziczyła rudy kolor włosów i piegi po tacie, po
mamie miała tylko kolor oczu. Była bardzo energiczną i wesołą
osobą. Podobnie jak brat uwielbiała psoty, jednak znała umiar.
Świetnie dogadywały się razem z Tori, choć jak to w rodzeństwie
bywa, nie obywało się bez zgrzytów. - A ty gdzie byłaś? Całe
przedpołudnie nie było cię w domu.
-
Na spacerze. - odparła jej starsza siostra.
-
Gdzie ten Bill? - mama właśnie przyniosła wazę z jej ulubioną
zupą cebulową i zaczęła nalewać ją do misek. Dopiero kiedy
wszyscy zaczęli jeść do jadalni wszedł tata. Miał czterdzieści
parę lat i w jego rudych, nieco przydługich włosach można było
zauważyć srebrne nitki, ale szcupły był tak samo jak kiedyś.
Jego twarz pokryta była bliznami po ataku wilkołaka, Fenrira
Greybacka. Mama zawsze twierdziła, że świadczą one o tym, jakim
jest on dzielnym człowiekiem.
-
Cześć wszystkim! - zawołał wesoło wchodząc do jadalni.
-
Zostawileś buty w hallu?- jego żona bardzo dbała o to, aby w domu
zawsze panował porządek, a on uwielbiał nosić buty ze smoczej
skóry i czasem zapominał zdjąć je wchodząc do domu.
-
Oczywiście kochanie. - Bill cmoknął Fleur w policzek i usiadł do
stołu.
-
A myłeś ręce?
-
Fleur, nie jestem dzieckiem...- westchnął.
-
A pamiętasz, że zaraz po obiedzie idziemy na Pokątna? - mama
Victoire niektóre wyrazy nieco czasem przekręcała, odzywało się
jej francuskie pochodzenie.
-
No jasne.
- Dziś Dominique dostanie swoja pierwsza różdżka.
Zaraz po obiedzie
wszyscy mieszkańcy Muszelki udali się za pomocą sieci Fiuu na
zakupy na Pokątną. Oczywiście zaraz po wejściu na ulicę spotkali
kolejnych Weasleyów: wujka Percy’ego z rodziną. Dominique, kiedy
tylko zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę, a zarazem
kuzynkę, Molly, zajęła się pogawędką z nią. Natomiast Victoire
postanowiła skorzystać z okazji i odłączyć się od rodziny.
Pojawienie się nawału Weasleyów w każdym sklepie wzbudzało
sensację. Mamo? - mimo wszystko stwierdziła, że powinna
poinformować o tym matkę. Ostatnio jak zniknęła cała rodzina jej
szukała. - Sama zrobię swoje zakupy, ok? Jasne. - Fleur obdarzyła
ją uważnym spojrzeniem. - Tylko się nie zgub. My teraz pojdziemy
do Madame Malkin i Ollivandera, spotkamy się w Esach i Floresach,
dobrzi? Ok. - Tori uśmiechnęła się i poszła w stronę przeciwną
niż jej rodzina. Bardzo lubiła zakupy na Pokątnej. Zawsze można
było spotkać kogoś znajomego, poza tym w każdym sklepie było coś
ciekawego. Tym razem najpierw poszła do sklepu z artykułami
papierniczymi. Musiała kupić pergaminy i nowe pióro. Do jej
ostatniego pióra dorwał się Louis i został z niego tylko popiół.
Po kilku minutach wyszła ze sklepu zaopatrzona w zestaw pergaminów,
a także w nowe, śnieżnobiałe pióro.
