Teddy,
tak jak wcześniej zapowiadał, wyznaczył termin eliminacji do
drużyny na sobotę w drugim tygodniu września. Dla wszystkich
oczywiste było, że drużyna Gryfonów, która rok wcześniej
zdobyła Puchar Quidditcha, pozostanie w niemal niezmienionym
składzie. Potrzebowali tylko nowego pałkarza, po tym jak były
kapitan Xavier Towler skończył szkołę, a także nowego
ścigającego po Lissie Dellaney, która podczas ostatniego meczu
nabawiła się na tyle poważnej kontuzji, że nie było szans na jej
powrót do drużyny.
Victoire
naprawdę współczuła Lissie, ale od końca poprzedniego roku
szkolnego nie mogła się doczekać nowego naboru do drużyny, gdyż
naprawdę bardzo chciała iść w ślady swojej rodziny. Pragnęła
iść w ślady swoich rodziców chrzestnych: Ginny, jak dotąd
najlepszej ścigającej Hogwartu i Harry'ego, najmłodszego
szukającego od wielu, wielu lat, który bardzo dobrze się
sprawdził. Denerwowała się tylko faktem, że to właśnie Teddy
został nowym kapitanem. Kiedy ostatnio razem grali miała 9 lat i
skończyło się to jej upadkiem z miotły przez który złamała
sobie nogę. Lupin potem przez lata jej to wypominał i bała się,
że nie będzie jej chciał nawet dopuścić do kwalifikacji, gdyż
będzie przekonany, że nadal nie umie się utrzymać na miotle. A
ona od tamtego lata ani razu nie spadła z miotły. W dodatku dużo
ćwiczyła z Ginny i Harrym, kiedy odwiedziła ich w wakacje. Kilka
lekcji udzielili jej także Charlie, bliźniacy i Ron, którzy nie
chcieli być gorsi od młodszej siostry, przez co tak właściwie
potrafiła odnaleźć się na każdej pozycji na boisku, chociaż
najbardziej podobało jej się bycie ścigającym.
-
Co ty tu robisz?- przywitał ją zdziwiony Teddy, kiedy tylko
zobaczył ją w sobotę rano na boisku. - Przyszłaś popatrzeć?
-
Chciałbyś. - mruknęła wywracając oczami. - Postanowiłam wziąć
udział w kwalifikacjach.
-
Co? - zdziwiona mina chłopaka naprawdę ją rozbawiła.
-
Postanowiłam zgłosić się do drużyny. Czy to takie dziwne?
-
Ty?
-
Nie, Morgana...no jasne, że ja!
-
Kiedy ostatnio widziałem cię na miotle w całkiem widowiskowy
sposób wleciałaś prosto w ścianę domu Harry'ego. Pamiętasz?
-
Nie dałeś mi o tym zapomnieć.- zirytowała się. - Byłam pewna,
że znowu mi to wypomnisz, ale teraz jest inaczej.
-
No dobra, okej, przecież nie mogę zabronić ci kandydować do
drużyny. - uniósł pojednawczo ręce.
-
I nie masz nic przeciwko? - teraz to ona się zdziwiła.
-
A dlaczego miałbym mieć coś przeciwko? - uśmiechnął się trochę
szyderczo. - Jesteś Weasley, a więc po pierwsze jesteś na tyle
uparta, że jak sobie już coś postanowisz to odwiedzenie cię od
tego graniczy z cudem, a po drugie masz quidditch we krwi. No i
trzecie, już nie związane z tym, że jesteś Weasley, to istnieje
jeszcze szansa, że się nie dostaniesz.
Wow.
Teraz to dopiero się zdziwiła. Nie spodziewała się takiego
podejścia Lupina.
-
Oooo... - na boisku pojawił się Black. - Blondi, startujesz do
drużyny?
-
Jako ścigająca. - odparła mu z uśmiechem.
-
To akurat sam się domyśliłem. Niezbyt nadajesz się na pałkarza.
-
Czyżby? - faktycznie na tej pozycji radziła sobie najgorzej, jednak
źle też nie było.
-
Jakoś sobie tego nie mogę wyobrazić.
-
Możemy kiedyś tak zagrać. - zaproponowała.
-
Tori?! Ty tutaj? - przyszła następna zdziwiona osoba. Tym razem
była to Cassia.
-
Zapewne będzie naszą nową ścigającą. - tym razem zamiast
dziewczyny odpowiedział Jake.
-
I nic mi nie powiedziałaś? - oburzyła się jej przyjaciółka. W
sumie zrobiło jej się przykro, że Victoire nawet jej nie
wspomniała, że ma zamiar zgłosić się do drużyny.
-
Tak jakoś wyszło. - Tori się zmieszała. Jakoś w tym wypadku nie
chciała wsparcia przyjaciół, nie chciała ich zawieść i wolała,
żeby do czasu o niczym nie wiedzieli.
-
No dobra, nie ekscytujmy się już tak. - mruknął Teddy. - Czas
zaczynać.
-
Racja. - Black uśmiechnął się. - Zobaczmy jakich to mamy zdolnych
Gryfonów.
Tymczasem
Lupin już szedł do zgromadzonych na boisku uczniów Gryffindoru.
-
Hej.- zaczął, nagle zapomniał zupełnie co miał powiedzieć.
Przez cały miesiąc, odkąd dowiedział się o tym, że został
nowym kapitanem szykował sobie tę mowę, jednak w tej chwili
wszystko wyparowało mu z głowy i kompletnie nie wiedział jak
zacząć i co właściwie chciał im wszystkim powiedzieć. W końcu
po chwili niezręcznej ciszy odprężył się i postanowił iść na
żywioł. - Od dwóch lat, dzięki naszemu byłemu kapitanowi
Xavierowi Towlerowi Puchar jest nasz. W tym roku musimy jednak dać
sobie radę bez niego, a także bez Lissy Dellaney, naszej niezwykle
uzdolnionej byłej ścigającej. - skinął głową ku dziewczynie
siedzącej na trybunach. Mimo tego, że nie mogła już grać,
postanowiła przyjść obejrzeć kwalifikacje. - Utrzymanie Pucharu w
rękach naszego Domu na pewno będzie zadaniem trudnym, pozostałe
drużyny grają na naprawdę niezłym poziomie i pokonanie ich będzie
wymagać sporo wysiłku. Zgłaszając się do drużyny musicie być
przygotowani na to, że gra w drużynie to nie samo wygrywanie
meczów, ale także ciężka prawa, porażki, kontuzje i treningi co
najmniej dwa razy w tygodniu. A więc, jeśli ktoś z was nie jest na
to gotowy, przemyślał to sobie teraz i chce zrezygnować, zrozumiem
to. - popatrzał po zebranych wokół niego Gryfonach, zatrzymując
dłużej wzrok na Weasleyównie, która widząc to posłała mu
kpiący uśmiech. Ostatecznie żaden z Gryfonów nie wyszedł. - A
więc jeśli wszyscy jesteście gotowi... zaczynajmy!
Na
początku kazał im latać wokół boiska, chcąc ocenić ich
zdolności latania. Już wtedy odpadło osiem osób, a Lupin widząc
co wyprawiają na miotle, dziwił się, że w ogóle się zgłosili.
Jedna dziewczyna z drugiej klasy ledwo oderwała się od ziemi. Przy
dalszych ćwiczeniach było już tylko gorzej. Teddy wprost załamywał
ręce, Jake z trudem powstrzymywał śmiech. Kiedy zostało już
tylko 10 osób postanowił sprawdzić wszystkich umiejętności
pojedynczo.
Z
racji swojego nazwiska na literę „W”, Victoire była ostatnia w
kolejce. Przed nią stała dziewczyna z rocznika Teddy'ego -
Cassandra Opus. Weasley szczerze jej nie znosiła niemal od początku
pierwszej klasy i nieraz zastanawiała się jak taka wredna i
samolubna osoba mogła trafić do Gryffindoru. Ta dziewczyna była
wprost uosobieniem mugolskiego plastiku. Tlenione włosy, oczy tak
pomalowane, że strach w nie spojrzeć, no i długie szpony, które
nazywała paznokciami. Poza tym od zawsze leciała na Teddy'ego, w
zeszłym roku nawet przez chwilę chodziła z Jakem, ale jak się
potem okazało, że tylko dlatego, żeby zbliżyć się do Lupina.
Teraz zapewne z tego samego powodu zgłosiła się do drużyny.
Victoire dziwiła się, że nie boi się, że złamie sobie
paznokcie.
-
Jak mi was wszystkich szkoda. - Cassandra właściwie rozmawiała
sama ze sobą, bo nikt jej nie słuchał, jej przyjaciółeczki były
na trybunach, a reszta zgromadzonych osób była zbyt zdenerwowana,
by zwracać na nią uwagę. - Nie rozumiem w ogóle po co wy wszyscy
tu przyszliście, przecież to wiadome, że to ja dostanę się do
drużyny.
Victoire
miała ochotę jej coś odpowiedzieć, ale doszła w końcu do
wniosku, że nie warto.
Nadeszła
kolej Cassandry, Vicki wówczas odetchnęła z ulgą, że nie słyszy
już jej irytującego głosu. W zasadzie poszło jej całkiem
nieźle, a Teddy był zdziwiony, że jej różowe tipsy się nie
połamały. Mimo że na początku liczył, że Weasley jednak nie
dostanie się do drużyny, to teraz miał nadzieję, że jednak
będzie lepsza od Opus. Wolał mieć Weasley w drużynie. W sumie to
dzięki temu miałby pretekst, żeby spędzać z nią więcej
czasu... Chyba to jednak nie był taki zły pomysł. - uśmiechnął
się pod nosem.
W
końcu przyszła kolej na Victoire. Gdy tylko znalazła się w
powietrzu cała jej trema i zdenerwowanie zniknęło, czuła się
całkiem rozluźniona. Wiedziała, że może to zrobić, że ma sporą
szansę dostać się do drużyny i musi to wykorzystać. Ostatecznie
nie spudłowała ani razu. Okazała się najlepsza ze wszystkich
kandydatów na ścigających. Schodząc z miotły uśmiechała się
szeroko zadowolona z siebie, że w końcu udało jej się zrealizować
to, co zamierzała od dawna. Teraz tylko pozostało ćwiczyć dalej i
przyczynić się do zdobycia po raz kolejny Pucharu Quidditcha przez
Gryffindor.
Do
drużyny dostał się także Jason Wood, syn Olivera Wooda, dawnego
obrońcy i kapitana drużyny. Jason miał zająć drugie wolne
miejsce, czyli miejsce pałkarza.
-
Weasley!
-
Co? - odwróciła się do Teddy'ego.
-
Gratulacje. - uśmiechnął się szeroko do niej i wykorzystał jej
zaskoczenie, żeby ją przytulić. - A już się martwiłem, że Opus
dostanie się do drużyny, a tego chyba bym nie zniósł. - szepnął
jej do ucha. - Dzięki.
-
Nie ma za co. - dziewczyna także się uśmiechnęła.
-
To co, może pójdziemy z tej okazji na randkę?
-
Lupin... - westchnęła, ale nadal się uśmiechała.
-
No co? Każda okazja jest dobra, żeby cię gdzieś zaprosić. -
spojrzał jej w oczy. - No dobra... to może pójdziemy do Trzech
Mioteł oblać twój sukces? Cass i Blue pójdą z nami, tak samo
Nate i Jake. Co ty na to?
-
Ale kiedy?
-
No teraz. - chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
-
Jak to teraz? - zdziwiła się. Wiedziała, że chłopaki mają
jakieś swoje sposoby na przedostanie się do sąsiedniej wioski, ale
nie spodziewała się, że Lupin wpadnie na taki pomysł, dobrze
wiedział, że nie lubiła łamać szkolnego regulaminu.
-
Weasley... - zmrużył oczy. - Nie daj się prosić.
W
tym momencie podeszła do nich Lissa:
-
Gratulacje, byłaś świetna. - poklepała Victoire po ramieniu. -
Nie mogłabym sobie wymarzyć lepszego zastępstwa.
-
Mimo wszystko na pewno żałujesz, że nie możesz grać. - blondynka
szczerze współczuła kontuzjowanej w zeszłym roku dziewczynie i
czuła się nieco głupio rozmawiając z nią teraz, w końcu zajęła
jej miejsce w drużynie.
-
Mną się nie przejmuj, mój powrót do gry jest niemożliwy i nikt
nic na to nie poradzi. - dziewczyna pokręciła smutno głową. -
Próbowałam wrócić do latania, ale jak tylko wzniosę się trochę
wyżej dostaję zawrotów głowy i w takim stanie nie ma żadnych
szans, żebym jeszcze grała. No nic, idę dalej i z całego serca
życzę wam powodzenia. - mrugnęła do nich i odeszła w stronę
szkoły.
-
To jak Weasley, idziemy?
-
No ok. - odpowiedziała z wyraźnym zawahaniem w głosie. W końcu
dostała się dziś do drużyny, o czym marzyła od dawna, może przy
tej okazji zrobić coś szalonego.
Godzinę
później cała szóstka siedziała w Trzech Miotłach przy kremowym
piwie. Victoire musiała przyznać, że było całkiem sympatycznie.
Z wymknięciem się z zamku nie było większych problemów, a ich
przyjaciele chętnie dołączyli do tej eskapady. Teddy właśnie
mówił o tym jak denerwował się przed swoim pierwszym meczem.
Opowiadał o tym jak cały dzień nie mógł wziąć nic do ust i jak
cały się trząsł, gdy przyszedł czas wsiadać na miotłę. Potem
temat zszedł na legendarny pierwszy mecz Harry'ego, kiedy to prawie
połknął znicza. Cassia dodała swoje trzy grosze mówiąc, że
podczas swojego pierwszego meczu w pewnym momencie zderzyła się z
bratem i niemal spadła z miotły. Mina Teddy'ego w momencie, gdy to
opowiadała, wydawał się nieco zbyt niewinna, Victoire już wtedy
podejrzewała, że to było zaplanowane, teraz tylko utwierdziła się
w tych przypuszczeniach. Miała tylko nadzieję, że jej takiego
numeru nie wywinie. On albo Black, oboje byliby do tego zdolni.
Jedynie
Julie wydawała się kompletnie niezainteresowana i rozglądała się
po lokalu obserwując innych. Nigdy nie przepadała za quidditchem.
Chodziła na mecze tylko po to, żeby kibicować swojej przyjaciółce.
Blue czasem przypominała Victoire jej ciotkę Hermionę, która
również wolała spędzać czas w bibliotece niż na boisku.
-
No, ale na szczęście wszystko dobrze się skończyło. - podsumował
Lupin opowiadanie swojej siostry. - Ale zapomniałaś powiedzieć o
najlepszym momencie tamtego meczu. Pamiętacie to? To było takie
zabawne... Oczywiście mówię o tym jak moja kochana siostra
przeleciała przez bramkę, zapominając, że to kafel ma tam
polecieć, a nie ona. - zachichotał, tak samo jak reszta osób
siedzących przy stoliku.
-
Może dla ciebie to było zabawne. - Cassia zmierzyła go groźnym
spojrzeniem. - Dla mnie to wcale nie było takie zabawne. To była
tragedia. Wszyscy się ze mnie nabijali jeszcze długo po tym.
-
A ty jak zwykle się wszystkim przejmujesz. Może wrzuciłabyś w
końcu na luz?
-
A ty może byś się w końcu zamknął?- Victoire w końcu
postanowiła się odezwać. Nie żeby nie bawiło ją to wydarzenie,
ale doskonale wiedziała, że przyjaciółka nie lubiła, gdy się o
tym wspominało i czuła, że powinna być lojalna wobec niej.
-
Właśnie... - włączył się Black. - Poza tym ględzimy i
ględzimy, a biedna Blondi będzie się jeszcze bardziej denerwować.
No, to zdrówko. - uśmiechnął się i napił piwa kremowego. - Mam
pomysł. Chodźmy do Wrzeszczącej Chaty. Zgarniemy kilka butelek
Ognistej i będzie prawdziwe opijanie. Co wy na to? - doskonale
wiedział, że dla rodzeństwa Lupinów Wrzeszcząca Chata była
drażliwym tematem.
-
Ty jak coś powiesz...- westchnęła Cassia i pokręciła głową.
-
Weź się lepiej zamknij jak nie masz nic ciekawego do powiedzenia. -
Teddy spojrzał na niego wściekłym wzrokiem.
-
Ależ to świetny pomysł! - podłapała Julie. - Tam raczej nikt nie
chodzi, moglibyśmy sobie na spokojnie pogadać. - rozejrzała się
po zatłoczonym lokalu.
-
Nie sądzę. - wycedził Lupin coraz bardziej zły.
Victoire
i Nate woleli nie brać udziału w tej rozmowie, żadne z nich wolało
nie zirytować Cassii. Ona w przeciwieństwie do swojego brata
potrafiła się długo boczyć. W końcu jednak odezwał się Potter:
-
Jak chcecie koniecznie iść to idźcie we dwójkę i po sprawie.
W
odpowiedzi na to Blue prychnęła:
-
Miałabym iść z Blackiem gdziekolwiek? Nie ma mowy.
-
Phi... - odparł na to zirytowany Jake. - Jakbym gdziekolwiek chciał
z tobą iść.
-
W zasadzie w planach mieliśmy tylko wyjście do Trzech Mioteł. -
wtrąciła w końcu Victoire patrząc na Teddy'ego. - Pamiętasz?
-
Doskonale. - Teddy się uśmiechnął. - Mieliśmy świętować twój
sukces. To co, jeszcze po jednym?
-
Dobry pomysł. - Black zaraz poderwał się z miejsca prawie
wywracając stół.- A może coś mocniejszego tym razem? Pójdę
zamówić.
Oczywiście
wcale nie chodziło o to, że jest taki uczynny, czy też o to, że
za długo siedział w jednym miejscu i chciał się przejść. Po
prostu podobała mu się nowa barmanka, siostrzenica madame Rosmerty.
Niewątpliwie miała coś z ciotki. Tak samo jak ona była obiektem
westchnień wielu uczniów Hogwartu, co oczywiście sprawiało, że
Trzy Miotły podczas jej zmiany były jeszcze bardziej zatłoczone
niż zwykle.
-
Ciekawe ile ona ma lat... - zastanawiał się Lupin, kątem oka
rejestrując oburzone spojrzenie Weasley rzucone w jego kierunku.
-
Mogę się założyć o galeona, że Jake w końcu ją poderwie. -
uśmiechnął się Potter.
-
Stoi. Przetniesz Weasley?
Victoire
obdarzyła ich morderczym spojrzeniem, ale machnęła ręką.
-
O co się zakładacie? - Black właśnie wrócił do nich z sześcioma
kieliszkami Ognistej i z zadowolonym uśmiechem na twarzy.
-
O nic takiego... - Nate miał bardzo niewinny wyraz twarzy.
-
A ty co taki z siebie zadowolony? - no tak Julie od dłuższego czasu
się nie odzywała, gdyż zajęta była uważnym obserwowaniem Jake'a
i barmanki.
-
Ja?
-
Mówiłam do Blacka...
-
Heh. - syn Syriusza Blacka rozsiadł się wygodnie. - Umówiłem się
z nią.
-
Że co? - Blue prawie się opluła.
-
Umówiłem się z Sironą, siostrzenicą Rosmerty.
-
Wygrałem! - Potter wyszczerzył zęby.
-
Okej, okej... - obrażony Teddy wyciągnął monetę z kieszeni. -
Masz i się wypchaj.
-
Nie rozumiem o co się tyle obrażasz braciszku. - Cassia zrobiła
słodką minkę. - Uczciwie przegrałeś. Jeśli się nie liczyłeś
z przegraną, trzeba było się nie zakładać.
-
Wiem, wiem. Nie musisz mi o tym przypominać. - chłopak pokręcił
głową.
-
Ogarnijcie się w końcu. - włączyła się Julie. - Czy przyszliśmy
tu żeby kłócić się o dwa galeony? A tym bardziej żebyście
zachwalali urodę siostrzenicy madame Rosmerty? Nie wydaje mi się.
Myślałam, że jesteśmy tu wszyscy dla Victoire.
-
Ale ja... - Victoire chciała zaprotestować, ale przyjaciółka jej
przerwała.
-
Wydawało mi się, że to był twój pomysł Lupin. Więc może teraz
nie obrażałbyś się jak dziecko o dwa galeony i zaczął
zachowywać się normalnie? Ani razu podczas całego dzisiejszego
dnia nie zauważyłam jeszcze żebyś zarywał do Vicki. Zaczyna mnie
to dziwić.
-
Jul...
-
No, ale może źle mi się wydaje. Zachowujecie się jak dzieci. I ja
naprawdę nie mam pojęcia co wy wszyscy widzicie w tej wywłoce. I
oczywiście nie mówię o Victoire, chodzi mi o tą tamtą...
-
Zazdrosna jesteś... - Black uśmiechnął się.
-
Nie jestem! - głośno zaprotestowała i po czym wypiła naraz cały
kieliszek Ognistej. Oczywiście skończyło się to głośnym
kaszlem. - Cholera...
-
Tak w ogóle, Black, nie przypominam sobie, żebyśmy zaaprobowali
twój pomysł z mocniejszym trunkiem. - stwierdziła Victoire
wąchając swój kieliszek.
-
Oj tam Weasley, nie gadaj, tylko pij. - Black uniósł swój
kieliszek w jej stronę. - Twoje zdrowie. - i wypił. Reszta poszła
w jego ślady.