W zeszłym tygodniu miała miejsce 50 rocznica ślubu moich dziadków. Może to i ckliwe i wiem, że oni raczej tu nigdy nie zajrzą, ale chciałabym zadedykować im ten rozdział. Im, a także pamięci moich drugich dziadków, którym nie było dane doczekać nawet piątej rocznicy.
Miłego czytania, odezwę się jeszcze na końcu :)
Po tygodniu Victoire miała już serdecznie dość. Pomysły Jake'a nie tylko były szalone, ale i stawały się coraz mniej realne do zrealizowania. Ostatnio wymyślił, że impreza powinna odbyć się w Zakazanym Lesie bo tam będzie dużo miejsca a poza tym ciekawy klimat. Weasley od samego początku była temu przeciwna. Po pierwsze było to niebezpieczne, gdyż nikt do końca nie wiedział co czai się w lesie, chociażby centaury na pewno nie byłyby zadowolone, po drugie mogliby przypadkiem zniszczyć jakieś cenne rośliny lub wypłoszyć zwierzęta, no i po trzecie mieliby spore kłopoty, gdyby ktoś ich przyłapał. Lista rzeczy, które świadczyły przeciw temu pomysłowi była długa. Jednak jej racjonalne argumenty jakoś do Jake'a nie trafiały. W końcu postanowiła nie przebierać w środkach i udać się do profesora Lupina. Ostatecznie istniała możliwość, że rodzice chcieli zaplanować jakoś Teddy'emu urodziny i uznała za dobry pomysł, żeby się z nimi porozumieć. Dobrze wiedziała, że Tonks uwielbiała wszelkie przyjęcia. Tak jak się spodziewała Lupin nie był zachwycony pomysłem zorganizowania urodzin jego syna w Zakazanym Lesie, ale zaproponował coś innego, co z miejsca przypadło Victoire do gustu. Urodziny Teddy'ego wprawdzie wypadały siódmego kwietnia, czyli wtorek, jednak imprezę można było zorganizować w weekend przed. Dowiedziawszy się o tym jak Weasley zrujnowała jego plan, Jake nie odzywał się do niej przez następny tydzień.
- No dobra, przyznaję zagalopowałem się. - Black w końcu doszedł do wniosku, że ich spory do niczego nie prowadzą, poza tym urodziny jego przyjaciela są najważniejsze i korzystając z tego, że Teddy odrabiał jakiś szlaban postanowił pogodzić się z Vicki. - Ale sama powiedz, nie sądzisz, że to będzie stypa?
- Raczej nie. - Weasley przewróciła oczami. - Przecież dobrze znasz Huncwotów, myślisz że będą ci zawadzać w realizacji twoich pomysłów?
- W sumie to… w kilku zapewne tak, ale może uda mi się jakoś to obejść. No dobra, niech ci będzie Weasley, ale powiedz mi jeszcze jak w tamtym miejscu zmieści się cała szkoła?
- Chcesz zaprosić całą szkołę na siedemnastkę Teddy'ego? - zdziwiła się dziewczyna. - Wszystkie domy? Nawet Ślizgonów?
- Taki miałem zamiar.
- Teraz to mnie wcięło… Nie sądzisz, że to by była przesada?
- Nie. - wyglądało na to, że mówił całkiem poważnie.
- To na swoją zaprosisz i wszyscy będą zadowoleni, może być?
- A żebyś wiedziała, że tak zrobię!
- Tak, tak, dobrze… - zbyła go. - A teraz skupmy się na urodzinach Teddy'ego...
- Czyżby o mnie mowa? - jubilat w tym momencie wszedł do Pokoju Wspólnego. - Co Teddy'ego?
- Nic, nic. - Victoire pochyliła się nad książką, z której się uczyła zanim przeszkodził jej Jake.
- Czyżby?
- Weasley właśnie mówiła, że przydałaby jej się twoja pomoc przy transmutacji. - wymyślił na poczekaniu Black, za co dziewczyna rzuciła mu spojrzenie godne bazyliszka, gdyż Lupin zaraz usiadł koło niej i zainteresował się o co chodzi.
- Niespodzianka! - Teddy był w szoku. Ledwie chwilę wcześniej Victoire namówiła go żeby poszli na spacer i zakładając kurtkę poprosiła go o potrzymanie chustki i w momencie, w którym mu ją podawała poczuł znajomy dyskomfort, towarzyszący teleportacji przez świstoklik i nagle znaleźli się w ogrodzie przed jego domem. Trochę czasu zajęło mu, zanim dotarło do niego gdzie się znajduje, a także że otaczają go jego bliscy i z uśmiechem życzą wszystkiego najlepszego.
- Ale ja nie mam dzisiaj urodzin! - powiedział pierwsze, co przyszło mu do głowy.
- Ale my bardzo chcieliśmy zrobić ci przyjęcie. - odparła jego matka, która jako pierwsza podeszła go przytulić. Jej włosy dziś były w identycznym niebieskim odcieniu jak u Teddy'ego. - Wszystkiego najlepszego synu!
- Wygląda na szczęśliwego. - Weasley, gdy wszyscy stłoczyli się wokół jubilata, poszła poszukać Blacka. - Mówiłam ci, że spodoba mu się.
- Miałaś rację, także chyba nam się udało. - Black wyciągnął rękę i przybili piątkę.
- A będzie jeszcze lepiej. - mrugnął stojący obok Nate.
- Czyżbyście mieli jakiś sekretny plan, w który mnie nie wtajemniczyliście?- zapytała Vicki.
- A jakże by inaczej? - roześmiał się Jake. - Po tym jak zniszczyłaś mój pierwotny pomysł, musiałem wymyślić coś jeszcze innego. Nie martw się, będzie fajnie.
To zapewnienie niespecjalnie uspokoiło Victoire, ale wiedziała, że i tak nic już nie poradzi na to co zaplanowali. Rozejrzała się wokół w poszukiwaniu przyjaciółek. Stały kawałek dalej i rozmawiały o czymś. Julie po raz pierwszy miała okazję odwiedzić dom Cassii i Teddy'ego, gdyż w wakacje nigdy nie udało jej się wyrwać z domu. W Muszelce także nigdy nie była.
- Podoba mi się ten taras. - zachwycała się Blue. - Jest cudowny, taki klimatyczny i w ogóle. Muszę namówić rodziców na coś takiego.
- W Bułgarii mamy podobny. - stwierdziła Kalina. Victoire, która uznała to przyjęcie za świetną okazję, żeby Bułgarka lepiej się zaaklimatyzowała i zapomniała o swoich smutkach, długo namawiała ją, żeby zgodziła się przyjść. Poza nimi z Hogwartu przybyło jeszcze kilku dobrych znajomych Teddy'ego, m.in. Maggie ze Scottem.
- Mam nadzieję, że zostawiliście mi jakieś miejsce? - Teddy dołączył do nich dopiero, gdy zasiedli już do stołu. W odpowiedzi na to Tori z uśmiechem wskazała mu miejsce koło siebie:
- Podejrzewam, że i tak byś się tu wepchnął.
- Jak ty mnie dobrze znasz kochanie. - usiadł na wskazanym miejscu i pocałował ją.
Później było jedzenie, bardzo pyszne jedzenie, w większości przygotowane wspólnie przez Tonks i jej córki, a także picie, nawet dużo picia, gdyż Jake okazał się niebywale zdolnym przemytnikiem i pod okiem m.in. swojej niepochwalającej tego i podejrzewającej go o dosłownie wszystko matki, udało mu się przemycić całkiem niezłe ilości Ognistej. I już wiadomo jaki plan mieli na myśli Black i Potter. Victoire trochę się uspokoiła.
W końcu przyszedł czas na tort, który oczywiście był w barwach Gryffindoru, a na nim znajdowało się siedemnaście świeczek. Teddy nieco się zmieszał, gdy usłyszał, że jest to dzieło jego najlepszych przyjaciół, miał pewne obawy co może się wydarzyć po zdmuchnięciu świeczek. Okazało się, że w swoich domysłach się nie pomylił. W momencie, w którym zdmuchnął siedemnaście świeczek, cały tort wybuchł oblepiając jubilata i wszystkich w pobliżu mazią tortową, a świeczki poleciały w górę jak rakiety, gdzie na tle ciemnego nieba wybuchły i ze świecących okruchów powstał napis: Wszystkiego najlepszego Teddy!
- Tak właśnie myślałem… - mruknął Lupin ścierając złoty lukier z nosa, po czym się roześmiał. - Dzięki chłopaki, nie wyobrażam sobie urodzin bez dobrego żartu z waszej strony. - po czym poszedł ich uściskać, przy okazji oklejając ich także kremem i lukrem.
- Tworzą świetną parę, nie sądzisz Remusie? - zagadnął James siedzącego obok przyjaciela.
- Kto? - Lupin oderwał się od swojego kawałka tortu i rozejrzał wokół.
- Twój syn i Victoire Weasley oczywiście, nie sądzisz?
- Szczerze im kibicuję. Teddy nie mógłby lepiej trafić. - wilkołak patrząc na swojego syna śmiejącego się z czegoś ze swoją dziewczyną uśmiechnął się lekko.
- Przypominają mi nieco mnie i Lily, kiedy się w sobie zakochaliśmy. To były czasy...
- Słucham? - wspomniana wcześniej kobieta przerwała rozmowę z Dorcas na temat zaklęcia zamieniającego przedmioty w kamień i odwróciła się w stronę męża. - Mówiłeś coś do mnie?
- Nie kochanie. - cmoknął ją w policzek. - Tylko mówiłem właśnie Luniakowi o tym jak bardzo Teddy i Vicki przypominają mi nas, kiedy jeszcze chodziliśmy do szkoły.
Jego żona spojrzała w stronę jubilata i współorganizatorki wydarzenia i rzekła po chwili:
- Faktycznie, chociaż mam nadzieję, że z czasów kiedy już spoważniałeś.
- Ja? Spoważniałem? Kiedy? - James zrobił zdziwioną minę.
- Mniej więcej w siódmej klasie, kiedy przestałeś się popisywać jak idiota.
- Nie zachowywałem się jak idiota. - odparł. - Tylko jak normalny nastolatek. To ty zawsze byłaś sztywniarą.
- Ale i tak mnie kochasz. - i już mieli się pocałować, gdy Lupin z przekornym, rzadkim u niego uśmieszkiem, który potwierdzał jego przynależność do Huncwotów, zapytał:
- Może chcecie jeszcze tortu?
Rogacz westchnął:
- Ty Luniak to zawsze potrafiłeś sprowadzić mnie na ziemię, ale oczywiście poproszę. - wyszczerzył zęby do przyjaciela podając mu pusty talerz, w tym czasie Lily z powrotem odwróciła się do Dorcas, żeby kontynuować rozmowę. Wtedy James pochwalił się staremu przyjacielowi. - W przyszłym tygodniu mamy rocznicę ślubu. Pamiętasz jeszcze tą genialną imprezę?
- Wiesz, właśnie trochę kiepsko… - westchnął Lupin. Swoją drogą całego wesela on nie pamiętał nawet dzień po, a co dopiero przeszło trzydziestu latach. To był jeden z niewielu razy, kiedy urwał mu się film. Oczywiście stało się tak z winy Łapy, który nie dość, że co chwilę polewał to jeszcze, gdy Remus stwierdził, że ma dość, zaczął mu doprawiać sok dyniowy.
- To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu… Po tylu latach starań wreszcie na zawsze z moją ukochaną Lily… Szkoda tylko, że nie zgodziła się na wzięcie ślubu na boisku quidditcha, ale kościółek w Dolinie Godryka też był dobrym miejscem. Chyba nigdy w życiu nie byłem tak wzruszony jak wtedy, gdy zobaczyłem ją idącą nawą. Na boisku mogłoby nie być takiego efektu. No i faktycznie nie było, kiedy Łapa podłapał mój pomysł i ożenił się tam z Dorcas. A zresztą mniejsza o to… Żałuję, że nie mogłem być obecny na twoim weselu Luniaku. Odwdzięczyłbym ci się za ten amorki latające wokół mnie i Lily przez połowę wieczoru. Do dziś pamiętam minę Lilki, jak myślała, że ja coś miałem z tym wspólnego. Prawie byśmy się przez was pokłócili już pierwszego dnia naszego małżeństwa.
