Dwudziesty czwarty października
przyszedł szybciej niż się spodziewali. Całe szczęście, że
pogoda była wyjątkowo ładna i panowały wprost idealne warunki do
rozegrania dobrego meczu. Niebo było nieco zachmurzone, ale ani nie
padało, ani nie wiało zbyt silnie, więc było całkiem w porządku.
Victoire denerwowała się od samego ranka. Podczas śniadania nie
przełknęła ani kęsa. Już wiedziała jak czuł się Lupin przed
swoim pierwszym meczem, jeszcze brakowało tego, żeby jak Cassia
wleciała do pętli. Wprawdzie na treningach szło jej całkiem
nieźle, a nie były one lekkie, ale to był prawdziwy mecz. Jedyne
słowa jakie wygłosił do nich Teddy w szatni przed meczem brzmiały:
- Spokojnie, damy radę.
Chciała być tak spokojna jak
on, ale jakoś nie mogła. Nie wiedziała, że chłopak tylko
zewnątrz wydawał się taki spokojny. Tak naprawdę jego także
zżerały nerwy, w końcu to był jego pierwszy mecz w roli kapitana.
- Będzie dobrze, będzie
dobrze... - dziewczyna powtarzała sobie w myślach, kiedy stała na
boisku zaciskając z całej siły ręce na miotle. Rozejrzała się
po trybunach. Oczywiście, jak zwykle pełne były uczniów Hogwartu.
Jej wzrok powędrował ku trybunom Gryfonów. Oczywiście szukała
Julie, wiedziała, że przyjaciółka, mimo że nie lubi quidditcha,
będzie jej z całych sił kibicować. Koło niej siedziały
Dominique i Molly z wielkim transparentem: DO BOJU VICKI! Musiała
przyznać, że to było bardzo miłe z ich strony, przyjemnie było
mieć wsparcie rodziny. Przesunęła wzrok na trybunę nauczycieli i
tu się zdziwiła, ba, trema zaczęła ją dręczyć jeszcze
bardziej. Obok profesora Lupina siedzieli wujek Harry i ciocia Ginny,
a obok nich jej właśni rodzice i Louis. Tego się nie spodziewała. Od razu zaczęła się denerwować jak wypadnie w ich oczach, to
właśnie oni najbardziej jej kibicowali. Chrzestni poświęcili jej
sporo czasu na ćwiczenia, to właśnie od nich dostała najnowszy
model Błyskawicy. Rodzice natomiast wiedzieli o tym jak ważne jest
dla niej granie w drużynie i cały czas wspierali ją w tym dążeniu.
- Na miotły! - oczywiście
sędziowała pani Hooch. - Iii... start!
Czternaścioro zawodników
poderwało się do góry. Teddy wzniósł się najwyżej, rozglądając
za zniczem. Cały czas starał się, aby reszta drużyny nie
widziała, że on także jest zdenerwowany. Szczególnie był
zdeterminowany w ukrywaniu swojego własnego strachu odkąd zobaczył
to przerażenie w oczach Victoire. Doskonale wiedział, że jego
spokój jest ważny dla drużyny. Spojrzał w dół, by zobaczyć co
się dzieje niżej niego. Cassia właśnie błyskawicznie zdobyła
kafla i już leciała w stronę pętli Krukonów. Niedaleko niej
leciał Jake, gotowy pomóc jej w razie potrzeby. Zobaczył, że
zdenerwowana Weasley dopiero teraz zdała sobie sprawę, że trochę
się zagapiła i że też powinna tam być. Momentalnie skierowała
tam swoją miotłę i przyspieszyła.
- No...Weasley w końcu wzięła
się do roboty... - mecz jak zwykle komentował Mike Jordan. - Ooo...
czy ja dobrze widzę? Czyżby Weasley wzięła przykład ze swojego
sławnego wujka i też postawiła na Błyskawicę? Tak! To najnowszy
model Błyskawicy z zeszłego roku!
- Jordan! - wrzasnęła na niego
McGonagall ze swojego miejsca. - Masz komentować mecz, a nie
rozpływać się nad miotłą! Wszyscy wiemy o co chodzi! Zupełnie
jak ojciec... - dodała na koniec.
- Tak jest pani psor! A więc...
kafla przejmuje urocza ścigająca Krukonów Charlotte Diggory...
WOOD! TY IDIOTO! Chcesz ją uszkodzić?! Okej... nic jej nie jest...
Znicza nadal nigdzie nie widać. Kafel przejmuje nowa ścigająca
Gryfonów Victoire Weasley. Ciekawe jak sobie poradzi... Wiadomo
quidditch ma we krwi. Cała rodzina Weasleyów znana jest z ich
wybitnych osiągnięć w tym sporcie. TAAK! Trafiła! Osiemdziesiąt
do czterdziestu dla Gryffindoru!
Teddy jakoś nie mógł się
skupić na zniczu. Wiedział, że gdy przyjmie Weasley do drużyny
będzie się o nią martwił, żeby nic sobie nie zrobiła, ciągle
pamiętał jej wypadek sprzed kilku lat. Jego wzrok cały czas
pomykał ku niej, mimo że jak się okazało świetnie dawała sobie
radę. Trochę obawiał się, czy podczas meczu nie zjedzą jej
nerwy, ale jak widać na szczęście wszystko było w porządku. Cała
drużyna świetnie sobie radziła, póki co Nate przepuścił
zaledwie trzy kafle, podczas gdy ich ścigający wbili już siedem.
Pałkarze także świetnie sobie radzili, wprawdzie Wood często
wywijał tłuczkami zbyt dziko i nieraz prawie trafiał członków
ich drużyny, ale jeszcze żadnego z nich nie uszkodził. Lupin
spojrzał na szukającą Ravenclawu. Olivia Davies zatrzymała się
kawałek od niego i uważnie rozglądała się za zniczem. Musiał
przyznać, że była godną rywalką, kilka razy już zdarzyło mu
się z nią przegrać. Z tego co pamiętał dziewczyna miała całkiem
dobry kontakt z Weasley.
- Dobra...Tedzie Remusie... skup
się... - mówił do siebie w myślach. - Dość już leniuchowania i
martwienia się o Weasley, która sama znakomicie daje sobie radę,
czas złapać znicza i cieszyć się wygraną.
- Taaak! Kolejne punkty dla
Gryfonów! - Mike dopiero się rozkręcał. - Zdobyła je, jak się
okazało niezwykle utalentowana, Victoire Weasley, która, niech wam
przypomnę jest bratanicą jednych z najlepszych graczy Hogwartu. Jak
widać pochodzenie zobowiązuje. A jeśli już mowa o pochodzeniu, to
w tym momencie wspomnieć należy także Jasona Wooda, również
grającego w reprezentacji Gryffindoru po raz pierwszy. Jest on synem
byłego kapitana drużyny Gryfonów, byłego zawodnika Zjednoczonych
z Puddlemere, a także obecnie znanego na całym świecie trenera
Olivera Wooda... BLACK! Co ty robisz!? Właściwe pętle są po
przeciwnej stronie!... Aaaa... to tak miało być... Brawa dla
Gryfonów za świetnie przeprowadzoną akcję!... Teraz Krukoni
przejmują kafla... Wiceacre podaje do Bradley, Bradley z trudem
omija tłuczka odbitego przez Marsha, jednak nie traci z rąk
kafla... Podanie do Diggory... Diggory podaje do Wiceacre... Wiceacre
strzela iii... Potter nie obronił. Sto czterdzieści do
osiemdziesięciu. Ciągle prowadzą Gryfoni... Zaraz... moment...
Czyżby to był znicz? Taak! Davies i Lupin pomknęli za nim. Póki
co Davies na prowadzeniu... Lupin przyśpiesza, ma jeszcze szanse
dotrzeć do znicza jako pierwszy... Nie ma co ukrywać chłopak czuje
dziś presje, to jego pierwszy mecz jako kapitana drużyny Gryfonów,
poza tym na trybunach znajduje się jego ojciec chrzestny, jeden z
najlepszych szukających w dziejach tej szkoły... Lupin zrównuje
się z Davies... Już są blisko, złoty znicz znajduje się tuż
przed nimi... oboje wyciągają ręce przed siebie... iii... TAAK!
MAMY GO! GRYFONI WYGRALI! Lupin złapał znicza, jednak należy
zauważyć, że naprawdę mało brakowało, a zrobiłaby to Davies.
Dosłownie centymetry dzieliły ją od zwycięstwa. Gratulacje dla
drużyny Gryfonów! Wspaniała robota... A szczególne gratulacje
należą się debiutującym: Victoire Weasley i Jasonowi Woodowi,
widać, że Lupin wiedział co robi, gdy przyjmował nowych członków
do drużyny. Chociaż wielu zastanawiało się, czy przyjęcie do
grona zawodników Victoire Weasley nie jest związane z...
- JORDAN! - przerwała mu
McGonagall. - Już po meczu, czas kończyć.
- Tak jest pani psor! - chłopak
zasalutował w jej stronę. - A więc żegnam się z państwem,
dziękuję za uwagę i do zobaczenia za dwa tygodnie na meczu
Ślizgoni kontra Puchoni.
Victoire zlatując na ziemię
cały czas się uśmiechała. Czuła się niemal tak samo szczęśliwa
jak po kwalifikacjach. Cała drużyna wyściskała się serdecznie.
Lupin także. I nawet pochwalił jej grę. Wyglądało na to, że w
końcu odpuścił jej za ten szlaban, który dostał częściowo
przez nią. Wygrali w jej pierwszym meczu! Dziewczyna nie mogła w
to uwierzyć. Wiedziała, że w większości była to zasługa
Teddy'ego jednak miała świadomość, że i ona w pewnej części
przyczyniła się do tego zwycięstwa. Nic dziwnego. W końcu była
Weasleyem, a oni quidditch mieli we krwi.