środa, 18 lutego 2015

18. Małe tajemnice

         Julie od jakiegoś czasu starała się znaleźć dobre wyjście z sytuacji, w której się znalazła. Zupełnie nie wiedziała jak ma powiedzieć swoim przyjaciółkom, szczególnie Victoire, o tym z kim się spotyka. Zastanawiała się jak mogła być tak głupia żeby się w to wkręcić, jednak serce nie sługa. Siedziała właśnie w bibliotece, gdzie umówiła się ze swoim chłopakiem i miała nadzieję, że nikt z jej znajomych akurat tam nie zajrzy.
- Cześć Blue. - Jake pocałował ją w policzek na powitanie i usiadł obok.
- Ejj, to tak witasz się ze swoją dziewczyną? - Julie uśmiechnęła się i szturchnęła go w bok.
- Chcesz zaraz mieć Pince na głowie? - wytknął język. - To ty nalegałaś żebyśmy się tu spotkali.
- Bo to jest to miejsce w Hogwarcie, w którym najrzadziej można spotkać naszych przyjaciół, nie sądzisz?
- Mnie też. - prychnął. - To ty nie wiedzieć czemu uwielbiasz tu przesiadywać. A zresztą sądzę, że już czas się ujawnić. Nie wiem czemu tak nalegasz na te wszystkie tajemnice.
- Dobrze wiesz, że Vicki by mi tego chyba nie wybaczyła. Wiesz jak wyglądają jej stosunki z Teddym. Krew ją zalewa jak widzi go z Maggie. W dodatku rozstała się z Jo.
- Nie sądzisz, że to co jest między nami to nie jej sprawa? Niech sobie myśli co chce, poza tym myślę, że dramatyzujesz. Weasley taka nie jest. Mimo tego, że non stop mają jakieś sprzeczki z Teddym, atmosfera często jest napięta i Weasley strzela focha, to ja nic do niej nie mam i myślę, że ona do mnie też. Więc czemu miałaby być zła?
- Jake…
- Cassia chodzi z Natem, nie zauważyłem, żeby był z tym jakiś problem.
- Ale...
- A poza tym nie zauważyłaś, że od czasu Walentynek zrobiło się jakoś inaczej?
- Niee. - zmarszczyła czoło zastanawiając się. - Czekaj… oni… znowu ze sobą gadają?
- Noo. - pokiwał głową Black. - A na dodatek Teddy ma jakiś podejrzanie dobry nastrój.
- Myślisz, że...
- Nie mam pojęcia.


W tym samym czasie...


- Znowu wszystkich gdzieś wyparowało.- westchnął Teddy siadając tuż koło Victoire, która siedziała na kanapie w Pokoju Wspólnym i robiła zadanie domowe. - Nie czujesz się opuszczona?
- Już nie. - spojrzała na niego z uśmiechem, który tak bardzo go zachwycał. - A ty?
- Niee. - także zaprzeczył, po czym pochylił się nad jej wypracowaniem. - Transmutacja?
- Yhmm… - przytaknęła i dalej zajęła się pisaniem.
- Napisać ci to?
- Cooo? - nie zrozumiała w pierwszej chwili, podniosła swój wzrok znad pergaminu i spojrzała na niego zdziwiona. - Czy ty właśnie zaproponowałeś, że zrobisz za mnie pracę z transmutacji?
- Tak. - wyszczerzył zęby. - Co się tak dziwisz? Bardzo lubię transmutację, przerabiałem to rok temu, a poza tym wtedy będziesz miała dla mnie czas. To jak?
- No okej. - doskonale wiedziała, że Teddy z tego przedmiotu miał same wybitne.
- To świetnie. - oboje odchylili się do tyłu i oparli o oparcie kanapy.- Jak tam Bletchley?
- Tak samo.
- Ciągle rzuca ci te irytujące nienawistne spojrzenia?
- Yhm… - westchnęła. - I te jego iście ślizgońskie uwagi...nie spodziewałam się tego po nim, myślałam, że jest inny. Śmieszne, bo on powiedział mi to samo przy naszym rozstaniu. Że myślał, że jestem inna. Boli mnie to wiesz?
- Domyślam się, tylko nadal nie wiem jak to możliwe, że kręciłaś z tym kretynem. - sięgnął do kieszeni i wyjął z niej kilka czekoladowych żab, z których część podał Victoire.
- Dzięki. - odparła otwierając żabę. - Przecież wiesz...
- No tak, w sumie opowiedziałaś mi jak to było. Kurczę, ciągle nie mogę w to uwierzyć, że Weasley opowiada mi o jakiś swoich sprawach, uśmiecha się do mnie i w ogóle jakoś normalnie gadamy.- śmiejąc się złapał się za głowę.
- Tylko nie wyobrażaj sobie za dużo, mówiłam ci...
- Tak, tak, wiem. Nie mam sobie robić nadziei itp., itd. Czaję, póki co podoba mi się jak jest.
- To dobrze.
- Słuchaj, w każdym bądź razie pamiętaj, że jakby Bletchley dalej coś odwalał, to daj mi znać. Już ja sobie z nim poradzę. - zerknął jej przez ramię, żeby zobaczyć jaka karta była w jej czekoladowej żabie. - Znowu Ron… mam ich chyba z siedmiu.
- Nie, nie, nie ma mowy nawet, żebyś się w to mieszał. To moja sprawa, rozumiesz? - powiedziała poważnie ignorując jego komentarz o karcie.
- Weasley… chcę pomóc i jakby co to w tym wypadku zrobię to czy będziesz chciała, czy nie.
- Po prostu nie chcę, żebyś miał przeze mnie kłopoty.
- Coś ty! Jestem synem Huncwota, zapomniałaś? Kłopoty to moje drugie imię. - zaśmiał się i mrugnął do niej.
- No tak, pamiętam. - uśmiechnęła się pod nosem.
- Powiedziałaś dziewczynom, że się hmm… pogodziliśmy?
- Nie, jakoś nie było okazji.
- Wiesz co, nie wiem jak ty to robisz, ale odnoszę wrażenie, że je terroryzujesz.
- Jaa? - zdziwiła się. - Niby czemu?
- No bo widać, że się boją mówić ci o pewnych rzeczach.
- Jakich rzeczach? - zdziwiła się.
- To chyba nie jest moja sprawa, myślę, że to z nimi powinnaś o tym porozmawiać.
Victoire w milczeniu pokręciła głową, kompletnie nie wiedziała o co może chodzić.
- Idziemy się przejść? - zaproponował Teddy. - Skoro już ustaliliśmy, że transmutację masz z głowy.
- No okej. - przytaknęła i jednocześnie wstali z kanapy. - To gdzie idziemy?
- Na pewno nie do biblioteki. - zaśmiał się Lupin.
         Po wyjściu z Pokoju Wspólnego poszli prosto przed siebie. Oczywiście mieli pecha i już po chwili zza rogu wyszedł Bletchley i cała reszta - Higgs, Parkinson i Flint. Towarzystwo Bletchley’a zdziwiło Victoire, przecież bardziej trzymał się z Puceyami i Montague.
- Oooo, kogo my tu mamy? - zaczął Parkinson. - Wilczy pomiot i zdrajczyni krwi.
- Lepiej się zamknij Parkinson jak nie masz nic ciekawego do powiedzenia. - odparł Lupin.
- Bo co? - tamten oczywiście od razu wyjął różdżkę. - No co mi zrobisz?
         W odpowiedzi Teddy wyjął swoją, na co reszta Ślizgonów zareagowała tak samo. Victoire ze smutkiem zauważyła, że w ręku Jo także pojawiła się różdżka. Spojrzała mu prosto w oczy i ujrzała w nich czystą nienawiść. Nie mogła uwierzyć, jak to mogło się stać, że tak bardzo się zmienił. Szybko oceniła sytuację. Lupin nie miał żadnych szans wyjść z tego bez szwanku. Bez jej pomocy był sam przeciwko czterem napastnikom. Po chwili namysłu także wyciągnęła różdżkę. W końcu zachowanie Johna było jej winą, a poza tym Teddy działał w obronie ich obojga.
- Drętwota!
- Expelliarmus!
- Petrificus Totalus!
- Furnunculus!
- Protego! - ostatnie zaklęcie zostało rzucone przez McGonagall, która właśnie pojawiła się na korytarzu. - Co wy sobie wyobrażacie?! Jaki przykład dajecie młodszym uczniom? Nie sądzicie, że ta rywalizacja między domami zaczyna być nudna? Po minus dwadzieścia punktów i szlaban dla wszystkich. Zawiodłam się na pani, panno Weasley. - i ze zdegustowaną miną, kręcąc głową poszła dalej.
- Uuups… - dwójka Gryfonów spojrzała na siebie, a następnie na miejsce, gdzie jeszcze chwilę wcześniej stali Ślizgoni.
- Chyba uciekli. - zaśmiał się Teddy. W tym momencie drzwi położonej tuż obok biblioteki otworzyły się i wyszli przez nie śmiejący się z czegoś i trzymający się za ręce Julie i Jake. W chwili, gdy ujrzeli zdziwione miny przyjaciół, uśmiechy im zrzedły i w tym samym momencie powiedzieli, to co Lupin ledwie chwilę wcześniej:
- Uuuups...