piątek, 15 marca 2013

7. Niespodziewana pomoc

          W ten wtorkowy wieczór Victoire samotnie przemierzała korytarze Hogwartu. Postanowiła wykorzystać chwilę, gdy jej przyjaciółki były zajęte swoimi sprawami, by pobyć trochę sama, przemyśleć sobie ostatnie wydarzenia. Spacer jej w tym bardzo pomagał. W tym czasie Julie zaszyła się z książkami w bibliotece, natomiast Cassię męczył ból głowy, zatem poszła do dormitorium się położyć.
          Przechodziła właśnie obok sali od eliksirów myśląc o , gdy usłyszała znienawidzony zarówno przez nią, jak i resztę Gryfonów głos:
- Weasley, nie sądzisz, że zapuszczasz się trochę za daleko?
          Odwróciła się. W jej stronę szło dwóch chłopaków. Oboje byli wyżsi od niej i raczej mocnej budowy. Pierwszy z nich, ten który ją zaczepił, był to Vincent Parkinson, godny zastępca Dracona Malfoya. Drugim był Alexander Flint, którego można było nazwać cieniem Parkinsona, gdyż wiecznie znajdował się za nim. Co dziwne w tym momencie brakowało trzeciego – Guntera Higgsa z trójki najmniej lubianych Ślizgonów w szkole. Głównym zajęciem tej trójki było gnębienie młodszych, słabszych od nich uczniów. W chwili, w której Victoire ich zobaczyła, już wiedziała, że będą kłopoty.
- Co tu robi taka zdrajczyni krwi jak ty? - kontynuował Parkinson. Nie ma jak stare i już nieaktualne uprzedzenia. Obecnie Weasleyowie byli jedną z najbardziej szanowanych rodzin wśród czarodziejów, ale jak widać co niektórzy ciągle nie mogli się z tym pogodzić. Możliwe, że teraz nawet jeszcze bardziej kuło ich to w oczy.
- Wydaje mi się, że ten korytarz nie należy do was i mam takie samo prawo tu przebywać jak i wy. - uniosła dumnie głowę. Nie da się zastraszyć. Jest Gryfonką i nie będzie bać się dwójki niedorozwiniętych Ślizgonów.
- Tacy zdrajcy jak ty nie powinni mieć tu wstępu. - Parkinson wyciągnął różdżkę. Tego właśnie Victoire się spodziewała:
- I co? Pewnie walniesz mnie teraz jakimś zaklęciem, za to, że twoim zdaniem weszłam na niewłaściwy korytarz? Super, już się boję. - szydziła z nich, mimo że w środku cała się trzęsła, wiedziała jednak, że nie może okazać słabości.
- Furnunculus! - nie ma jak prowokować Ślizgona, a zawsze wszyscy twierdzili, że to Gryfonów łatwo sprowokować, jak widać nie tylko ich.
- Protego! - sprawnie odbiła zaklęcie, na twarzy jej przeciwnika zaczęły się pojawiać białe bąble. W sumie jakby miała szansę bardzo łatwo by go pokonała, cały czas po prostu odbijając jego zaklęcia, ale nie było jej to dane, gdyż w tym momencie rozległ się nowy głos:
- Co się tutaj dzieje? - podszedł do nich chłopak mniej więcej wzrostu Victoire o krótko ściętych ciemnoblond włosach i brązowych oczach, barwy orzechów. Miał na sobie hogwardzki mundurek w barwach Slytherinu. Weasley w myślach stwierdziła, że teraz to ma już naprawdę przechlapane. Z dwoma Ślizgonami może jeszcze dałaby sobie radę, ale z trzema to już raczej nie było możliwe. - Coś się stało Vince?
- Ta mała zdrajczyni krwi zaatakowała mnie. - odparł zapytany Ślizgon, mimo bąbli uśmiechając się szyderczo, nowo przybyły zmierzył ją oceniającym spojrzeniem.
- Ona? Nie gadaj... Nie wygląda mi na taką. Ale wiesz... chyba powinieneś iść z tym do Skrzydła. - skierował wzrok ku Flintowi. - A ty czemu od razu nie zaprowadziłeś go tam?
- Yyyy... - Flint bardzo rzadko kiedy potrafił wypowiedzieć jakieś sensowne zdanie.
- Idźcie lepiej, to naprawdę wygląda paskudnie. Ja się nią zajmę.
- Spoko Bletchley. - Parkinson uśmiechnął się nieprzyjemnie i razem z Flintem poczłapał do Skrzydła Szpitalnego.
- Nic ci się nie stało? - kiedy tylko tamta dwójka zniknęła za zakrętem, odezwał się chłopak do Victoire. Ku jej zdumieniu wydawał się naprawdę zatroskany.
- Nie, jest okej. - odparła cały czas w szoku. - Na szczęście odbiłam jego zaklęcie.
- To dobrze. - uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. - John Bletchley. Przyjaciele mówią do mnie Jo.
- Victoire Weasley. - musiała przyznać, że była coraz bardziej zdziwiona. Nie spodziewała się takiego zachowania po Ślizgonie, niemniej podała mu rękę.
- Masz zdziwienie wypisane na twarzy. - zaśmiał się chłopak. - Odprowadzę cię do waszej Wieży.
- Zrozum, że z tego co pamiętam ratowanie Gryfonek z opresji raczej nie jest w stylu Ślizgonów. - zmrużyła oczy patrząc na niego badawczo.
- Wiesz, z tego co ja wiem to znalazłoby się więcej Ślizgonów, którzy by z chęcią uratowali taką piękną Gryfonkę. - cały czas śmiejąc się, mrugnął do niej.
- Czy ty próbujesz mnie podrywać Ślizgonie? - podłapała jego żartobliwy ton.
- Możliwe. - spoważniał. - Chodź już lepiej, zbliża się cisza nocna, a wolałbym wrócić zanim dostanę szlaban.
- Naprawdę nie musisz mnie odprowadzać, znam przecież drogę.
- Mimo wszystko nalegam. - i zaczął iść w kierunku schodów prowadzących na górę. - Idziesz, czy nie?
- Idę, idę. - mruknęła zanim poszła w jego ślady. - To opowiedz mi jak to jest z tymi Ślizgonami.
- Często zapomina się o tym, że bycie wrednym, nieuczciwym, dokuczanie słabszym to nie są rzeczy, które dotyczą każdego Ślizgona. Szczególnie wam, Gryfonom, wydaje się oczywiste, że uczeń Domu Węża równa się zło. A to nieprawda. Głównymi cechami, które determinują przydział do naszego domu jest spryt i radzenie sobie w ciężkich sytuacjach. Może i czasami ambicja nas ponosi, całe to pragnienie wyższości, ale mimo wszystko za swoich gotowi jesteśmy oddać życie. - mówił jej wspinając się po schodach na górę.
- W sumie to jak tak mówisz, to wydaje mi się, że masz sporo racji. Często patrzymy na innych przez pryzmat domu, do którego należą i na to co mówią o nim utarte stereotypy. A przecież nawet ostatnia wojna pokazała, że nie każdy Ślizgon jest zły i nie każdy Gryfon dobry. - odparła.
- Masz na myśli Snape'a i Pettigrew? Znam tą historię. - pokiwał głową.
- Oni są doskonałym przykładem.
          Doszli pod portret Grubej Damy. Jako, że była już późna godzina nie spotkali nikogo po drodze, ani teraz, gdy stali przed portretem nikogo nie było na korytarzu. Victoire była pewna, że gdyby ktoś ich mijał, nieźle by się zdziwił z tak przyjaznej pogawędki uczniów z nienawidzących siebie Domów.
- Może miałabyś ochotę wybrać się kiedyś do Hogsmeade? - zaproponował chłopak. - Przedstawiłbym ci innych nie takich złych Ślizgonów.
- Może kiedyś. - uśmiechnęła się delikatnie. - Dzięki za ratunek i odprowadzenie.
- Nie ma sprawy. - odpowiedział John i dziewczyna zniknęła za portretem.


1 komentarz: