Po
cudownym lecie nadeszła jesień. Bynajmniej nie była to złota
jesień, ta była wyjątkowo nieprzyjemna. Nie sposób było
chociażby iść na zajęcia z zielarstwa i nie zmoknąć po drodze.
Padało niemal cały czas. Do tego dochodził nieprzyjemny wiatr i
przenikliwe zimno. W taką pogodę wszyscy woleli spędzać czas w
zamku, najlepiej przy kominku.
Victoire
także nienawidziła takiej pogody. Strasznie przygnębiała ją taka
monotonia. Tęskniła za ciepłym latem, słońcem, bezchmurnym
niebem. Zresztą nawet Teddy widząc co się dzieje za oknem wpadł w
zły nastrój. Mimo to w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie
pokłócili się ani razu. Wręcz przeciwnie, zmarznięci po
treningach spędzali wspólnie czas przed kominkiem w Wieży
Gryffindoru. Choć oboje o tym nie wiedzieli, ich przyjaciołom nieco
nudziło się bez ich ciągłych kłótni.
-
Nudzi mi się. - mruknął Jake nie przerywając rzucania lotkami w
tarczę z podobizną Voldemorta. Był piątek po lekcjach i chłopacy
siedzieli właśnie w swoim dormitorium i no cóż, nudziło im się.
Teddy od jakiejś godziny wpatrywał się w Mapę Huncwotów i
śledził wzrokiem napis z imieniem Victoire, która obecnie
siedziała razem z Cassią i Julie w bibliotece. Natomiast Nate, po
raz nie wiadomo który czytał „Quidditch przez wieki”. Zdążyli
już nawet odrobić prace domowe, a zostało im jeszcze pół godziny
do kolacji.
-
Mam pomysł! - Lupin nagle zerwał się z miejsca. - Musimy tylko
znaleźć Panią Norris. - I znowu wziął do ręki mapę.
W
bibliotece nie było ciekawiej. Panująca tam cisza była wręcz
dobijająca. Dziewczyny siedziały i odrabiały swoje zadania domowe,
czyli nie było niczego nudniejszego co mogły by robić. No chyba,
że ktoś lubi odrabiać pracę domową tak jak Julie.
-
Macie już to wypracowanie o wojnach goblinów w VII wieku na
historię magii? - zapytała swoje przyjaciółki szczęśliwa, że w
końcu ktoś dotrzymuje jej towarzystwa w bibliotece.
-
Właśnie piszę. - mruknęła Cassia.
-
Skończyłam wczoraj. - Victoire się uśmiechnęła. - Teddy'emu się
nudziło i mi pomagał.
-
To co, umówiliście się w końcu? - Lupin mrugnęła ukradkiem do
Blue.
-
Co ty... Na razie to tylko przyjaciel.
-
Czy ja usłyszałam „na razie”? - od razu podłapała Julie.
-
Ja też to słyszałam i to bardzo wyraźnie. - Cassia miała niezły
ubaw.
-
Wydawało wam się. - Weasley od razu się zmieszała. - Po prostu,
kiedy nie zajmuje się tymi swoimi wygłupami i do mnie nie zarywa to
potrafi być całkiem w porządku.
-
Pamiętasz, że mówisz o moim bracie? Znam go na wylot, wiem, że
potrafi się zachować. W końcu jakoś muszę z nim całe lato
wytrzymać. Nie sądzisz jednak, że właśnie dlatego jest teraz
wobec ciebie taki w porządku bo cały czas do ciebie zarywa? -
Lupinówna spojrzała uważnie na przyjaciółkę.
-
Coś ty. - machnęła ręką blondynka i wróciła do czytania
podręcznika z transmutacji.
poprzednie
wakacje...
-
Heheh... - Cassia kucała za szafką kuchenną i nie mogła
powstrzymać śmiechu, jej wściekle czerwone włosy opadły jej na
twarz. - Jesteś pewien, że się uda?
-
Na pewno. - siedzący obok po turecku Teddy uśmiechnął się
szeroko. - Tylko pamiętaj, żeby nie jeść tej sałatki, bo znając
ciebie to różnie może być. Andromeda i tak nie będzie jadła
tego, czyli okej.
-
Nie jestem głupia!
-
Wiem, wiem. No dobra... a jak ciąg dalszy naszego kawału?
-
Wszystko załatwione. Już zmieniłam.
-
Okej. Czyli wszystko gotowe?
-
Tak. - pokiwała głową.
-
Dobra, no to pora zaczynać. - przybili żółwika i każde jak gdyby
nigdy nic poszło w swoją stronę.
-
Obiad! - wrzasnęła na cały głos Nimfadora Lupin.
-
Już idę mamo! - odpowiedziała zgodnie trójka jej dzieci.
Chwilę
później cała rodzina Lupinów jadła wspólnie obiad. Dopiero pod
koniec zarówno Tonks jak i Remus zaczęli się drapać. Ich twarze
nagle zrobiły się niebieskie jak u smerfów. Spojrzeli na siebie i
jednocześnie wrzasnęli:
-
Teddy!
-
To nie ja! - odparł natychmiast ich syn, a ciszej dodał. -
Przynajmniej nie sam.
-
Powinniście czymś to posmarować. Nie wygląda to dobrze... -
odezwała się Cassia poważnym głosem. - Przynieść wam maść na
tego typu rzeczy z łazienki?
-
Dobry pomysł. - wydusił jej ojciec.
Wróciła
po krótkiej chwili i zaraz potem tamci oboje obficie wysmarowali
sobie twarze zieloną mazią. I wtedy zaczęły pojawiać się
czyraki...
-
Dzieciaki!!!
-
Idziesz ze mną na Pokątną?- Teddy z samego rana wparował do
pokoju Cass.
-
Po co?- jego młodsza siostra przetarła oczy.
-
Muszę przed początkiem roku szkolnego zrobić zapasy u bliźniaków.
To jak, idziesz?
-
No jasne, że tak! - dziewczyna zaraz się ożywiła. - Za pięć
minut będę na dole.
Dziesięć
minut później Teddy jadł kanapkę w kuchni, czekając na siostrę.
W końcu zeszła:
-
Zrobiłeś też dla mnie?
-
No jasne. - brat podsunął jej talerz z kanapkami.
-
Gdzie mama?
-
A jak myślisz? - popatrzył na nią jak na idiotkę. - W pracy.
-
A tata?
-
Z samego rana poszedł do Potterów. Chyba znowu coś kombinują.
Wiesz... zbliża się rocznica ślubu rodziców.
-
No tak! Zupełnie zapomniałam... trzeba będzie im coś kupić.
-
Dlatego też wymykamy się dzisiaj po kryjomu. Myślisz, że gdybym
chciał, żeby zauważyli, że byliśmy na Pokątnej wstawałbym tak
wcześnie? Rusz się, bo nie mam całego dnia. Za dwie minuty
wychodzę i nie poczekam. - uśmiechnął się.
Cassia
czym prędzej zabrała się za jedzenie. Wiedziała, że jej brat nie
żartuje. Już kiedyś się zdarzyło, że się guzdrała i ją
zostawił u madame Malkin, gdzie podziwiała piękne szaty. Miała
wtedy jakieś jedenaście lat. Oczywiście wrócił po jakimś
czasie, w końcu był dobrym bratem i mimo że był zaledwie rok
starszy zawsze się nią opiekował. Tym razem nie groziła jej
madame Malkin, która wtedy usiłowała „umilić” jej czas
rozmową, jednak bardzo chciała iść z nim na Pokątną.
I
tak trochę później szli już gwarną ulicą, otoczeni tłumem
innych czarodziei w kolorowych pelerynach. Najpierw weszli oczywiście
do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Sklep jak zwykle wprost tętnił
życiem. Od wielu lat był to najchętniej odwiedzany sklep na całej
ulicy Pokątnej.
-
Może tutaj znajdziemy coś dla mamy i taty?- wymyślił Teddy.
-
Nie sądzę... - mruknęła Cassia.
-
Oj tam, oj tam. Spytamy się George'a albo Freda. Może mają coś
fajnego dla nich.
-
Co mamy mieć? - rozległ się za nimi znajomy głos George'a
Weasleya, który stał za nimi uśmiechając się lekko. Ostatnio
bliźniacy zaczęli nosić mugolskie ciuchy, co dziwiło wielu
czarodziejów. Teraz George miał na sobie czarny T-shirt z
czerwonym napisem napisem: „Rudy rządzi”
-
Zastanawiamy się czy znalazło by się tu coś co nadawało by się
na prezent dla naszych rodziców z okazji rocznicy ślubu.- odparł
Lupin.
-
Hmmm... Czyli raczej nie chcecie nic wybuchającego, strzelającego,
skaczącego, wrzeszczącego ani ogólnie niebezpiecznego? No to
będzie ciężko...ale na pewno coś się znajdzie. A właśnie...na
pewno chcesz jeszcze coś do szkoły, nie mylę się?
-
Jak ty mnie dobrze znasz. - Teddy uśmiechnął się łobuzersko.
-
To co zawsze? Plus kilka nowych rzeczy, których jeszcze nie
wprowadziliśmy do sprzedaży?
-
Jakbyś w myślach mi czytał.
-
Może być za tydzień? Nie mam tu teraz wszystkiego.
-
Jasne, myślę nawet, że później. Następnym razem pewnie będę
tu dopiero pod koniec wakacji.
-
To nawet lepiej. Może zdążymy do tego czasu skonstruować coś
jeszcze nowszego.
-
Byłoby świetnie.
-
No dobraa... to teraz coś dla waszych starych... Co mogłoby się im
spodobać?
-
Może... - włączyła się Cassia, która miała jakieś złe
przeczucia. Pomysły Weasleyów były nieprzewidywalne.
-
WIEM! - krzyknął George na tyle głośno, że otaczający ich
ludzie popatrzyli się na ich. - Mam coś idealnego. Chodźcie za
mną. - poprowadził ich na zaplecze. Było tam pełno zakurzonych
pudeł, półek i innych niezidentyfikowanych obiektów. Zaczął
grzebać w jednym z pudeł.
-
Nie macie czasem problemów ze znalezieniem tu potrzebnych rzeczy?-
zapytała Lupinówna z czystej ciekawości.
-
Mam! - George wyjął z pudła zawiniątko. - W tym wynalazku
wzorowaliśmy się na mugolskiej ramce cyfrowej. Zaklęciem Apparere
sprawiacie, że obrazy z waszej głowy pojawiają się tutaj, w tej
ramce i już w niej zostają . Oczywiście co jakieś 30 sekund
zmieniają się. Możecie tutaj zamieścić sam nie wiem jak dużo
fotografii. Myślę, że to może być ciekawy prezent.
-
Niezłe... - Cassia zrobiła wielkie oczy .- I wy wymyśliliście coś
co nie jest niebezpieczne? - wzięła ramkę do rąk. Była naprawdę
ładnie zdobiona w bogate motywy roślinne. - Jest cudowna...
-
Myślę, że to świetny pomysł. - Teddy uśmiechnął się widząc
zachwyconą minę swojej siostry. Właśnie wpadł na to, że mógłby
załatwić taką samą ramkę dla Victoire. Ale to później...
-
Czyli bieżecie? - zapytał George. - Zniżka jak zwykle dla
prawierodziny czyli pięćdziesiąt procent.
-
A tak właściwie... jaka jest wtedy zniżka dla rodziny? -
zaciekawiła się córka Remusa i Tonks.
-
Żadna. Znaczy zero procent.
-
Okeej...
George
się zaśmiał:
-
Żartuję, w sumie to taka sama jak dla prawierodziny.
teraźniejszość...
-
Hej? Cassia? - Victoire pstrykała jej palcami przed twarzą. -
Jesteś tam?
-
No jasne. - Cassia zamrugała oczami. - O co ci chodzi?
-
Patrzysz się w jeden punkt i nie reagujesz jak do ciebie mówimy.
-
Aaaa...
-
O kim tyle myślałaś? - zaciekawiła się od razu Julie.
-
O nikim. - Lupinówna uśmiechnęła się lekko. - Zbieramy się i
idziemy do Wielkiej Sali?
Blue
wyglądała jakby chciała drążyć temat, jednak w końcu
zrezygnowała z tego. Zebrały książki i pergaminy ze stolika, po
czym poszły je zanieść do dormitorium. Stamtąd zaraz udały się
na kolację. Po drodze tuż obok nich przemknęła miaucząc głośno
cała przemalowana na różowo pani Norris. W dodatku jej różową
sierść zdobiły niebieskie kropki. Wyglądała naprawdę paskudnie.
Zaraz za nią biegł nieźle wkurzony, cały czerwony na twarzy Filch
mamrocząc pod nosem:
-
Jak ja ich dorwę... Cholerni nicponie... Zupełnie jak rodzice...
Chamy jedne nie doceniają cudzej pracy... A Potter taki porządny
był... Czarnego Pana nawet pokonał... A tu znowu... taka zmora... -
biegł dalej, a Cassia i Julie wybuchnęły śmiechem. Natomiast
Victoire zrobiła się lekko czerwona na twarzy i przyspieszyła
kroku. Już po chwili z impetem wpadła do Wielkiej Sali i z zaciętą
miną skierowała się ku szczerzącemu się Teddy'emu i jego
bandzie.
-
Co wyście zrobili!? - wrzasnęła, kiedy do nich podeszła. W tym
momencie zupełnie nie zwracała uwagi na spojrzenia wszystkich
zgromadzonych w Wielkiej Sali.
-
My? - zdziwił się Nate. - Skąd takie przypuszczenie?
-
Sama nie wiem. Może stąd, że Filch biega wściekły po szkole i
przeklina was, waszych rodziców i na pewno wasze przyszłe dzieci
też.
-
Jesteśmy niewinni! - Jake uniósł ręce w obronnym geście.
-
Zapewne pani Norris sama się pomalowała na różowo?
-
Oczywiście! - Black uśmiechnął się szeroko, a w ślad za nim
poszli jego przyjaciele.
-
Kretyni! I myśleliście, że wam uwierzę?! Co ta biedna, stara
kotka wam zrobiła?
-
Niech pomyślę... - włączył się Lupin. - Ciągle kabluje na nas
Filchowi.
-
Gdybyście nie łamali szkolnych zasad nie robiłaby tego!
-
To wredna, stara kocica! Należało jej się. - wzruszył ramionami.
-
To tylko biedne zwierzę!
-
Ale...
-
Wszyscy troje po minus dziesięć punktów i szlaban u Filcha za
znęcanie się nad zwierzętami!
-
Nie możesz tego zrobić... - teraz Teddy był równie zdenerwowany
jak ona. Jego włosy nabrały czerwonego odcienia jak zawsze gdy był
zdenerwowany albo zawstydzony. W tym wypadku nie było mowy o
zawstydzeniu. - Nie swojemu domowi!
-
To nie ja to zrobiłam swojemu domowi, tylko wy! - powiedziawszy to
odwróciła się na pięcie i ruszyła do stołu Krukonów, gdzie
usiadła obk swojej koleżanki Olivii Davies. Już po chwili była
zajęta rozmową z nią i Charlotte Diggory. Dopiero wtedy Teddy zdał
sobie sprawę z tego, ze zniszczył porozumienie, które ostatnimi
czasy było między nimi.
-
Nie ma co. - rzekła do niego siostra. - Ty to wszystko potrafisz
zepsuć. Doskonale wiedziałeś, że Vicki nie pozwoli skrzywdzić
żadnego zwierzęcia, nawet tak podłego jak pani Norris.
-
A już zrobiło się tak nudno... - westchnął Jake z uśmiechem. -
Znowu będzie ciekawie.
-
Jasne. - mruknął Lupin i z ponurym grymasem zabrał się za
jedzenie kolacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz