poniedziałek, 11 lutego 2013

5. Różowa kotka


          Po cudownym lecie nadeszła jesień. Bynajmniej nie była to złota jesień, ta była wyjątkowo nieprzyjemna. Nie sposób było chociażby iść na zajęcia z zielarstwa i nie zmoknąć po drodze. Padało niemal cały czas. Do tego dochodził nieprzyjemny wiatr i przenikliwe zimno. W taką pogodę wszyscy woleli spędzać czas w zamku, najlepiej przy kominku.
Victoire także nienawidziła takiej pogody. Strasznie przygnębiała ją taka monotonia. Tęskniła za ciepłym latem, słońcem, bezchmurnym niebem. Zresztą nawet Teddy widząc co się dzieje za oknem wpadł w zły nastrój. Mimo to w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie pokłócili się ani razu. Wręcz przeciwnie, zmarznięci po treningach spędzali wspólnie czas przed kominkiem w Wieży Gryffindoru. Choć oboje o tym nie wiedzieli, ich przyjaciołom nieco nudziło się bez ich ciągłych kłótni.
- Nudzi mi się. - mruknął Jake nie przerywając rzucania lotkami w tarczę z podobizną Voldemorta. Był piątek po lekcjach i chłopacy siedzieli właśnie w swoim dormitorium i no cóż, nudziło im się. Teddy od jakiejś godziny wpatrywał się w Mapę Huncwotów i śledził wzrokiem napis z imieniem Victoire, która obecnie siedziała razem z Cassią i Julie w bibliotece. Natomiast Nate, po raz nie wiadomo który czytał „Quidditch przez wieki”. Zdążyli już nawet odrobić prace domowe, a zostało im jeszcze pół godziny do kolacji.
- Mam pomysł! - Lupin nagle zerwał się z miejsca. - Musimy tylko znaleźć Panią Norris. - I znowu wziął do ręki mapę.

          W bibliotece nie było ciekawiej. Panująca tam cisza była wręcz dobijająca. Dziewczyny siedziały i odrabiały swoje zadania domowe, czyli nie było niczego nudniejszego co mogły by robić. No chyba, że ktoś lubi odrabiać pracę domową tak jak Julie.
- Macie już to wypracowanie o wojnach goblinów w VII wieku na historię magii? - zapytała swoje przyjaciółki szczęśliwa, że w końcu ktoś dotrzymuje jej towarzystwa w bibliotece.
- Właśnie piszę. - mruknęła Cassia.
- Skończyłam wczoraj. - Victoire się uśmiechnęła. - Teddy'emu się nudziło i mi pomagał.
- To co, umówiliście się w końcu? - Lupin mrugnęła ukradkiem do Blue.
- Co ty... Na razie to tylko przyjaciel.
- Czy ja usłyszałam „na razie”? - od razu podłapała Julie.
- Ja też to słyszałam i to bardzo wyraźnie. - Cassia miała niezły ubaw.
- Wydawało wam się. - Weasley od razu się zmieszała. - Po prostu, kiedy nie zajmuje się tymi swoimi wygłupami i do mnie nie zarywa to potrafi być całkiem w porządku.
- Pamiętasz, że mówisz o moim bracie? Znam go na wylot, wiem, że potrafi się zachować. W końcu jakoś muszę z nim całe lato wytrzymać. Nie sądzisz jednak, że właśnie dlatego jest teraz wobec ciebie taki w porządku bo cały czas do ciebie zarywa? - Lupinówna spojrzała uważnie na przyjaciółkę.
- Coś ty. - machnęła ręką blondynka i wróciła do czytania podręcznika z transmutacji.


poprzednie wakacje...