- Taki mały żart, przecież ostatecznie oboje się z tego śmieliście. - odparł Lupin sam śmiejąc się lekko, po chwili jednak w jego oczach można było zobaczyć smutek. - Poza tym, wiesz że nie dane mi było mieć taki piękny ślub i wesele jak wy. Jedynymi gośćmi byli jej rodzice, ze względu na to co się wtedy działo nie mogłem zaprosić nawet twojego syna.
- Wiem, wiem… szkoda, naprawdę szkoda… Ale pamiętaj, że udało nam się to wszystko nadrobić w dziesiątą rocznicę waszego ślubu.
- Faktycznie, wtedy było idealnie. - po czym dodał konspiracyjnym szeptem.- A wracając do pierwotnego tematu naszej rozmowy, to masz jakiś szczególny pomysł na tą rocznicę?
- Mam, ale nic ci nie zdradzę. - zaśmiał się tamten. - Harry i Ginny mi trochę pomogą, będzie ekstra.
Victoire musiała przyznać, że impreza naprawdę była udana. Ciepła atmosfera, która zawsze panowała w domu Lupinów, tak podobna do tej w Norze, jak zwykle udzieliła się gościom, także tym z Hogwartu. Chociaż też coś z tym wspólnego mogły być napoje serwowane przez Jake'a. Po paru godzinach zabawa trwała w najlepsze, nawet Kalina, która z początku czuła się trochę obco w końcu przestała się stresować. Julie i Jake, przesadziwszy trochę z Ognistą, nie mogli się od siebie oderwać, nie zwracali uwagi nawet na spojrzenia rodziców chłopaka - rozbawione Syriusza i groźne Dorcas. Chyba zapowiadała się niezła pogadanka dla syna.
Teddy właśnie poszedł potańczyć z Dromedą, gdy Weasley poczuła, że jego siostra szturcha ją w ramię.
- Co jest Cass? - odwróciła się w jej stronę.
- Patrz. - tamta kiwnęła głową, w którą stronę Vicki ma spojrzeć. - Widzisz to co ja?
Gryfonka zwróciła wzrok we wskazanym kierunku i ujrzała Nate'a i Kalinę, siedzących koło siebie na tarasie i śmiejących się z czegoś. Wyglądali tak jakby świat poza nimi nie istniał. Nic dziwnego, że jego dziewczyna była zdenerwowana.
- Cass… przecież oni tylko rozmawiają. - westchnęła Weasley.
- No, ale sama zobacz jak to wygląda.
- Przecież wiesz, że Kalina ciągle jest nieco zagubiona, Nate po prostu dotrzymuje jej towarzystwa, nic więcej. Wiesz, że to ciebie kocha. Jeśli chcesz to idź tam do nich, zobaczysz że wszystko jest w porządku.
- Taaa, pójdę do nich, ale żeby powiedzieć mu co sobie o tym wszystkim myślę! - zirytowana Cassia wstała i ruszyła do swojego chłopaka, zanim Weasley mogła ją powstrzymać.
Blondynka z niepokojem obserwowała jak jej przyjaciółka podchodzi do roześmianej pary. Chwilę później i ona, i Potter wyglądali na nieźle wkurzonych, a Krum jakby miała zapaść się pod ziemię. Lupin wróciła do Victoire niemalże ze łzami:
- Chyba przesadziłam… pokłóciliśmy się… - przytuliła Victoire szukając u niej oparcia i się rozpłakała. Zwykle radosna Cassia była także wrażliwa i zabolały ją słowa Nate'a o tym, że mu nie ufa i że go ogranicza. - I chyba to już koniec.
Marta,
Ola- Dziękuję Wam za komentarze i gratuluję ładnych wyników
:) :) Cieszę się też, że moje opowiadanie Wam się podoba, to
naprawdę dużo dla mnie znaczy, że ktoś to czyta i na dodatek
komentuje :) No i ja też się czasem motam w tych dwóch
opowiadaniach. :D Jeśli chodzi o portal, na którym można mnie
znaleźć to chociażby tutaj: https://twitter.com/Wikulina96
Serdecznie
pozdrawiam :*
Zapraszam
także na mojego drugiego bloga http://weasley-lupin.blogspot.com/
:)