Następnie
skierowała się ku sklepowi ze sprzętem do quidditcha. Miała do
tego sportu taką samą słabość jak większość członków jej
rodziny. W środku jak zwykle było pełno ludzi. Głównie były to
dzieci, które zaciągnęły tu swoich rodziców, zafascynowane
miotłami wyścigowymi. Większość zgromadzonych osób stała przed
najnowszą miotłą – Boreaszem 2014. Ona jednak nie zamierzała
pchać się tam, aby obejrzeć tą miotłę. Spojrzała w stronę
przeciwną. Na ścianie zawieszone były nieco starsze miotły:
Zmiatacze, Nimbusy, Błyskawice. To właśnie na Błyskawicy wujka
Harrego nauczyła się prawdziwie latać. Podczas wakacji, które
spędziła u Potterów uparła się, że wujek nauczy ją lepiej
latać. Było to tuż po jej wypadku z miotłą w roli głównej. Jej
wymarzonym modelem był Świetlisty Promień i właśnie do niego
podeszła. Był tylko trochę szybszy od Błyskawicy, ale za to o
wiele bardziej zwrotny.
- Przypomina nieco
starą, dobrą Błyskawicę, co nie? - na dźwięk tego znajomego
głosu tuż koło jej ucha aż podskoczyła i odwróciła się. Za
nią stał szesnastoletni Teddy Lupin we własnej osobie. Przez
ostatnie pięć lat bardzo się zmienił. Urósł i wydoroślał.
Zawsze był wysoki jak na swój wiek, teraz był wyższy od Victoire
o głowę. Jako metamorfomag mógł dowolnie zmieniać swój wygląd,
ale preferował niebieski kolor oczu, a swoim wiecznie roztrzepanym,
nieco przydługim włosom najczęściej nadawał barwę będącą
połączeniem niebieskiego i zieleni. Bardzo zmieniły się też
przez te lata stosunki Lupina i Weasleyówny. Kiedyś byli dobrymi
przyjaciółmi i świetnie się razem dogadywali, jednak jakiś czas
wcześniej coś się zmieniło. Teddy zaczął się przy niej głupio
uśmiechać, dziwnie zachowywać, ciągle wygłupiać. Victoire już
nie potrafiła z nim rozmawiać tak jak kiedyś.
- Przestraszyłeś
mnie Lupin. - spojrzała na niego z wyrzutem.
- Sorry. - Teddy
uwielbiał mugolskie powiedzonka. - Nie sądziłem, że jesteś aż
tak zamyślona. Gdzie teraz idziesz?
- A co cię to tak
interesuje?
- Z grzeczności
zapytałem. - uśmiechnął się lekko. - Zobaczyłem jak wchodzisz
tutaj i uznałem za stosowne podejść i zagadać.
- Do Eeylopa. -
odparła w końcu. - Lubię tam chodzić.
- To świetnie.
Właśnie tam chciałem się udać, to może pójdziemy tam razem?
- A po co ty chcesz
tam iść? - spytała zirytowana jego towarzystwem.
- Chciałem kupić
sobie sowę. Odkąd oddałem swoją Andy, ciągle pożyczam od
Jake'a, gdy chcę coś wysłać. - odparł Teddy, złapał ją za
rękę i wyszli ze sklepu. Tam Victoire natychmiast wyrwała mu swoją
rękę i zaczęła iść w stronę sklepu zoologicznego.
- No idziesz? -
odwróciła się po chwili.
- Myślałem, że
znowu się na mnie o coś obraziłaś. - odparł Lupin doganiając
ją.
- Tym razem nie. -
uśmiechnęła się lekko. - To właściwie co robi twoja sowa u
Andromedy?
- Andy bardzo ją
lubi, nie miałem serca zabierać jej ze sobą do Hogwartu.
Przynajmniej może przysyłać mi listy, kiedy tylko chce.
Andromeda była
najmłodszą siostrą Teda, nieśmiałą i nieco zamkniętą w sobie
ośmiolatką. Starszy brat, który zdrobniale nazywał ją Andy,
robił dosłownie wszystko o co poprosiła go mała siostrzyczka.
W końcu do Centrum
Handlowego Eeylopa, gdzie od razu udali się do działu z sowami
śnieżnymi.
- Dlaczego akurat
śnieżna?- spytała Tori.
- Harry miał taką.
- odpowiedział Teddy tonem takim jakby to wiele wyjaśniało.- Co
sądzisz o tej?- wskazał na klatkę z małą jeszcze sową.
- Cudowna. - Weasley
kochała wszelkie zwierzęta. Ta malutka sówka zachwyciła ją od
samego początku. Szczególnie jej bystre duże, złote oczy.
Już po chwili razem
z klatką z Merlinem wychodzili ze sklepu.
- Dziwne imię jak
dla sowy. - sprzeczała się dziewczyna.
- Wcale nie. Poza
tym pierwsza sowa Harry’ego nazywała się Hedwiga.
- No tak to wszystko
wyjaśnia. Chyba muszę już iść, rodzice znowu będą mnie szukać.
- Wątpię.
- Ostatnio też tak
mówiłeś, a skończyło się na tym, że szukała mnie cała
rodzina i sztab aurorów z wujkiem Harrym na czele.
- Ale tym razem na
pewno. Gadałem z nimi. Moi rodzice urządzają dziś małe ognisko
na koniec wakacji i zaprosili wszystkich, dlatego powiedziałem twoim
rodzicom, że cię znajdę i razem pójdziemy do Wilczego Jaru.
- Super- mruknęła
ironicznie. - A myślałam, że nasze spotkanie było przypadkowe.
- Też się cieszę.-
uśmiechnął się. - Chcesz gdzieś jeszcze iść?
- Esy i Floresy.
- No to wejdziemy
tam i jeszcze do Magicznych Dowcipów, okej?
- A co chcesz
stamtąd?
- Tajemnica...-
wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Oj, powiedz.
W odpowiedzi tylko
pokręcił głową.
- Nie to nie. -
bardzo ją to ciekawiło, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji.
Zapyta potem wujka Freda lub wujka George’a. Ruszyli w stronę
sklepu prowadzonego przez bliźniaków Weasleyów. Cały ten sklep
zapełniony był najróżniejszymi rzeczami, z których większość
była wynalazkami Weasleyów. Był to chyba najciekawszy i
najbardziej kolorowy sklep na Pokątnej.
- Tori! Teddy! -
powitał ich wujek George zaraz w wejściu.- Strasznie fajnie, że
przyszliście- wyściskał ich.
- Cześć wujku. -
Victoire bardzo lubiła swojego luzackiego wujka.
- Hej George- Teddy
ze wszystkimi członkami jej rodziny był po imieniu, co ją
niezmiernie irytowało. - Masz to o czym ostatnio rozmawialiśmy?
- Tak. - potaknął
rudowłosy wujek Tori. - Zaraz ci przyniosę. Chcesz coś jeszcze?
- Na razie nie, ale
w Hogwarcie pewnie będzie potrzebna mi dostawa.
- Spoko. Cieszę
się, że w Hogwarcie mamy następców. Ktoś musi pilnować, żeby w
szkole było ciekawie.
- Zgadzam się z
tobą braciszku. - z zaplecza wyszedł Fred.
- To były czasy...
- Najlepszy był
nasz ostatni rok, kiedy robiliśmy psikusy Umbridge.
- Dokładnie...-
George uśmiechnął się poszedł na zaplecze.
- Jak tam wakacje? -
zapytał Fred.
- Super. - odparł z
szerokim uśmiechem Teddy. - Dziś mama i tata organizują małe
spotkanie na zakończenie wakacji, przyjdziecie?
- No jasne. -
bliźniak Freda wrócił niosąc średniej wielkości paczkę. - Tu
jest to o co prosiłeś.
- Dzięki. - Lupin
znowu wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Możemy skorzystać z
kominka?
Świetny ! Bardzo ciekawie się zaczyna ! Idę czytać dalej :)
OdpowiedzUsuńJaki nie dopracowany ? Robi się coraz ciekawiej, i cieszę się że blog ma taką ilość notek. Super ! ♥
OdpowiedzUsuń