- Heheh... - Cassia kucała za szafką kuchenną i nie mogła powstrzymać śmiechu, jej wściekle czerwone włosy opadły jej na twarz. - Jesteś pewien, że się uda?
- Na pewno. - siedzący obok po turecku Teddy uśmiechnął się szeroko. - Tylko pamiętaj, żeby nie jeść tej sałatki, bo znając ciebie to różnie może być. Andromeda i tak nie będzie jadła tego, czyli okej.
- Nie jestem głupia!
- Wiem, wiem. No dobra... a jak ciąg dalszy naszego kawału?
- Wszystko załatwione. Już zmieniłam.
- Okej. Czyli wszystko gotowe?
- Tak. - pokiwała głową.
- Dobra, no to pora zaczynać. - przybili żółwika i każde jak gdyby nigdy nic poszło w swoją stronę.


- Obiad! - wrzasnęła na cały głos Nimfadora Lupin.
- Już idę mamo! - odpowiedziała zgodnie trójka jej dzieci.
Chwilę później cała rodzina Lupinów jadła wspólnie obiad. Dopiero pod koniec zarówno Tonks jak i Remus zaczęli się drapać. Ich twarze nagle zrobiły się niebieskie jak u smerfów. Spojrzeli na siebie i jednocześnie wrzasnęli:
- Teddy!
- To nie ja! - odparł natychmiast ich syn, a ciszej dodał. - Przynajmniej nie sam.
- Powinniście czymś to posmarować. Nie wygląda to dobrze... - odezwała się Cassia poważnym głosem. - Przynieść wam maść na tego typu rzeczy z łazienki?
- Dobry pomysł. - wydusił jej ojciec.
Wróciła po krótkiej chwili i zaraz potem tamci oboje obficie wysmarowali sobie twarze zieloną mazią. I wtedy zaczęły pojawiać się czyraki...
- Dzieciaki!!!



- Idziesz ze mną na Pokątną?- Teddy z samego rana wparował do pokoju Cass.
- Po co?- jego młodsza siostra przetarła oczy.
- Muszę przed początkiem roku szkolnego zrobić zapasy u bliźniaków. To jak, idziesz?
- No jasne, że tak! - dziewczyna zaraz się ożywiła. - Za pięć minut będę na dole.
Dziesięć minut później Teddy jadł kanapkę w kuchni, czekając na siostrę. W końcu zeszła:
- Zrobiłeś też dla mnie?
- No jasne. - brat podsunął jej talerz z kanapkami.
- Gdzie mama?
- A jak myślisz? - popatrzył na nią jak na idiotkę. - W pracy.
- A tata?
- Z samego rana poszedł do Potterów. Chyba znowu coś kombinują. Wiesz... zbliża się rocznica ślubu rodziców.
- No tak! Zupełnie zapomniałam... trzeba będzie im coś kupić.
- Dlatego też wymykamy się dzisiaj po kryjomu. Myślisz, że gdybym chciał, żeby zauważyli, że byliśmy na Pokątnej wstawałbym tak wcześnie? Rusz się, bo nie mam całego dnia. Za dwie minuty wychodzę i nie poczekam. - uśmiechnął się.
Cassia czym prędzej zabrała się za jedzenie. Wiedziała, że jej brat nie żartuje. Już kiedyś się zdarzyło, że się guzdrała i ją zostawił u madame Malkin, gdzie podziwiała piękne szaty. Miała wtedy jakieś jedenaście lat. Oczywiście wrócił po jakimś czasie, w końcu był dobrym bratem i mimo że był zaledwie rok starszy zawsze się nią opiekował. Tym razem nie groziła jej madame Malkin, która wtedy usiłowała „umilić” jej czas rozmową, jednak bardzo chciała iść z nim na Pokątną.
I tak trochę później szli już gwarną ulicą, otoczeni tłumem innych czarodziei w kolorowych pelerynach. Najpierw weszli oczywiście do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Sklep jak zwykle wprost tętnił życiem. Od wielu lat był to najchętniej odwiedzany sklep na całej ulicy Pokątnej.
- Może tutaj znajdziemy coś dla mamy i taty?- wymyślił Teddy.
- Nie sądzę... - mruknęła Cassia.
- Oj tam, oj tam. Spytamy się George'a albo Freda. Może mają coś fajnego dla nich.
- Co mamy mieć? - rozległ się za nimi znajomy głos George'a Weasleya, który stał za nimi uśmiechając się lekko. Ostatnio bliźniacy zaczęli nosić mugolskie ciuchy, co dziwiło wielu czarodziejów. Teraz George miał na sobie czarny T-shirt z czerwonym napisem napisem: „Rudy rządzi”
- Zastanawiamy się czy znalazło by się tu coś co nadawało by się na prezent dla naszych rodziców z okazji rocznicy ślubu.- odparł Lupin.
- Hmmm... Czyli raczej nie chcecie nic wybuchającego, strzelającego, skaczącego, wrzeszczącego ani ogólnie niebezpiecznego? No to będzie ciężko...ale na pewno coś się znajdzie. A właśnie...na pewno chcesz jeszcze coś do szkoły, nie mylę się?
- Jak ty mnie dobrze znasz. - Teddy uśmiechnął się łobuzersko.
- To co zawsze? Plus kilka nowych rzeczy, których jeszcze nie wprowadziliśmy do sprzedaży?
- Jakbyś w myślach mi czytał.
- Może być za tydzień? Nie mam tu teraz wszystkiego.
- Jasne, myślę nawet, że później. Następnym razem pewnie będę tu dopiero pod koniec wakacji.
- To nawet lepiej. Może zdążymy do tego czasu skonstruować coś jeszcze nowszego.
- Byłoby świetnie.
- No dobraa... to teraz coś dla waszych starych... Co mogłoby się im spodobać?
- Może... - włączyła się Cassia, która miała jakieś złe przeczucia. Pomysły Weasleyów były nieprzewidywalne.
- WIEM! - krzyknął George na tyle głośno, że otaczający ich ludzie popatrzyli się na ich. - Mam coś idealnego. Chodźcie za mną. - poprowadził ich na zaplecze. Było tam pełno zakurzonych pudeł, półek i innych niezidentyfikowanych obiektów. Zaczął grzebać w jednym z pudeł.
- Nie macie czasem problemów ze znalezieniem tu potrzebnych rzeczy?- zapytała Lupinówna z czystej ciekawości.
- Mam! - George wyjął z pudła zawiniątko. - W tym wynalazku wzorowaliśmy się na mugolskiej ramce cyfrowej. Zaklęciem Apparere sprawiacie, że obrazy z waszej głowy pojawiają się tutaj, w tej ramce i już w niej zostają . Oczywiście co jakieś 30 sekund zmieniają się. Możecie tutaj zamieścić sam nie wiem jak dużo fotografii. Myślę, że to może być ciekawy prezent.
- Niezłe... - Cassia zrobiła wielkie oczy .- I wy wymyśliliście coś co nie jest niebezpieczne? - wzięła ramkę do rąk. Była naprawdę ładnie zdobiona w bogate motywy roślinne. - Jest cudowna...
- Myślę, że to świetny pomysł. - Teddy uśmiechnął się widząc zachwyconą minę swojej siostry. Właśnie wpadł na to, że mógłby załatwić taką samą ramkę dla Victoire. Ale to później...
- Czyli bieżecie? - zapytał George. - Zniżka jak zwykle dla prawierodziny czyli pięćdziesiąt procent.
- A tak właściwie... jaka jest wtedy zniżka dla rodziny? - zaciekawiła się córka Remusa i Tonks.
- Żadna. Znaczy zero procent.
- Okeej...
George się zaśmiał:
- Żartuję, w sumie to taka sama jak dla prawierodziny.


teraźniejszość...

