środa, 31 października 2012

1. Ostatni dzień wakacji

          Lato tego roku było całkiem udane: słońce świeciło na bezchmurnym niebie niemal każdego dnia, było ciepło, lecz raczej nie upalnie. Właśnie jednym z takich dni był 31 sierpnia, ostatni dzień wakacji. Znad wody wiał lekki wiatr, a fale delikatnie sięgały stóp dziewczyny, która spacerowała brzegiem morza. Dziewczyna miała długie do pasa, całkiem proste włosy w kolorze jasnego blondu, tak jasnego, że przy końcówkach wydawały się niemal srebrne, a także duże, ciemnoniebieskie oczy, do tego jasną cerę i delikatne rysy twarzy. Raczej nie można było jej nazwać wysoką, ale niską też nie. W Hogwarcie, gdzie lada moment rozpoczynała piąty rok nauki, uchodziła za piękność. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu ze strony matki była w 1/8 willą. Jej ojciec natomiast pochodził z rodziny czystej krwi czarodziejów, ich rodzina jednak nie przywiązywała wagi do czystości krwi. Victoire Weasley, bo właśnie o niej mowa, urodziła się w pierwszą rocznicę bitwy o Hogwart i właśnie dlatego otrzymała swoje imię, oznaczające zwycięstwo. Młoda czarodziejka uwielbiała spacery nad brzegiem morza, piasek między palcami u stóp, chłodna woda i patrzenie w tą bezkresną toń to było coś co zawsze wprawiało ją w dobry nastrój. Od najmłodszych lat czuła się związana z morzem, pewnie dlatego, że mieszkała na wybrzeżu. Właśnie tego zawsze brakowało jej w Hogwarcie: jezioro to jednak nie to samo co morze. Hogwart...stary, dobry Hogwart. Ten czas tak szybko mijał. Czuła jakby to było wczoraj, kiedy pierwszy raz przekroczyła mury tej szkoły...

          Ona, jako jedenastoletnia dziewczynka z długim warkoczem odprowadzana przez rodziców i młodsze rodzeństwo na peron. Bardzo się wtedy denerwowała. W końcu pierwszy raz jechała do tej wyjątkowej szkoły, o której jej tata tak wiele opowiadał. Jej zdenerwowanie zmalało zaraz po tym jak ujrzała swoją najlepszą przyjaciółkę Cassię Lupin. Były w jednym wieku i znały się od najmłodszych lat. Razem wgramoliły się do pociągu i znalazły wolny przedział, w którym się rozsiadły.
- Denerwujesz się?- spytała wtedy Victoire po chwili milczenia bawiąc się paznokciami, co czyniła w chwilach właśnie zdenerwowania.
- Bardzo. - odparła jej przyjaciółka- Teddy opowiadał mi trochę o szkole, ale w większości chyba bujał. Wiesz on lubi sobie ze mnie żartować, rodzice raczej próbowali mnie uspokajać, tylko nie wiem, czy nie za bardzo.
- A co mówił?
- Opowiadał coś o jakiś trollach wałęsających się w nocy po szkole, o tym żebym uważała na akromantule i o tym, że o przydziale do domu decyduje jakiś strasznie trudny egzamin.
- Tata mi mówił, że wkłada się na głowę jakąś tiarę.
- Moi rodzice też tak powiedzieli. - odetchnęła Cassia- Ale bałam się, że po prostu próbują mnie uspokoić.
- Na pewno będzie fajnie, wszyscy mi mówią, że w Hogwarcie spędzili naprawdę wyjątkowe chwile.
          Po chwili do ich przedziału weszła jakaś dziewczynka, wyglądająca na ich rówieśniczkę. Była raczej niziutka. Miała jasnobrązowe włosy, ścięte krótko, na tyle, że nie sięgały nawet ramion oraz zielone oczy. Jej pulchna buzia, rumieńce na policzkach i delikatny uśmiech, ukazujący urocze dołeczki dodawały jej wyglądowi takiej dobroduszności, że wystarczyło na nią spojrzeć by powiedzieć, że jest sympatyczną osobą.
- Mogę się do was przysiąść? Też pierwszy raz jedziecie, prawda? - gdy kiwnęły głowami uznała to za wystarczającą odpowiedź na oba zadane przez nią pytania i rozsiadła się obok nich cały czas mówiąc dalej: - Ja też. Rany, strasznie się denerwuję. Moi rodzice nie są czarodziejami. Myślicie, że ci w szkole mogli się pomylić? A może to wszystko jest jakimś żartem? W sumie nigdy wcześniej nie słyszałam o tej szkole. To wszystko bardzo mnie zdziwiło. Dotychczas myślałam, że te wszystkie opowieści o magii i czarodziejach to bajki...a tu nagle okazało się, że świat czarów naprawdę istnieje. Naprawdę ciężko mi było uwierzyć w to wszystko. Moi rodzice też byli w kompletnym szoku. Moja mama to nawet zemdlała. W życiu nie słyszeli o czymś takim, a tym bardziej nie pomyśleli o tym, że ja mogę mieć jakieś moce. A tak właściwie jak to wszystko wygląda? Każdy z nas ma inną moc i każdy ma indywidualny plan zajęć, czy potrafimy wszyscy to samo i chodzimy razem na zajęcia tak jak w normalnej szkole? Jest podział na klasy i tak dalej...Albo czy są jakieś zajęcia dodatkowe, w końcu skoro jest to szkoła z internatem, to będziemy tam spędzać całe mnóstwo czasu, a ja lubię uczyć się nowych rzeczy. Ogólnie bardzo lubię się uczyć. W mojej szkole byłam bardzo dobrą uczennicą, nawet z matematyki miałam dobre oceny. Nauczyciele zawsze mówili, że jestem zdolna, ale to z tą szkołą i w ogóle, naprawdę nie sądziłam, że aż tak. A tak właściwie, czemu nic nie mówicie?
          Obie dziewczyny zaczęły się śmiać. Chyba nigdy nie widziały aż takiej gaduły. Nawet mały James Potter tyle nie mówił. W końcu na pytanie odpowiedziała Cassia:
- Nic nie mówiłyśmy, bo nie chciałyśmy ci przerywać. Nie martw się: skoro dostałaś list to znaczy, że jesteś czarodziejką. Z tego co wiem jeszcze nigdy się nie pomylili. Tak w ogóle jestem Cassia. Cassia Lupin, a to Victoire Weasley.
- Julie Blue – podały sobie ręce. Julie przez chwilę się zamyśliła.- Wasze nazwiska coś mi mówią... Czy któryś z waszych krewnych nie miał czasem czegoś wspólnego z Ostatnią Wielką Wojną Czarodziejów? Czytałam o tym w „Historii Najnowszej’’ autorstwa Luny Scamander.
- Ciocia lubi przesadzać. - odparła jej Victoire. - Zresztą zwykle raczej pisze o swoich badaniach magicznych stworzeń.
- Ciocia?- ich nowa znajoma zrobiła wielkie oczy. - A znacie może tego sławnego Harry'ego Pottera, który pokonał tego...no...jak mu tam było...Voldemorta?
- Wujek Harry raczej rzadko o tym wspomina.
- Ten sławny Potter to twój wujek?
- Jest też chrzestnym jej i mojego brata. - odpowiedziała jej tym razem Cassia, po czym uśmiechnęła się. - O wilku mowa.
          W tym momencie drzwi ich przedziału otworzyły się i wszedł przez nie dość wysoki jak na swój wiek i szczupły chłopak o jasnoniebieskich oczach i jaskrawoczerwonych włosach. Teddy Lupin we własnej osobie. Za nim do przedziału weszli jego dwaj najlepsi przyjaciele: Jake Black i Nate Potter.
- Hej.- przywitał się Teddy, po czym bez pytania rozsiadł się obok nich, pozostali poszli w jego ślady.
- Poznajcie to jest Julie. - jego młodsza siostra uznała za stosowne zapoznać wszystkich.- Julie to jest mój brat Teddy, ten po jego lewej to Jake Black, a po prawej Nate Potter.
- Jesteś spokrewniony z Harrym Potterem? – Julie zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Nate’a.
- To mój starszy brat. - młody Potter zrobił zbolałą minę. - A co, chcesz jego autograf?
- Byłoby super! - wtedy zwróciła uwagę na minę chłopaka. - Niee, dzięki. Wiecie, to wszystko jest dla mnie nowe, dziwne i dlatego starałam się jak najwięcej dowiedzieć z książek.
Wtedy Jake szepnął jej na ucho:
- Robi się nieco nerwowy, kiedy ludzie zaczepiają go i pytają się, czy nie załatwiłby im autografu jego brata.
- Słyszałem!
- Trudno.
          Reszta drogi minęła im dość wesoło. Chłopcy byli już w drugiej klasie, więc nieco opowiadali im o szkole, jednak zapewne nie wszystko było prawdą. No, bo kto by uwierzył, że podczas zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami karmią akromantule? W końcu dotarli na peron w Hogsmeade.
- Pirszoroczni! - rozległ się głos Hagrida - Pirszoroczni tutaj!
Gdy zobaczył Weasley i Lupin obdarzył je niedźwiedzim uściskiem:
- Mam nadzieję, że nie zapomnicie o starym Hagridzie i odwiedzicie mnie kiedyś?
Szkoła wywarła na Victoire niesamowite wrażenie. Była ogromna! Oczywiście jako pierwszoroczne płynęły łódkami do Hogwartu, a na schodach przystani czekała na nich profesor McGonagall:
- Witajcie w Hogwarcie! Za chwilę rozpoczniemy ucztą powitalną nowy rok szkolny, jednak zanim to nastąpi, zostaniecie przydzieleni do domów: Gryffindoru, Ravenclawu, Hufflepuffu lub Slytherinu. Z każdego z tych domów pochodzą sławni czarodzieje i czarodziejki. W każdym z tych domów znajdziecie zapewne także przyjaciół na całe życie. Wszystkie wasze przewinienia od tej pory będą hańbą dla waszego domu, a wszystkie osiągnięcia chlubą. Możecie zyskać lub stracić punkty, co roku ten dom, który ma ich najwięcej dostaje Puchar Domów. To by było na tyle. - roześmiała się wesoło - Pewnie jesteście strasznie zdenerwowani, więc nie będę przedłużać, a zatem chodźmy. Za chwilę odbędzie się Ceremonia Przydziału.
          Wtedy zdenerwowanie Victoire powróciło. A co jeśli trafi do Slytherinu? W jej rodzinie od pokoleń każdy był w Gryffindorze. Co powiedzą rodzice? Dziadkowie? Reszta rodziny i znajomi? Nic nie zrozumiała z pieśni śpiewanej przez Tiarę, była zbyt zdenerwowana. W końcu zaczęło się:
- Acker Charles!
- Ravenclaw!
- Armed Lisa!
- Hufflepuff!
- Blue Julie! - Julie podeszła do stołka.
- Gryffindor!
- Bones Oliver!
- Ravenclaw!
- Blethley John!
- Slytherin!
- Craven Tobias!
- Gryffindor!
- Lupin Cassiopeia!
- Gryffindor!
- Parkinson Vincent!
- Slytherin!
- Summers Henry!
- Hufflepuff!
- Weasley Victoire!
          Cała się trzęsąc podeszła do stołka, a profesor McGonagall włożyła jej tiarę na głowę.
Hmm... - zaczęła tiara. - Który to już Weasley? O...masz w sobie też krew willi...ciekawe połączenie...bardzo...jednak nie wyłamiesz się, trafisz tam gdzie reszta rodziny... Gyffindor!- to ostatnie wykrzyknęła na całą salę.
Tamten dzień był jednym z najszczęśliwszych w jej życiu. Doskonale pamiętała szerokie uśmiechy przyjaciół, wujka Neville’a, taty Teddy’ego, a nawet samego Dumbledore'a.

          Zrobiło się późno i Victoire postanowiła wrócić do domu na obiad. Muszelka była dość małym domkiem, do którego jej rodzice wprowadzili się zaraz po ślubie i w którym swego czasu ukrywał się wujek Harry. Domek stał samotnie na szczycie nadmorskiego klifu, a jego pobielane wapnem ściany zdobiły muszelki. Z ogrodu słychać było szum fal. Victoire powoli ruszyła w stronę domu. Był naprawdę śliczny zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Utrzymany był w jasnych, pastelowych barwach. Na parterze znajdowały się: salon, kuchnia, jadalnia i łazienka, a na poddaszu cztery pokoje i druga łazienka. Dziewczyna weszła do kuchni. Jej mama, Fleur Weasley, właśnie przygotowywała obiad. Upływ czasu nie naruszył jej urody. Do pracy w kuchni zawiązała swoje długie, srebrnoblond włosy w kok. Właśnie wyjmowała z szafy miski.
- Pomóc ci mamo?- spytała Victoire, a Fleur słysząc ją, obejrzała się i uśmiechnęła się, ukazując przy okazji swoje równe, białe zęby, a jej ciemnoniebieskie oczy skierowały się na córkę:
- Weź ta miski i rozstaw w jadalni. Potem zawołaj resztę.
- Ok.- Victoire wzięła naczynia z rąk mamy, poszła do jadalni, gdzie starannie nastawiła do stołu i zawołała swoje rodzeństwo: - Domi, Lou obiad!
          Usiadła na swoim miejscu czekając na resztę. Po chwili przyszedł jej ośmioletni brat. Miał jasnoblond, lekko kręcone włosy i niebieskie oczy w tym samym odcieniu co ich tata. Z pozoru wyglądał jak aniołek, jednak uwielbiał broić. Szczególnie, kiedy byli z nim kuzyni. Wtedy jego najstarsza siostra wolała się ewakuować.
- Hej! - przywitał się. - Gdzie Domi?
- Tu jestem! - Dominique w podskokach wpadła do jadalni. Jako jedyna z rodzeństwa odziedziczyła rudy kolor włosów i piegi po tacie, po mamie miała tylko kolor oczu. Była bardzo energiczną i wesołą osobą. Podobnie jak brat uwielbiała psoty, jednak znała umiar. Świetnie dogadywały się razem z Tori, choć jak to w rodzeństwie bywa, nie obywało się bez zgrzytów. - A ty gdzie byłaś? Całe przedpołudnie nie było cię w domu.
- Na spacerze. - odparła jej starsza siostra.
- Gdzie ten Bill? - mama właśnie przyniosła wazę z jej ulubioną zupą cebulową i zaczęła nalewać ją do misek. Dopiero kiedy wszyscy zaczęli jeść do jadalni wszedł tata. Miał czterdzieści parę lat i w jego rudych, nieco przydługich włosach można było zauważyć srebrne nitki, ale szcupły był tak samo jak kiedyś. Jego twarz pokryta była bliznami po ataku wilkołaka, Fenrira Greybacka. Mama zawsze twierdziła, że świadczą one o tym, jakim jest on dzielnym człowiekiem.
- Cześć wszystkim! - zawołał wesoło wchodząc do jadalni.
- Zostawileś buty w hallu?- jego żona bardzo dbała o to, aby w domu zawsze panował porządek, a on uwielbiał nosić buty ze smoczej skóry i czasem zapominał zdjąć je wchodząc do domu.
- Oczywiście kochanie. - Bill cmoknął Fleur w policzek i usiadł do stołu.
- A myłeś ręce?
- Fleur, nie jestem dzieckiem...- westchnął.
- A pamiętasz, że zaraz po obiedzie idziemy na Pokątna? - mama Victoire niektóre wyrazy nieco czasem przekręcała, odzywało się jej francuskie pochodzenie.
- No jasne.
- Dziś Dominique dostanie swoja pierwsza różdżka.


          Zaraz po obiedzie wszyscy mieszkańcy Muszelki udali się za pomocą sieci Fiuu na zakupy na Pokątną. Oczywiście zaraz po wejściu na ulicę spotkali kolejnych Weasleyów: wujka Percy’ego z rodziną. Dominique, kiedy tylko zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę, a zarazem kuzynkę, Molly, zajęła się pogawędką z nią. Natomiast Victoire postanowiła skorzystać z okazji i odłączyć się od rodziny. Pojawienie się nawału Weasleyów w każdym sklepie wzbudzało sensację. Mamo? - mimo wszystko stwierdziła, że powinna poinformować o tym matkę. Ostatnio jak zniknęła cała rodzina jej szukała. - Sama zrobię swoje zakupy, ok? Jasne. - Fleur obdarzyła ją uważnym spojrzeniem. - Tylko się nie zgub. My teraz pojdziemy do Madame Malkin i Ollivandera, spotkamy się w Esach i Floresach, dobrzi? Ok. - Tori uśmiechnęła się i poszła w stronę przeciwną niż jej rodzina. Bardzo lubiła zakupy na Pokątnej. Zawsze można było spotkać kogoś znajomego, poza tym w każdym sklepie było coś ciekawego. Tym razem najpierw poszła do sklepu z artykułami papierniczymi. Musiała kupić pergaminy i nowe pióro. Do jej ostatniego pióra dorwał się Louis i został z niego tylko popiół. Po kilku minutach wyszła ze sklepu zaopatrzona w zestaw pergaminów, a także w nowe, śnieżnobiałe pióro.
          Następnie skierowała się ku sklepowi ze sprzętem do quidditcha. Miała do tego sportu taką samą słabość jak większość członków jej rodziny. W środku jak zwykle było pełno ludzi. Głównie były to dzieci, które zaciągnęły tu swoich rodziców, zafascynowane miotłami wyścigowymi. Większość zgromadzonych osób stała przed najnowszą miotłą – Boreaszem 2014. Ona jednak nie zamierzała pchać się tam, aby obejrzeć tą miotłę. Spojrzała w stronę przeciwną. Na ścianie zawieszone były nieco starsze miotły: Zmiatacze, Nimbusy, Błyskawice. To właśnie na Błyskawicy wujka Harrego nauczyła się prawdziwie latać. Podczas wakacji, które spędziła u Potterów uparła się, że wujek nauczy ją lepiej latać. Było to tuż po jej wypadku z miotłą w roli głównej. Jej wymarzonym modelem był Świetlisty Promień i właśnie do niego podeszła. Był tylko trochę szybszy od Błyskawicy, ale za to o wiele bardziej zwrotny.
- Przypomina nieco starą, dobrą Błyskawicę, co nie? - na dźwięk tego znajomego głosu tuż koło jej ucha aż podskoczyła i odwróciła się. Za nią stał szesnastoletni Teddy Lupin we własnej osobie. Przez ostatnie pięć lat bardzo się zmienił. Urósł i wydoroślał. Zawsze był wysoki jak na swój wiek, teraz był wyższy od Victoire o głowę. Jako metamorfomag mógł dowolnie zmieniać swój wygląd, ale preferował niebieski kolor oczu, a swoim wiecznie roztrzepanym, nieco przydługim włosom najczęściej nadawał barwę będącą połączeniem niebieskiego i zieleni. Bardzo zmieniły się też przez te lata stosunki Lupina i Weasleyówny. Kiedyś byli dobrymi przyjaciółmi i świetnie się razem dogadywali, jednak jakiś czas wcześniej coś się zmieniło. Teddy zaczął się przy niej głupio uśmiechać, dziwnie zachowywać, ciągle wygłupiać. Victoire już nie potrafiła z nim rozmawiać tak jak kiedyś.
- Przestraszyłeś mnie Lupin. - spojrzała na niego z wyrzutem.
- Sorry. - Teddy uwielbiał mugolskie powiedzonka. - Nie sądziłem, że jesteś aż tak zamyślona. Gdzie teraz idziesz?
- A co cię to tak interesuje?
- Z grzeczności zapytałem. - uśmiechnął się lekko. - Zobaczyłem jak wchodzisz tutaj i uznałem za stosowne podejść i zagadać.
- Do Eeylopa. - odparła w końcu. - Lubię tam chodzić.
- To świetnie. Właśnie tam chciałem się udać, to może pójdziemy tam razem?
- A po co ty chcesz tam iść? - spytała zirytowana jego towarzystwem.
- Chciałem kupić sobie sowę. Odkąd oddałem swoją Andy, ciągle pożyczam od Jake'a, gdy chcę coś wysłać. - odparł Teddy, złapał ją za rękę i wyszli ze sklepu. Tam Victoire natychmiast wyrwała mu swoją rękę i zaczęła iść w stronę sklepu zoologicznego.
- No idziesz? - odwróciła się po chwili.
- Myślałem, że znowu się na mnie o coś obraziłaś. - odparł Lupin doganiając ją.
- Tym razem nie. - uśmiechnęła się lekko. - To właściwie co robi twoja sowa u Andromedy?
- Andy bardzo ją lubi, nie miałem serca zabierać jej ze sobą do Hogwartu. Przynajmniej może przysyłać mi listy, kiedy tylko chce.
          Andromeda była najmłodszą siostrą Teda, nieśmiałą i nieco zamkniętą w sobie ośmiolatką. Starszy brat, który zdrobniale nazywał ją Andy, robił dosłownie wszystko o co poprosiła go mała siostrzyczka.
W końcu do Centrum Handlowego Eeylopa, gdzie od razu udali się do działu z sowami śnieżnymi.
- Dlaczego akurat śnieżna?- spytała Tori.
- Harry miał taką. - odpowiedział Teddy tonem takim jakby to wiele wyjaśniało.- Co sądzisz o tej?- wskazał na klatkę z małą jeszcze sową.
- Cudowna. - Weasley kochała wszelkie zwierzęta. Ta malutka sówka zachwyciła ją od samego początku. Szczególnie jej bystre duże, złote oczy.
Już po chwili razem z klatką z Merlinem wychodzili ze sklepu.
- Dziwne imię jak dla sowy. - sprzeczała się dziewczyna.
- Wcale nie. Poza tym pierwsza sowa Harry’ego nazywała się Hedwiga.
- No tak to wszystko wyjaśnia. Chyba muszę już iść, rodzice znowu będą mnie szukać.
- Wątpię.
- Ostatnio też tak mówiłeś, a skończyło się na tym, że szukała mnie cała rodzina i sztab aurorów z wujkiem Harrym na czele.
- Ale tym razem na pewno. Gadałem z nimi. Moi rodzice urządzają dziś małe ognisko na koniec wakacji i zaprosili wszystkich, dlatego powiedziałem twoim rodzicom, że cię znajdę i razem pójdziemy do Wilczego Jaru.
- Super- mruknęła ironicznie. - A myślałam, że nasze spotkanie było przypadkowe.
- Też się cieszę.- uśmiechnął się. - Chcesz gdzieś jeszcze iść?
- Esy i Floresy.
- No to wejdziemy tam i jeszcze do Magicznych Dowcipów, okej?
- A co chcesz stamtąd?
- Tajemnica...- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Oj, powiedz.
W odpowiedzi tylko pokręcił głową.
- Nie to nie. - bardzo ją to ciekawiło, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji. Zapyta potem wujka Freda lub wujka George’a. Ruszyli w stronę sklepu prowadzonego przez bliźniaków Weasleyów. Cały ten sklep zapełniony był najróżniejszymi rzeczami, z których większość była wynalazkami Weasleyów. Był to chyba najciekawszy i najbardziej kolorowy sklep na Pokątnej.
- Tori! Teddy! - powitał ich wujek George zaraz w wejściu.- Strasznie fajnie, że przyszliście- wyściskał ich.
- Cześć wujku. - Victoire bardzo lubiła swojego luzackiego wujka.
- Hej George- Teddy ze wszystkimi członkami jej rodziny był po imieniu, co ją niezmiernie irytowało. - Masz to o czym ostatnio rozmawialiśmy?
- Tak. - potaknął rudowłosy wujek Tori. - Zaraz ci przyniosę. Chcesz coś jeszcze?
- Na razie nie, ale w Hogwarcie pewnie będzie potrzebna mi dostawa.
- Spoko. Cieszę się, że w Hogwarcie mamy następców. Ktoś musi pilnować, żeby w szkole było ciekawie.
- Zgadzam się z tobą braciszku. - z zaplecza wyszedł Fred.
- To były czasy...
- Najlepszy był nasz ostatni rok, kiedy robiliśmy psikusy Umbridge.
- Dokładnie...- George uśmiechnął się poszedł na zaplecze.
- Jak tam wakacje? - zapytał Fred.
- Super. - odparł z szerokim uśmiechem Teddy. - Dziś mama i tata organizują małe spotkanie na zakończenie wakacji, przyjdziecie?
- No jasne. - bliźniak Freda wrócił niosąc średniej wielkości paczkę. - Tu jest to o co prosiłeś.

- Dzięki. - Lupin znowu wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Możemy skorzystać z kominka?

2 komentarze:

  1. Świetny ! Bardzo ciekawie się zaczyna ! Idę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaki nie dopracowany ? Robi się coraz ciekawiej, i cieszę się że blog ma taką ilość notek. Super ! ♥

    OdpowiedzUsuń