- Hej? Cassia? - Victoire pstrykała jej palcami przed twarzą. - Jesteś tam?
- No jasne. - Cassia zamrugała oczami. - O co ci chodzi?
- Patrzysz się w jeden punkt i nie reagujesz jak do ciebie mówimy.
- Aaaa...
- O kim tyle myślałaś? - zaciekawiła się od razu Julie.
- O nikim. - Lupinówna uśmiechnęła się lekko. - Zbieramy się i idziemy do Wielkiej Sali?
Blue wyglądała jakby chciała drążyć temat, jednak w końcu zrezygnowała z tego. Zebrały książki i pergaminy ze stolika, po czym poszły je zanieść do dormitorium. Stamtąd zaraz udały się na kolację. Po drodze tuż obok nich przemknęła miaucząc głośno cała przemalowana na różowo pani Norris. W dodatku jej różową sierść zdobiły niebieskie kropki. Wyglądała naprawdę paskudnie. Zaraz za nią biegł nieźle wkurzony, cały czerwony na twarzy Filch mamrocząc pod nosem:
- Jak ja ich dorwę... Cholerni nicponie... Zupełnie jak rodzice... Chamy jedne nie doceniają cudzej pracy... A Potter taki porządny był... Czarnego Pana nawet pokonał... A tu znowu... taka zmora... - biegł dalej, a Cassia i Julie wybuchnęły śmiechem. Natomiast Victoire zrobiła się lekko czerwona na twarzy i przyspieszyła kroku. Już po chwili z impetem wpadła do Wielkiej Sali i z zaciętą miną skierowała się ku szczerzącemu się Teddy'emu i jego bandzie.
- Co wyście zrobili!? - wrzasnęła, kiedy do nich podeszła. W tym momencie zupełnie nie zwracała uwagi na spojrzenia wszystkich zgromadzonych w Wielkiej Sali.
- My? - zdziwił się Nate. - Skąd takie przypuszczenie?
- Sama nie wiem. Może stąd, że Filch biega wściekły po szkole i przeklina was, waszych rodziców i na pewno wasze przyszłe dzieci też.
- Jesteśmy niewinni! - Jake uniósł ręce w obronnym geście.
- Zapewne pani Norris sama się pomalowała na różowo?
- Oczywiście! - Black uśmiechnął się szeroko, a w ślad za nim poszli jego przyjaciele.
- Kretyni! I myśleliście, że wam uwierzę?! Co ta biedna, stara kotka wam zrobiła?
- Niech pomyślę... - włączył się Lupin. - Ciągle kabluje na nas Filchowi.
- Gdybyście nie łamali szkolnych zasad nie robiłaby tego!
- To wredna, stara kocica! Należało jej się. - wzruszył ramionami.
- To tylko biedne zwierzę!
- Ale...
- Wszyscy troje po minus dziesięć punktów i szlaban u Filcha za znęcanie się nad zwierzętami!
- Nie możesz tego zrobić... - teraz Teddy był równie zdenerwowany jak ona. Jego włosy nabrały czerwonego odcienia jak zawsze gdy był zdenerwowany albo zawstydzony. W tym wypadku nie było mowy o zawstydzeniu. - Nie swojemu domowi!
- To nie ja to zrobiłam swojemu domowi, tylko wy! - powiedziawszy to odwróciła się na pięcie i ruszyła do stołu Krukonów, gdzie usiadła obk swojej koleżanki Olivii Davies. Już po chwili była zajęta rozmową z nią i Charlotte Diggory. Dopiero wtedy Teddy zdał sobie sprawę z tego, ze zniszczył porozumienie, które ostatnimi czasy było między nimi.
- Nie ma co. - rzekła do niego siostra. - Ty to wszystko potrafisz zepsuć. Doskonale wiedziałeś, że Vicki nie pozwoli skrzywdzić żadnego zwierzęcia, nawet tak podłego jak pani Norris.
- A już zrobiło się tak nudno... - westchnął Jake z uśmiechem. - Znowu będzie ciekawie.
- Jasne. - mruknął Lupin i z ponurym grymasem zabrał się za jedzenie kolacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz