sobota, 28 grudnia 2013

10. Święta

Święta u Weasley'ów zawsze obchodzone były bardzo rodzinnie. Cała rodzina przybywała do Nory i tam spędzała wspólnie wigilijny wieczór. W całym domu pachniało cynamonem i świerkiem, a babcia Weasley krzątała się po kuchni przygotowując różne smakołyki na wieczór. Pomagały jej w tym: Fleur, Hermiona, a także Ginny. Harry'ego póki co jeszcze nie było, gdyż teleportował się złożyć życzenia swoim rodzicom. U nich młodzi Potterowie mieli spędzić następny dzień świąt. Natomiast dziadek Weasley, Bill i Ron robili wszystko byle nie zaglądać do kuchni, z której zostali już kilka razy wygonieni, gdyż oczywiście podjadali. Choinkę stroiły wspólnie wnuki Artura i Molly: Dominique, Louis, Rose, Hugo, James, Albus i Lily pod czujnym okiem najstarszej z nich Victoire. Zdobienie drzewka nie miało jednak żadnego ładu i składu. Ozdoby były w najróżniejszych kolorach i było ich dosłownie pełno. Póki co większość trafiała na choinkę, nie tak jak w zeszłym roku, kiedy to połowa bombek leżała potłuczona pod drzewkiem.
- Trochę wyżej Lou... - instruowała młodszego brata Tori, który szukał miejsca na choince na kolejną dekorację. - O, tam może być.
- Pięknie dzieci, pięknie... - do pokoju weszła właśnie babcia Weasley niosąc pieczonego indyka i stawiając go na stole. - Skończyliście już?
- Jeszcze trochę zostało. - odparła Tori.
- To niech te małe huncwoty się tym zajmą, a ty i Domi chodźcie pomóc nam to nosić na stół, ufam wam, że nic nie wywrócicie.
- Damy radę. - mrugnęła do babci Victoire i razem z młodszą siostrą ruszyły do kuchni. Chwilę później wyszły z niej niosąc jedzenie. Starsza niosła pudding, natomiast młodsza uparła się, że zaniesie na stół wielką wazę z zupą, była to specjalna zupa babci Molly. Tylko ona znała przepis i robiła ją tylko raz do roku, a była naprawdę przepyszna. No i oczywiście, akurat musiał wbiec jej pod nogi James, skutkiem czego potknęła się i waza wypadła jej z rąk, przy okazji oblewając ją samą, Jamesa, Victoire, a także babcię Molly.
- James, ty huncwocie jeden!
- Przepraszam babciu. - powiedział młody Potter z uroczym uśmiechem dziecka, które właśnie coś zbroiło. Babcia od tego zawsze miękła:
- Nic się nie stało kochaneczku. - czule pogłaskała go po głowie. Po czym zabrała się do uprzątnięcia bałaganu za pomocą różdżki.
- Zdrowych wesołych! - do pokoju wpadł właśnie Charlie z mikołajową czapką na głowie.
- Charlie! - jego mama rzuciła się go uściskać. Dawno się nie widzieli. W końcu Charlie cały czas pracował w Rumunii i przybywał jedynie na święta i różne uroczystości rodzinne.
- A gdzie jest moja ulubiona bratanica? - z uśmiechem rozejrzał się po pokoju z uśmiechem. Mimo że to Louis był jego chrześniakiem, to najlepszy kontakt miał z Victoire.
- Hej wujku. - dziewczyna podeszła do niego się przywitać.
- Cześć, ile razy mówiłem ci, że masz mi mówić po imieniu? - zapytał ją wujek, po czym wyściskał ją w iście niedźwiedzi sposób.
- Wiem, wiem. - Charlie i Victoire zawsze świetnie się ze sobą dogadywali. Dziewczyna co roku jeździła do niego na wakacje do Rumunii, skąd już niedaleko było do Bułgarii, więc widywała tam się również z Kaliną i Borysem Krumami. Poza tym oboje uwielbiali zwierzęta i mogli godzinami o nich rozmawiać.
- Co sądzisz o tym, żeby wpaść do Rumunii na kilka dni?
- Hmm... Musiałabym zapytać rodziców.
- To zapytaj. Ja wracam tam jutro wieczorem, a potem wpadam tu z powrotem rano w sylwestra. W ogóle mam nowinę. - uśmiechnął się do niej. - Od nowego roku będę zastępować Hagrida jako nauczyciel opieki nad magicznymi stworzeniami.
- Cooo? - zdziwiła się. - To super! Gratulacje! Ale co z Hagridem?
- Hagrid postanowił przyjąć propozycję Madame Maxime i na dwa miesiące wyjeżdża do Beauxbatons. - wytłumaczył jej wujek.
- Tak bez pożegnania? - znowu się zdziwiła.
- Podejrzewam, że to była decyzja pod wpływem chwili, z tego co wiem Maxime od dawna próbowała go namówić do tego, żeby przyjechał do Francji, jednak cały czas nie chciał się rozstawać z Hogwartem. Ostatecznie chyba Dumbledore namówił go, mówiąc że po tylu latach przyda mu się jakaś odmiana, a poza tym może wrócić w każdej chwili.

Niedługo później w Norze zjawiła się reszta rodziny i wszyscy razem przystąpili do wymieniania się życzeniami, po czym zabrali się za jedzenie smakołyków babci Molly.  Podczas kolacji panowała wesoła i radosna atmosfera. Wprawdzie Nora nie była duża, jednak co roku, w Wigilię nocowała tam cała rodzina i zawsze dla każdego znalazło się miejsce. Tym razem Victoire razem z Dominique i Molly spała w dawnym pokoju ciotki Ginny. W sumie mimo tylu krewnych wokół to czasami w święta czuła się nieco samotna. Spośród jej kuzynostwa była najstarsza, więc jakoś na dłuższą metę nie mogła znaleźć z nimi wspólnego języka, a dorośli raczej rozmawiali w swoim gronie, ewentualnie raz na jakiś czas ją zagadywali. A to babcia co tam u niej słychać i pomarudzić na to, że tak marnie wygląda i że się na pewno źle odżywia, a to dziadek opowiadał o jakichś dziwnych, mugolskich ustrojstwach, a to z Charliem rozmawiała o zwierzętach, a to jeszcze ktoś inny. Ale mimo wszystko to nie było to samo, co mieć do rozmowy kogoś w swoim wieku.
- Hej Tori! - ciocia Hermiona machała jej ręką przed nosem. - Jesteś tam, czy cię nie ma?
- Jestem, jestem. - uśmiechnęła się do niej dziewczyna. - Zamyśliłam się tylko.
- Jak tam przygotowania do SUMów? - ciocia uśmiechnęła się ciepło.
I Victoire zaczęła w skrócie opowiadać o tym ile ma obecnie do nauki, co jej najgorzej idzie i tym podobne.



tymczasem u Huncwotów...

- We wish you a Merry Christmas, We wish you a Merry Christmas... - podśpiewywała od samego rana Tonks. Ona, jej matka i Cassia spędziły cały dzień w kuchni szykując smakołyki na wieczór. W tym roku rodzina Lupinów wieczór wigilijny spędzała u Blacków, jednak zawsze coś swojego też przynosili. W zeszłym roku to u nich odbywała się Wigilia, a w przyszłym miała być u Potterów.
Teddy oczywiście już od rana siedział u Blacków, „pomagając im”, a Remus i Dromeda stroili choinkę u nich w domu. Oczywiście nie obyło się bez kilku małych wypadków, wskutek których ich kolekcja bombek choinkowych stała się nieco mniejsza. Sama choinka była dość dużym świerkiem i zagracała im połowę jadalni. Ponadto zmysł artystyczny autorów jej dekoracji był całkiem ciekawy. Kolory bombek kompletnie niepasujące do siebie, a do tego różnorodne łańcuchy, no i na samej górze piękna, złota gwiazda, która dzięki zaklęciu rzuconemu przez głowę rodziny obracała się i wyrzucała przy tym wokół złoty pył.
- Piękna jest. - zachwycała się Nimfadora, kiedy zobaczyła ustrojone drzewko. - Idealnie niesymetryczna i nieuporządkowana. - uśmiechnęła się szeroko i przytuliła stojącą obok Dromedę. - Czyli dokładnie taka jak lubię.
- Cudowna. - Cassia wychyliła się z kuchni zobaczyć co mama tak podziwia.
- Oj dzieci, dzieci... - za jej plecami stanęła babcia. - Z wami nie można się nudzić.
- Za ile idziemy się do Blacków? - Tonks spojrzała na męża.
- Hmm... - Huncwot zerknął na zegarek. - Za godzinę? Starczy wam tyle na przebranie i ogarnięcie się?
- Spokojnie. - żona mrugnęła do niego.
Wtedy wszyscy poszli się szykować. Równą godzinę i piętnaście minut później, wszyscy gotowi ustawili się przed kominkiem. Pierwsza do kominka wskoczyła Cassia:
- Grimmauld Place 12! - krzyknęła, rzuciła proszkiem w ogień i już po chwili wychodziła z kominka w jadalni Blacków. Nikogo tam nie było. Stół był już częściowo przygotowany: odświętny, biały obrus, serwetki no i najlepsza zastawa, brakowało jedynie potraw. Może i nie widziała nikogo wokół, ale oczywiście słyszała. W domu Blacków, podobnie jak u nich nigdy nie panowała cisza. Teraz też słyszała gwar, dochodzący z kuchni i nie czekając jak następny z członków jej rodziny wpadnie na nią, ruszyła do kuchni. W progu stanęła jak wryta. Przy kuchennym stole siedzieli: jej własny brat, Jake oraz Nate, i w skupieniu lepili pierogi. Obok nich stała Dorcas, która nadzorowała ich pracę, a także jednocześnie pilnowała samomieszających się garnków. Nigdzie nie było widać ani Syriusza, ani Adary.
- Cześć.- rzekła. Chłopaki aż podskoczyli, a Nate się nawet nieco zarumienił. - W życiu bym nie wpadła na to, że można was zmusić do pracy. Jak to ci się udało? - spojrzała na panią Black. Cassia tak samo jak jej brat była po imieniu z przyjaciółmi rodziców. W ogóle dzisiaj oboje zmówili się, że będą mieli świąteczne – czerwono-zielone włosy. Próbowali namówić do tego Dromedę, ale nie dała się przekonać, została przy swoim różu. Ich mama natomiast jak ich zobaczyła, zrobiła tak samo. Ciekawe co Victoire by powiedziała, jakby ich widziała... Cassia doskonale zdawała sobie sprawę z tego jak bardzo ciągłe zmienianie wyglądu przez Teda denerwuje jej przyjaciółkę.
- No wiesz, ma się swoje sposoby. - mrugnęła do niej Dorcas. - Bardzo ładnie cały dzień mi dziś pomagali.
- Hej Doris! - do kuchni wpadła mama Cassii, prowadząc przed sobą Dromedę. - Wesołych świąt! - i w tym momencie stanęła jak wryta, tak samo jak jej córka. - Co zrobiłaś mojemu synowi?
W odpowiedzi na to żona Syriusza roześmiała się i podeszła wyściskać przyjaciółkę.

- No to kochana siostrzyczko... - kiedy przyszło do składania życzeń pierwszy do Cassii rzucił się Teddy. - Życzę ci... aby udało mi się w końcu poderwać Victoire. - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Nie no żart. Ty mi tego życzyć powinnaś. Ja tobie życzę, żebyś nadal była taką kochaną młodszą siostrzyczką jak jesteś, żebyś ładnie zdała SUMy, no i... - tu nachylił się do jej ucha i szepnął - Żebyś w końcu poderwała Nate'a.
- Teddy! - starszy brat zarobił od niej szturchańca, ale tylko się roześmiał. - A ja Tobie życzę żebyś cały czas był tak samo szalony jak jesteś teraz, ale jednocześnie żebyś nie był takim palantem jak czasem jesteś. Poza tym... wielu ciekawych pomysłów na dowcipy, no i...
- Wiesz czego ja bym sobie życzył.
- No i tego co byś sobie życzył. - mrugnęła do niego, po czym się serdecznie wyściskali.
Następnie składała życzenia Jake'owi, nie trwało to tak długo, a na koniec też się po bratersko-siostrzanemu wyściskali. Kątem oka zauważyła, że Teddy też gada coś na ucho Nate'owi i zaczęła się zastanawiać co może mu mówić. Jej życzenia z młodym Potterem wypadły nieco niezręcznie, oboje przy tym spalili buraka.
Ich wigilie zawsze były czasem, za którym przez cały rok się tęskniło, mimo że nawet nie byli krewnymi, to jednak zawsze panowała iście rodzinna atmosfera. Po uroczystej kolacji, naprawdę sytej, bo kiedy kilka osób przygotowywało ją, to tych dań wychodziło naprawdę dużo, młodzież zawsze szła w swoją stronę, dorośli w swoją, a Adara i Andy plątały się i tu, i tu, jak to dzieci. Tak więc dwójka starszych Lupinów, dwójka Potterów i Black poszli sobie posiedzieć do pokoju Jake'a. Po krótkim namyśle postanowili pograć sobie w Eksplodującego Durnia, ta gra nigdy im się nie nudziła. Zawsze było przy niej mnóstwo śmiechu i radości.

środa, 10 lipca 2013

9. W cieniu brata

          Środowy wieczór Nate spędzał przed kominkiem w Pokoju Wspólnym. Siedział na kanapie i wgapiał się w ogień płonący w kominku. Nie był w dobrym nastroju. Właściwie można powiedzieć, że jego nastrój był paskudny. Przez pewien czas próbował zająć się czytaniem podręcznika od eliksirów, w końcu był to jeden z jego ulubionych przedmiotów, jednak coś mu nie szło, nawet na tym nie potrafił się skupić.
- Hej, można się przysiąść? - nagle usłyszał delikatny głos, który tak bardzo lubił.
- Jasne. - wysilił się na uśmiech i przesunął się robiąc miejsce siostrze swojego najlepszego przyjaciela. Kątem oka zauważył, że wyglądała jak zwykle prześlicznie.
- Coś ty dziś taki smutny? - zapytała po chwili zatroskanym tonem.
- Aż tak widać? - mruknął.
- No wiesz, z moich obserwacji wynika, że mój brat i Jake już drugą godzinę szaleją na boisku quidditcha, a ty cały wieczór siedzisz tutaj wgapiając się w ogień. To co jest grane?
- Co tu dużo tłumaczyć... - chłopak rozłożył ręce. - Harry jutro przyjeżdża.
- Będzie miał lekcje? - dziewczyna uśmiechnęła się. - To super!
W odpowiedzi na to Nate spojrzał na nią z powątpiewaniem:
- Chciałabyś mieć lekcje z Teddym?
- No niespecjalnie. - przestała się uśmiechać. - Ale wiesz, twój brat, on jest bardzo w porządku. Nie rozumiem czemu tak cię drażni. Z tego co go znam to nie pamiętam, żeby kiedykolwiek się przechwalał albo wywyższał z powodu tego co zrobił dla świata czarodziejów.
- No niby nie, ale wszyscy inni...
- Nate, a co cię obchodzą inni? Może powinieneś porozmawiać z nim na spokojnie? Powiedzieć mu co cię denerwuje. Unikanie go tylko pogarsza sprawę, w końcu to twój brat.
- Nie masz pojęcia jak to jest żyć w cieniu wielkiego brata, którego każdy zna i podziwia... - pokręcił smutno głową. - Poza tym między tobą, a Teddym jest tylko rok różnicy, a Harry jest ode mnie starszy osiemnaście lat.
- Może jednak trochę mam o tym pojęcie, w końcu znamy się tak właściwie od zawsze. Nieraz widziałam was razem i wiem, że zależy mu na was: tobie i Thalii.
- Może i tak...
- Pogadaj z nim. - poklepała go po ramieniu.
- Cześć gołąbeczki! - ich rozmowę przerwał radosny głos Blacka. - Wszędzie was szukaliśmy.
- Powiem wam, że nawet się zmęczyłem. - Teddy rozsiadł się na fotelu przy kanapie, na której siedzieli Nate i Cassia.



- Yyy... - Harry, mimo że był pewnie najbardziej znanym czarodziejem na świecie, a także od pewnego czasu był szefem Biura Aurorów, nie przepadał za publicznymi wystąpieniami, a lekcja z uczniami piątego roku w Hogwarcie niewątpliwie do takowych się zaliczała. - Hmm... jesteście w piątej klasie, zatem w tym roku czekają was SUMy, więc czas najwyższy abyście zastanowili się nad wyborem przyszłego zawodu. Opiekunowie waszych Domów na pewno jeszcze będą z wami rozmawiać na ten temat. Ja postanowiłem trochę przybliżyć wam zawód aurora: kim w ogóle jest auror, na czym polega jego praca, jakie umiejętności powinien posiadać i tym podobne. Generalnie naszym głównym zadaniem jest czuwanie nad bezpieczeństwem społeczności czarodziejskiej. To szerokie pojęcie czuwania nad bezpieczeństwem składa się z wielu elementów, takich jak: ściganie czarodziejskich przestępców, ochrona czarodziejskiego rządu, chronimy także mugoli przed czarodziejami, a także pilnujemy, by nie dowiedzieli się o magii i naszym istnieniu. Widzicie zatem, że są to dość różnorodne działania. Z tym wiążą się dość wysokie wymagania dla pragnących wstąpić w szeregi aurorów. Jeśli ktoś z was jest zainteresowany tym zawodem to powinien zacząć od zdania SUMów z obrony przed czarną magią, transmutacji, zaklęć, zielarstwa oraz eliksirów. Tak, wiem, że te przedmioty nie są łatwe. Dla mnie największym problemem były eliksiry. Zdałem je na powyżej oczekiwań, jednak ówczesny nauczyciel przyjmował do dalszej nauki wyłącznie osoby z wybitnym. Kontynuowałem ten przedmiot tylko dlatego, że wtedy właśnie zmienił się nasz nauczyciel, wrócił z emerytury , uczący was do tej pory, profesor Slughorn. Jak pewnie wiecie, a jeśli nie wiecie, to wkrótce będzie o tym mowa, u profesora Slughorna wystarczy mieć powyżej oczekiwań by móc dalej uczyć się u niego. Dość prywaty, wróćmy do zawodu aurora... owutemy także zdajecie z przedmiotów, które przed chwilą wam wymieniłem, a następnie przystępujecie do testów sprawnościowych. I chodzi tu nie tylko o sprawność fizyczną, ale także psychiczną. Między innymi odporność na stres, silne zdenerwowanie, umiejętność zachowania zimnej krwi, gdy sytuacja tego wymaga. Jeśli testy wypadną pozytywnie, to dostajecie się na szkolenie dla aurorów, które trwa dwa lata. Po jego ukończeniu zostajecie aurorami i rozpoczynacie praktykę w naszym Biurze. Jakieś pytania? - rozejrzał się po klasie. Ku jego zadowoleniu wszyscy wydawali się być skupieni na tym co mówił, nawet Ślizgoni. Zapadła zupełna cisza, w końcu kilka osób podniosło ręce. - No proszę, pan Bones.
- Czy te testy sprawnościowe są bardzo trudne? - Oliver Bones był bratankiem Susan Bones, która niegdyś była jednym z członków Gwardii Dumbledore'a, założonej właśnie przez Harry'ego. W przeciwieństwie do reszty rodziny trafił on do Ravenclawu, z początku było to dla wszystkich dość dużym zdziwieniem, później jednak, w miarę upływu lat, okazał się jednym z najzdolniejszych uczniów Hogwartu.
- Hmm... no wiadomo dla jednych są one łatwe, dla innych trudne, jak każde testy. Jednak myślę, że raczej ciężko je zdać, po kandydatach na aurorów oczekuje się dużo i błędy w tym zawodzie są niedopuszczalne. Tak, panno Lupin? Heh, nie mam pojęcia co to za pytanie z twojej strony, zapewne jesteś nieźle zorientowana w temacie, ze względu na Tonks.
- No tak. - uśmiechnęła się córka aurorki. - Jednak chciałam zapytać o to co dla pana najtrudniejsze jest w tym zawodzie.
- Dla mnie osobiście zawsze najgorsze było warzenie eliksirów, które nieraz są mi jednak potrzebne. Zdarza się, że wtedy muszę prosić kogoś innego o pomoc. Nie ukrywam, że nigdy nie miałem do tego talentu.
- Czy ten zawód jest bardzo niebezpieczny? - to pytanie zadała Olivia Davies z Ravenclawu.
- Oczywiście, że jest niebezpieczny. Wiadomo, że naszym obowiązkiem jest walka z przestępczością, jakby to powiedzieli mugole, tak więc różnych rzeczy można się spodziewać na akcjach. Obecnie jednak jest to znacznie bezpieczniejszy zawód niż niegdyś, podczas Wojen Czarodziejów, bez porównania bezpieczniejszy. Jeszcze jakieś pytania?

          Reszta lekcji minęła na zadawaniu najróżniejszych pytań Harry'emu. Potter odwiedzał Hogwart co jakiś czas i przeprowadzał kilka lekcji, na koniec których zawsze można było zadawać mu różne pytania, jednak Victoire nigdy o nic się nie pytała. Nie widziała takiej potrzeby, gdyż jak chciała to mogła to zrobić podczas licznych odwiedzin lub podczas wakacji, które często spędzała u wujka Harry'ego i cioci Ginny. Wychodząc z klasy, ku swojemu zdziwieniu ujrzała Nate'a czekającego pod drzwiami:
- Nate! Cześć, co ty tu robisz? - zapytała. - Nie masz teraz czasem transmutacji?
- No właściwie to mam.- odparł chłopak.- Ale powiedziałem McGonagall, że muszę w tym czasie coś załatwić i że nadrobię materiał.
- Aaa...
- No dobra, to ja lecę załatwiać to co mam do załatwienia. - Potter wyglądał na nieco zdenerwowanego.
- Aaa... no okej, dobra ja mykam, bo zaraz mam zaklęcia. - Weasley już też się trochę spieszyło, bo mimo wszystko Flitwick nie lubił spóźnialskich.- Do zobaczenia później.


- Harry, masz chwilkę? - zapytał niepewnie młodszy Potter, gdy już sala obrony przed czarną magią opustoszała.
- Tak, akurat następne zajęcia mam dopiero po obiedzie. - starszy brat spojrzał ze zdziwieniem na Nate'a. - A ty przypadkiem nie masz teraz jakiś zajęć?
- Można powiedzieć, że się zwolniłem.
- No ok, to może przejdziemy do gabinetu Remusa? Remus jest w Jarze, spędza dzień z Tonks i Andromedą.
Nate kiwnął głową i w milczeniu przeszli do pomieszczenia znajdującego się za salą obrony. Gabinet urządzony był podobnie jak w czasie, gdy jeszcze Harry chodził do Hogwartu i Lupin przez rok uczył go tego przedmiotu.
- Coś się stało? - zapytał w końcu, gdy już się rozsiadł na fotelu profesora, zmartwiony Harry. - Wyglądasz na zdenerwowanego.
- Właściwe to nic się nie stało. - stwierdził Nate siadając naprzeciwko. - Po prostu chciałem z tobą pogadać.
- W porządku. - pokiwał głową auror. - Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć. Obojętnie czy chcesz tylko pogadać, czy też chcesz konkretnej pomocy.
- Dzięki brat. - młodszy przeczesał dłonią włosy. - Wiesz zawsze byłeś super bratem, zarówno ja, jak i Thalia nigdy nie mogliśmy się skarżyć. Mimo że nie pamiętam czasów, gdy z nami mieszkałeś, to później zawsze znalazłeś czas by nas odwiedzić, chociaż chwilę pobawić się z nami albo chociaż pogadać. Dlatego naprawdę jest mi głupio z powodu tego, co chcę ci powiedzieć.
Harry nawet nie drgnął, cały czas z uwagą przysłuchiwał się temu, co mówi jego młodszy brat.
- Naprawdę nie wiem jak to powiedzieć. - kontynuował Nate. - Hmm... średnio sobie radzę z... hmm... twoją sławą. - w końcu wydusił patrząc w zdenerwowaniu na reakcję brata, który tylko skinął głową dając mu znak, żeby mówił dalej. - Wszyscy mówią jaki to mój starszy brat jest wspaniały, jak to ocalił cały świat czarodziejów, jakim był wspaniałym szukającym, że jest jednym z najlepszych aurorów tego stulecia, tym podobnie... Ile osób chce zdobyć ode mnie twój autograf... albo przeze mnie poznać ciebie... skąd mogę wiedzieć czy ludzie lubią mnie naprawdę, czy lubią mnie tylko dlatego, że jestem twoim bratem? Przepraszam cię Harry, ale to mnie strasznie męczy. - spuścił wzrok na swoje kolana jakoś nie chciał teraz widzieć jego miny. Na pewno sprawił bratu przykrość.
- Nate, spójrz na mnie. - powiedział w końcu Harry i po chwili wahania chłopak podniósł wzrok i napotkał spojrzenie zielonych oczu, takich samych jak jego własne. - Nie jestem na ciebie zły, czy coś w tym stylu, wcale się nie dziwię, że cię to przytłacza. Uwierz mi, że mnie także.
Nate zrobił wielkie oczy. Tego się nie spodziewał. Myślał, że nie ma rzeczy, która mogłaby zdołować jego doskonałego brata.
- Poważnie mówię. - Harry przeczesał włosy w ten sam sposób, w jaki zrobił to chwilę wcześniej Nate. - Nieraz zastanawiam się czy ludzie są ze mną szczerzy, czy nie chwalą się później swoją znajomością z Wybrańcem. - wymawiając to ostatnie słowo palcami pokazał cudzysłów. - Na szczęście mam grono sprawdzonych przyjaciół, którym ufam bezgranicznie, no i was, moją rodzinę. Zresztą ty również masz to wszystko, innymi się nie przejmuj, ja też staram się tak robić, bo naprawdę można dostać przez to niezłego kręćka. A poza tym nieustannie martwię się co się stanie, jeśli śmierciożercy powrócą. Jak myślisz kogo najpierw zaatakują? To jest najgorsze...
- Czyli to prawda? Coś się szykuje?
- Mam jakieś dziwne przeczucia, że niedługo skończą się te spokojne czasy. - westchnął starszy Potter. - Nic nie trwa wiecznie, nawet pokój. Póki co tym się nie przejmuj, zostaw to mi na głowie. Ty musisz najpierw skupić się na nauce młody. Jak skończysz szkołę i zapiszesz się do aurorów, to wtedy pogadamy. - mrugnął do rozmówcy.
- Raczej nie. - Nate ze śmiechem pokręcił głową. - Brat jako szef? Wielkie dzięki, raczej się tam nie wybieram.
- Nie? Szkoda, myślę, że wspólna praca mogłaby być ciekawym doświadczeniem.
- Tak i ci wszyscy ludzie twierdzący, że dostałem pracę po znajomości... Serio Harry, nigdy nie przeszło mi przez myśl, żeby wybrać się do Biura Aurorów, zawsze widziałem więcej argumentów przeciwko temu niż zalet tego pomysłu.
- To co chcesz robić po Hogwarcie? - zapytał zaciekawiony Harry. Dawno nie miał okazji odbyć takiej szczerej rozmowy z młodszym bratem.
- Zastanawiam się nad zostaniem magomedykiem. - wyznał po chwili chłopak. - Nie jestem najgorszy w eliksirach, z zielarstwa też mi całkiem dobrze idzie.
- A poza tym ktoś musi łatać aurorów po tych ich wszystkich misjach, prawda? - zaśmiał się szef Biura Aurorów. - Moim zdaniem to świetny pomysł.
- Serio? Bałem się, że będziesz się upierał przy tym Biurze...
- Coś ty, skoro wiesz, że byś się tam nie czuł to czemu mam cię zmuszać? - pokręcił głową. - Zresztą jak już powiedziałem magomedycy także są bardzo potrzebni.
- Dzięki Harry. - Nate uśmiechnął się pod nosem, po czym dodał. - Wiesz... tak właściwie pewna osoba poradziła mi, żebym z tobą pogadał i chyba powinienem jej podziękować. Dawno nie czułem się taki spokojny.
- Ja też cieszę się, że wyjaśniliśmy sobie wszystko. - stwierdził Harry. - Chyba powinieneś podziękować tej osobie. - uśmiechnął się zawadiacko mając pewne przypuszczenia co do tożsamości tej osoby. - Masz jakieś zajęcia jeszcze przed obiadem?
- Nie. - chłopak pokręcił głową.
- To może napijesz się herbaty? - zaproponował starszy Potter. - Posiedzimy tu sobie i jeszcze pogadamy.
- Chętnie. - uśmiechnął się młody przyjmując zaproszenie.

wtorek, 26 marca 2013

8. Pierwszy mecz

          Dwudziesty czwarty października przyszedł szybciej niż się spodziewali. Całe szczęście, że pogoda była wyjątkowo ładna i panowały wprost idealne warunki do rozegrania dobrego meczu. Niebo było nieco zachmurzone, ale ani nie padało, ani nie wiało zbyt silnie, więc było całkiem w porządku. Victoire denerwowała się od samego ranka. Podczas śniadania nie przełknęła ani kęsa. Już wiedziała jak czuł się Lupin przed swoim pierwszym meczem, jeszcze brakowało tego, żeby jak Cassia wleciała do pętli. Wprawdzie na treningach szło jej całkiem nieźle, a nie były one lekkie, ale to był prawdziwy mecz. Jedyne słowa jakie wygłosił do nich Teddy w szatni przed meczem brzmiały:
- Spokojnie, damy radę.
          Chciała być tak spokojna jak on, ale jakoś nie mogła. Nie wiedziała, że chłopak tylko zewnątrz wydawał się taki spokojny. Tak naprawdę jego także zżerały nerwy, w końcu to był jego pierwszy mecz w roli kapitana.
- Będzie dobrze, będzie dobrze... - dziewczyna powtarzała sobie w myślach, kiedy stała na boisku zaciskając z całej siły ręce na miotle. Rozejrzała się po trybunach. Oczywiście, jak zwykle pełne były uczniów Hogwartu. Jej wzrok powędrował ku trybunom Gryfonów. Oczywiście szukała Julie, wiedziała, że przyjaciółka, mimo że nie lubi quidditcha, będzie jej z całych sił kibicować. Koło niej siedziały Dominique i Molly z wielkim transparentem: DO BOJU VICKI! Musiała przyznać, że to było bardzo miłe z ich strony, przyjemnie było mieć wsparcie rodziny. Przesunęła wzrok na trybunę nauczycieli i tu się zdziwiła, ba, trema zaczęła ją dręczyć jeszcze bardziej. Obok profesora Lupina siedzieli wujek Harry i ciocia Ginny, a obok nich jej właśni rodzice i Louis. Tego się nie spodziewała. Od razu zaczęła się denerwować jak wypadnie w ich oczach, to właśnie oni najbardziej jej kibicowali. Chrzestni poświęcili jej sporo czasu na ćwiczenia, to właśnie od nich dostała najnowszy model Błyskawicy. Rodzice natomiast wiedzieli o tym jak ważne jest dla niej granie w drużynie i cały czas wspierali ją w tym dążeniu.
- Na miotły! - oczywiście sędziowała pani Hooch. - Iii... start!
          Czternaścioro zawodników poderwało się do góry. Teddy wzniósł się najwyżej, rozglądając za zniczem. Cały czas starał się, aby reszta drużyny nie widziała, że on także jest zdenerwowany. Szczególnie był zdeterminowany w ukrywaniu swojego własnego strachu odkąd zobaczył to przerażenie w oczach Victoire. Doskonale wiedział, że jego spokój jest ważny dla drużyny. Spojrzał w dół, by zobaczyć co się dzieje niżej niego. Cassia właśnie błyskawicznie zdobyła kafla i już leciała w stronę pętli Krukonów. Niedaleko niej leciał Jake, gotowy pomóc jej w razie potrzeby. Zobaczył, że zdenerwowana Weasley dopiero teraz zdała sobie sprawę, że trochę się zagapiła i że też powinna tam być. Momentalnie skierowała tam swoją miotłę i przyspieszyła.
- No...Weasley w końcu wzięła się do roboty... - mecz jak zwykle komentował Mike Jordan. - Ooo... czy ja dobrze widzę? Czyżby Weasley wzięła przykład ze swojego sławnego wujka i też postawiła na Błyskawicę? Tak! To najnowszy model Błyskawicy z zeszłego roku!
- Jordan! - wrzasnęła na niego McGonagall ze swojego miejsca. - Masz komentować mecz, a nie rozpływać się nad miotłą! Wszyscy wiemy o co chodzi! Zupełnie jak ojciec... - dodała na koniec.
- Tak jest pani psor! A więc... kafla przejmuje urocza ścigająca Krukonów Charlotte Diggory... WOOD! TY IDIOTO! Chcesz ją uszkodzić?! Okej... nic jej nie jest... Znicza nadal nigdzie nie widać. Kafel przejmuje nowa ścigająca Gryfonów Victoire Weasley. Ciekawe jak sobie poradzi... Wiadomo quidditch ma we krwi. Cała rodzina Weasleyów znana jest z ich wybitnych osiągnięć w tym sporcie. TAAK! Trafiła! Osiemdziesiąt do czterdziestu dla Gryffindoru!
          Teddy jakoś nie mógł się skupić na zniczu. Wiedział, że gdy przyjmie Weasley do drużyny będzie się o nią martwił, żeby nic sobie nie zrobiła, ciągle pamiętał jej wypadek sprzed kilku lat. Jego wzrok cały czas pomykał ku niej, mimo że jak się okazało świetnie dawała sobie radę. Trochę obawiał się, czy podczas meczu nie zjedzą jej nerwy, ale jak widać na szczęście wszystko było w porządku. Cała drużyna świetnie sobie radziła, póki co Nate przepuścił zaledwie trzy kafle, podczas gdy ich ścigający wbili już siedem. Pałkarze także świetnie sobie radzili, wprawdzie Wood często wywijał tłuczkami zbyt dziko i nieraz prawie trafiał członków ich drużyny, ale jeszcze żadnego z nich nie uszkodził. Lupin spojrzał na szukającą Ravenclawu. Olivia Davies zatrzymała się kawałek od niego i uważnie rozglądała się za zniczem. Musiał przyznać, że była godną rywalką, kilka razy już zdarzyło mu się z nią przegrać. Z tego co pamiętał dziewczyna miała całkiem dobry kontakt z Weasley.
- Dobra...Tedzie Remusie... skup się... - mówił do siebie w myślach. - Dość już leniuchowania i martwienia się o Weasley, która sama znakomicie daje sobie radę, czas złapać znicza i cieszyć się wygraną.
- Taaak! Kolejne punkty dla Gryfonów! - Mike dopiero się rozkręcał. - Zdobyła je, jak się okazało niezwykle utalentowana, Victoire Weasley, która, niech wam przypomnę jest bratanicą jednych z najlepszych graczy Hogwartu. Jak widać pochodzenie zobowiązuje. A jeśli już mowa o pochodzeniu, to w tym momencie wspomnieć należy także Jasona Wooda, również grającego w reprezentacji Gryffindoru po raz pierwszy. Jest on synem byłego kapitana drużyny Gryfonów, byłego zawodnika Zjednoczonych z Puddlemere, a także obecnie znanego na całym świecie trenera Olivera Wooda... BLACK! Co ty robisz!? Właściwe pętle są po przeciwnej stronie!... Aaaa... to tak miało być... Brawa dla Gryfonów za świetnie przeprowadzoną akcję!... Teraz Krukoni przejmują kafla... Wiceacre podaje do Bradley, Bradley z trudem omija tłuczka odbitego przez Marsha, jednak nie traci z rąk kafla... Podanie do Diggory... Diggory podaje do Wiceacre... Wiceacre strzela iii... Potter nie obronił. Sto czterdzieści do osiemdziesięciu. Ciągle prowadzą Gryfoni... Zaraz... moment... Czyżby to był znicz? Taak! Davies i Lupin pomknęli za nim. Póki co Davies na prowadzeniu... Lupin przyśpiesza, ma jeszcze szanse dotrzeć do znicza jako pierwszy... Nie ma co ukrywać chłopak czuje dziś presje, to jego pierwszy mecz jako kapitana drużyny Gryfonów, poza tym na trybunach znajduje się jego ojciec chrzestny, jeden z najlepszych szukających w dziejach tej szkoły... Lupin zrównuje się z Davies... Już są blisko, złoty znicz znajduje się tuż przed nimi... oboje wyciągają ręce przed siebie... iii... TAAK! MAMY GO! GRYFONI WYGRALI! Lupin złapał znicza, jednak należy zauważyć, że naprawdę mało brakowało, a zrobiłaby to Davies. Dosłownie centymetry dzieliły ją od zwycięstwa. Gratulacje dla drużyny Gryfonów! Wspaniała robota... A szczególne gratulacje należą się debiutującym: Victoire Weasley i Jasonowi Woodowi, widać, że Lupin wiedział co robi, gdy przyjmował nowych członków do drużyny. Chociaż wielu zastanawiało się, czy przyjęcie do grona zawodników Victoire Weasley nie jest związane z...
- JORDAN! - przerwała mu McGonagall. - Już po meczu, czas kończyć.
- Tak jest pani psor! - chłopak zasalutował w jej stronę. - A więc żegnam się z państwem, dziękuję za uwagę i do zobaczenia za dwa tygodnie na meczu Ślizgoni kontra Puchoni.


          Victoire zlatując na ziemię cały czas się uśmiechała. Czuła się niemal tak samo szczęśliwa jak po kwalifikacjach. Cała drużyna wyściskała się serdecznie. Lupin także. I nawet pochwalił jej grę. Wyglądało na to, że w końcu odpuścił jej za ten szlaban, który dostał częściowo przez nią. Wygrali w jej pierwszym meczu! Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć. Wiedziała, że w większości była to zasługa Teddy'ego jednak miała świadomość, że i ona w pewnej części przyczyniła się do tego zwycięstwa. Nic dziwnego. W końcu była Weasleyem, a oni quidditch mieli we krwi.

piątek, 15 marca 2013

7. Niespodziewana pomoc

          W ten wtorkowy wieczór Victoire samotnie przemierzała korytarze Hogwartu. Postanowiła wykorzystać chwilę, gdy jej przyjaciółki były zajęte swoimi sprawami, by pobyć trochę sama, przemyśleć sobie ostatnie wydarzenia. Spacer jej w tym bardzo pomagał. W tym czasie Julie zaszyła się z książkami w bibliotece, natomiast Cassię męczył ból głowy, zatem poszła do dormitorium się położyć.
          Przechodziła właśnie obok sali od eliksirów myśląc o , gdy usłyszała znienawidzony zarówno przez nią, jak i resztę Gryfonów głos:
- Weasley, nie sądzisz, że zapuszczasz się trochę za daleko?
          Odwróciła się. W jej stronę szło dwóch chłopaków. Oboje byli wyżsi od niej i raczej mocnej budowy. Pierwszy z nich, ten który ją zaczepił, był to Vincent Parkinson, godny zastępca Dracona Malfoya. Drugim był Alexander Flint, którego można było nazwać cieniem Parkinsona, gdyż wiecznie znajdował się za nim. Co dziwne w tym momencie brakowało trzeciego – Guntera Higgsa z trójki najmniej lubianych Ślizgonów w szkole. Głównym zajęciem tej trójki było gnębienie młodszych, słabszych od nich uczniów. W chwili, w której Victoire ich zobaczyła, już wiedziała, że będą kłopoty.
- Co tu robi taka zdrajczyni krwi jak ty? - kontynuował Parkinson. Nie ma jak stare i już nieaktualne uprzedzenia. Obecnie Weasleyowie byli jedną z najbardziej szanowanych rodzin wśród czarodziejów, ale jak widać co niektórzy ciągle nie mogli się z tym pogodzić. Możliwe, że teraz nawet jeszcze bardziej kuło ich to w oczy.
- Wydaje mi się, że ten korytarz nie należy do was i mam takie samo prawo tu przebywać jak i wy. - uniosła dumnie głowę. Nie da się zastraszyć. Jest Gryfonką i nie będzie bać się dwójki niedorozwiniętych Ślizgonów.
- Tacy zdrajcy jak ty nie powinni mieć tu wstępu. - Parkinson wyciągnął różdżkę. Tego właśnie Victoire się spodziewała:
- I co? Pewnie walniesz mnie teraz jakimś zaklęciem, za to, że twoim zdaniem weszłam na niewłaściwy korytarz? Super, już się boję. - szydziła z nich, mimo że w środku cała się trzęsła, wiedziała jednak, że nie może okazać słabości.
- Furnunculus! - nie ma jak prowokować Ślizgona, a zawsze wszyscy twierdzili, że to Gryfonów łatwo sprowokować, jak widać nie tylko ich.
- Protego! - sprawnie odbiła zaklęcie, na twarzy jej przeciwnika zaczęły się pojawiać białe bąble. W sumie jakby miała szansę bardzo łatwo by go pokonała, cały czas po prostu odbijając jego zaklęcia, ale nie było jej to dane, gdyż w tym momencie rozległ się nowy głos:
- Co się tutaj dzieje? - podszedł do nich chłopak mniej więcej wzrostu Victoire o krótko ściętych ciemnoblond włosach i brązowych oczach, barwy orzechów. Miał na sobie hogwardzki mundurek w barwach Slytherinu. Weasley w myślach stwierdziła, że teraz to ma już naprawdę przechlapane. Z dwoma Ślizgonami może jeszcze dałaby sobie radę, ale z trzema to już raczej nie było możliwe. - Coś się stało Vince?
- Ta mała zdrajczyni krwi zaatakowała mnie. - odparł zapytany Ślizgon, mimo bąbli uśmiechając się szyderczo, nowo przybyły zmierzył ją oceniającym spojrzeniem.
- Ona? Nie gadaj... Nie wygląda mi na taką. Ale wiesz... chyba powinieneś iść z tym do Skrzydła. - skierował wzrok ku Flintowi. - A ty czemu od razu nie zaprowadziłeś go tam?
- Yyyy... - Flint bardzo rzadko kiedy potrafił wypowiedzieć jakieś sensowne zdanie.
- Idźcie lepiej, to naprawdę wygląda paskudnie. Ja się nią zajmę.
- Spoko Bletchley. - Parkinson uśmiechnął się nieprzyjemnie i razem z Flintem poczłapał do Skrzydła Szpitalnego.
- Nic ci się nie stało? - kiedy tylko tamta dwójka zniknęła za zakrętem, odezwał się chłopak do Victoire. Ku jej zdumieniu wydawał się naprawdę zatroskany.
- Nie, jest okej. - odparła cały czas w szoku. - Na szczęście odbiłam jego zaklęcie.
- To dobrze. - uśmiechnął się i wyciągnął do niej rękę. - John Bletchley. Przyjaciele mówią do mnie Jo.
- Victoire Weasley. - musiała przyznać, że była coraz bardziej zdziwiona. Nie spodziewała się takiego zachowania po Ślizgonie, niemniej podała mu rękę.
- Masz zdziwienie wypisane na twarzy. - zaśmiał się chłopak. - Odprowadzę cię do waszej Wieży.
- Zrozum, że z tego co pamiętam ratowanie Gryfonek z opresji raczej nie jest w stylu Ślizgonów. - zmrużyła oczy patrząc na niego badawczo.
- Wiesz, z tego co ja wiem to znalazłoby się więcej Ślizgonów, którzy by z chęcią uratowali taką piękną Gryfonkę. - cały czas śmiejąc się, mrugnął do niej.
- Czy ty próbujesz mnie podrywać Ślizgonie? - podłapała jego żartobliwy ton.
- Możliwe. - spoważniał. - Chodź już lepiej, zbliża się cisza nocna, a wolałbym wrócić zanim dostanę szlaban.
- Naprawdę nie musisz mnie odprowadzać, znam przecież drogę.
- Mimo wszystko nalegam. - i zaczął iść w kierunku schodów prowadzących na górę. - Idziesz, czy nie?
- Idę, idę. - mruknęła zanim poszła w jego ślady. - To opowiedz mi jak to jest z tymi Ślizgonami.
- Często zapomina się o tym, że bycie wrednym, nieuczciwym, dokuczanie słabszym to nie są rzeczy, które dotyczą każdego Ślizgona. Szczególnie wam, Gryfonom, wydaje się oczywiste, że uczeń Domu Węża równa się zło. A to nieprawda. Głównymi cechami, które determinują przydział do naszego domu jest spryt i radzenie sobie w ciężkich sytuacjach. Może i czasami ambicja nas ponosi, całe to pragnienie wyższości, ale mimo wszystko za swoich gotowi jesteśmy oddać życie. - mówił jej wspinając się po schodach na górę.
- W sumie to jak tak mówisz, to wydaje mi się, że masz sporo racji. Często patrzymy na innych przez pryzmat domu, do którego należą i na to co mówią o nim utarte stereotypy. A przecież nawet ostatnia wojna pokazała, że nie każdy Ślizgon jest zły i nie każdy Gryfon dobry. - odparła.
- Masz na myśli Snape'a i Pettigrew? Znam tą historię. - pokiwał głową.
- Oni są doskonałym przykładem.
          Doszli pod portret Grubej Damy. Jako, że była już późna godzina nie spotkali nikogo po drodze, ani teraz, gdy stali przed portretem nikogo nie było na korytarzu. Victoire była pewna, że gdyby ktoś ich mijał, nieźle by się zdziwił z tak przyjaznej pogawędki uczniów z nienawidzących siebie Domów.
- Może miałabyś ochotę wybrać się kiedyś do Hogsmeade? - zaproponował chłopak. - Przedstawiłbym ci innych nie takich złych Ślizgonów.
- Może kiedyś. - uśmiechnęła się delikatnie. - Dzięki za ratunek i odprowadzenie.
- Nie ma sprawy. - odpowiedział John i dziewczyna zniknęła za portretem.


poniedziałek, 18 lutego 2013

6. Szlaban

          Ten dzień nie mógł być gorszy. Zaczęło się już z samego rana, kiedy to Teddy zaspał i spóźnił się na zaklęcia, przez co stracił kolejne dziesięć punktów i nie zdążył zjeść śniadania. Jego ostatnimi czasy zwykle niebieskie włosy miały dziś kolor popielaty. Biegnąc z Natem i Jakem na zielarstwo, które mieli po zaklęciach, ledwie zdążył zjeść kanapkę, którą przeszmuglował mu ze śniadania Potter. W dodatku jeszcze wieczorem czekał ich szlaban z Filchem, który tak na marginesie zafundowała im jego ukochana. Za to podczas obiadu najadł się całkiem nieźle. W sumie nie miał wtedy nic innego do roboty poza jedzeniem. Wszyscy go olali. Jake usiadł przy stole Puchonów ze swoją aktualną dziewczyną Marthą. Siadał tam od trzech dni, czyli odkąd zerwał z siostrzenicą madame Rosmerty, z którą i tak chodził wyjątkowo długo (aż 3 tygodnie!). Nate natomiast przez cały posiłek gawędził o czymś z Cassią, która siedziała koło niego. Victoire nadal nie odzywała się do Lupina, od czasu do czasu tylko rzucała mu złowrogie spojrzenia spod przymrużonych powiek, a i on na myśl o szlabanie jakoś nie miał ochoty z nią gadać, a tym bardziej jej przepraszać. Julie stwierdziła, że nie ma czasu na jedzenie i zaszyła się w bibliotece, gdzie skwapliwie uczyła się na zaklęcia. W końcu postanowił uciąć sobie pogawędkę z nowym pałkarzem:
- Hej Wood, jak ci się podoba w drużynie?
- Siema Lupin. - odparł Jason. Posturą bardzo przypominał swojego ojca. Tak samo jak on był wysoki i krzepki. Odziedziczył też po nim odwagę i entuzjazm do quidditcha, który u niego był nawet zdwojony gdyż jego matką była Alicja Spinnet. Tak jak ona miał czarne włosy i brązowe oczy. W tej chwili uśmiechał się szeroko w iście oliverowskim stylu. - Jest super, atmosfera fajna, no i treningi wcale nie są takie ciężkie jak zapowiadałeś. W ogóle wiadomo już kiedy gramy pierwszy mecz?
- Tak. - odparł kapitan drużyny. - Chciałem wam o tym powiedzieć jutro na treningu.
- Czyli kiedy? - drążył zaciekawiony chłopak.
- 24 października.
- To świetnie. - chłopak od razu się ucieszył. - Zobaczysz, wygramy!
          Z tymi słowami Wood pobiegł poinformować o zbliżającym się meczu swojego najlepszego kumpla Mike'a Jordana, który od niedawna był komentatorem.
- Dobrze słyszałam? - siedząca naprzeciwko, po przekątnej Weasley nachyliła się w jego stronę i odezwała się do niego po raz pierwszy tamtego dnia. - Zbliża się pierwszy mecz?
- Tak Weasley, dobrze słyszałaś. - odparł chłodno, nawet na nią nie patrząc, po czym wstał od stołu i ruszył do wyjścia z Wielkiej Sali. Nie mogła zauważyć jego uśmieszku, kiedy wychodził i myślał o tym jak się jej odpłaci za ten szlaban na następnym treningu.


          Punkt 20:00 Wielka Trójka: Lupin-Black-Potter zjawiła się przed drzwiami do znienawidzonego przez nich gabinetu Filcha. Zważywszy na to, że to właśnie jemu zawinili, zapowiadał się naprawdę ciężki szlaban. Po chwili wyszedł woźny i na ich widok uśmiechnął się wrednie:
- Dziś poczyścicie nagrody w Izbie Pamięci. - rzekł.- Oczywiście bez użycia magii. Jaka szkoda, że nie mogę już stosować dawnych metod... - i oczywiście zaczął ze szczegółami opisywać im te jego ulubione dawne metody wychowania młodzieży.
          Z niechęcią oddali mu swoje różdżki, wzięli ścierki i wodę, po czym ruszyli za woźnym. Podczas każdego szlabanu w Izbie Pamięci mieli naprawdę serdecznie dość swoich rodzin. A to puchar brata, medal ojca albo jeszcze jakaś inna nagroda matki... a oni musieli to wszystko czyścić. Oczywiście Filch doskonale zdawał sobie sprawę z ich irytacji.
- Słyszałem, że zbliża się pierwszy mecz w tym sezonie. - zaczął rozmowę Jake przy czyszczeniu trzeciego z kolei pucharu.
- Tak. - mruknął Teddy. - Czy w tej szkole nie ma już nikogo kto by o tym nie wiedział? Miałem wam o tym powiedzieć na jutrzejszym treningu.
- No cóż... bywa. Mi akurat Martha mi powiedziała.
- A ona skąd wiedziała? Mecz jest z Krukonami.
- A skąd mam wiedzieć? Ma swoje źródła, mnie to za bardzo nie interesuje. To treningi teraz codziennie?
- Jasne, jak zwykle przed rozgrywkami. O 20:00, tak myślę.
- Trzeba będzie postarać się unikać szlabanów. - uśmiechnął się Nate, który dotąd w milczeniu i z zaciętą miną czyścił medal swojego brata za sukcesy w quidditchu.
- Dokładnie. Szczególnie, że ostatnio to po tych naszych dowcipach właśnie ja najwięcej cierpię.
- Co? - Black wyglądał na szczerze zdziwionego. Podobnie Potter.
- No tak, wiadomo. - westchnął Lupin. - Weasley się na mnie obraziła. Wam tylko jedno w głowie... Ty ciągle siedzisz u Puchonów, a ty non stop flirtujesz z moją siostrą. Zaczyna mi się już trochę nudzić bez was.
- Znajdź sobie w końcu jakąś dziewczynę to nie będziesz narzekał. - nie ma jak szczera rada od dobrego przyjaciela.
- Dobrze wiesz, że...
- Wiem, wiem Weasley to twoja wielka miłość bla... blabla... - na te słowa przyjaciela Teddy nieco się zarumienił. - Ale gdzie tu zabawa przyjacielu?
- Ja tam go popieram. - wtrącił Nate. - Skoro jest w niej zakochany to nie powinien szukać innej dziewczyny, tylko skupić się na niej. I tak wiadomo, że ledwo się uśmiechnie, a on już leci za nią. - zachichotał.
- Chociaż ty jeden mnie rozumiesz. - uśmiechnął się Lupin pod nosem.
- Tylko pogódź się z nią.
- Wiem. Tylko najpierw muszę jeszcze jakoś odpłacić się za ten szlaban...
- Zakichani romantycy. - mruknął zniesmaczony Jake. - I z kim ja się tu kumpluję?



Cześć mamuś!
Dostałam się do Gryffindoru, tak jak tata! Rany... ale się denerwowałam. Teraz to już spoko. Molly też jest w Gryffindorze. Także mamy razem dormitorium, no i jeszcze z kilkoma dziewczynami z naszej klasy. Pierwsze dni w porządku...Najbardziej podobało mi się zielarstwo z wujkiem Nevillem, właśnie... przesyła pozdrowienia. Może i często gubi się w tym co mówi i potyka o doniczki, ale bardzo ciekawie prowadzi lekcje. W odpowiedzi pewnie znowu wypytasz się mnie co słychać u Victoire, bo ona jak zwykle ma ważniejsze sprawy na głowie. No to tak... dostała się w końcu do drużyny. Nawet się zdziwiłam bo z tego co słyszałam pogodziła się z Teddym. Niestety po niedawnym dowcipie chłopaków znowu się pokłócili. Heh... Ale ubaw był niezły. Przefarbowali kotkę Filcha na różowo w niebieskie kropki. Kiedy tylko Tori zobaczyła ich po tym wygłupie, zrobiła im niezłą scenę w Wielkiej Sali, chyba wszyscy obecni słyszeli. Wtedy też było zabawnie, dostali od niej szlaban za „znęcanie się nad zwierzętami”, no ale niestety właśnie przez to wszystko znowu się pokłócili. Ja tam ich nie rozumiem... Dobra dość już o nich, wszystko Ci powiedziałam. Ja piszę ten list, więc powinien być o mnie. Dostałam wczoraj wybitny z zielarstwa, ze sprawdzianu o diabelskich sidłach. Pamiętasz? To te, o których ciocia Hermiona kiedyś opowiadała. Tęsknię już za Wami, nie mogę się doczekać już świąt. Ale i tak podoba mi się tu. Jest świetnie. Co słychać u Louisa? Znowu coś zbroił? Pozdrów Tatę.
Kocham Was
Dominique



Droga Nimfadoro!
Ja naprawdę wiem, że geny byłego Huncwota, nawet tego najspokojniejszego, no i Twoje na dodatek robią swoje, ale mogłabyś łaskawie utemperować swojego syna. Znowu zebrało im się na głupie żarty. Tym razem przemalowali panią Norris. Rozmawiałam już o tym z Remusem, ale nie zauważyłam żeby zainteresował się tą sprawą. Mam nadzieję, że chociaż Ty wpłyniesz jakoś na syna.
Minerwa McGonagall
wicedyrektor Hogwartu


Tedzie Remusie Lupinie!
Co to było z tym kotem? Rozumiem, fajny kawał, dobra zabawa itp., ale znowu zaczynasz rok od szlabanu? Ja naprawdę mam dość listów od Minerwy. Niedługo będę mogła wytapetować nimi Twój pokój. Nie żartuję! Naprawdę w końcu to zrobię... Poza tym mógłbyś napisać coś do mnie. Nie chcę się ciągle wszystkiego od Twojego ojca dowiadywać.
Andromedy pozdrawiają. Obie.
Nie brój tyle.
Mama.


Jake!
Synu kochany!
Ależ ja jestem z Ciebie dumny! Z całej waszej trójki. Bardzo się cieszę, że kontynuujecie dzieło Huncwotów. Rogacz też i myślę, że Luniak też by Was pochwalił, ale się zbelfrował i nie bardzo mu już wypada. Jak znam życie Minerwcia i tak chodzi wściekła na Was jak osa. Heh! A Filch... Dobrze mu tak, należało mu się! I tej wyleniałej kocicy też.
Trzymajcie tak dalej!
Łapa alias Tata xD

PS.: Fajne to xD nie? Ostatnio zauważyłem, że mugole używają tego w swoich wiadomościach. Podoba mi się!
PS.2.: Masz pozdrowienia od matki. Mówi, że policzy się z Tobą jak wrócisz. Nie martw się, do tego czasu zapomni. xD



Zbelfrowałem się?!
Dzięki bardzo Łapo, Twój syn właśnie pokazał mi list od Ciebie. Pamiętaj, że spotykamy się już niedługo. Święta idą..
Lunatyk



Kochana Julie!
Już ponad miesiąc jesteś w szkole i ani razu się nie odezwałaś! Liczyliśmy na to, że zaraz po pierwszym tygodniu do nas napiszesz. Dobrze wiesz, że bardzo martwimy się o Ciebie. Prawie cały rok nie ma Cię w domu i jeszcze chodzisz do tej dziwnej szkoły... Czasem żałujemy, że zgodziliśmy się na to wszystko. I jeszcze w dodatku Twoi dziwni znajomi... Widzieliśmy ostatnio na dworcu rodziców... tego jak on miał? Lupen? Lapin? Jakoś tak... Strasznie dziwnie wyglądali. Ta jego matka... jak będąc w jej wieku można sobie przefarbować włosy na tak rażący kolor? Jak w ogóle można przefarbować sobie tak włosy? Koszmar. A jej mąż to chyba sporo od niej starszy? Wyglądał okropnie. Nie mógł się lepiej ubrać? Pewnie ich nie stać. W końcu ile można zarobić na takim beznadziejnym machaniu różdżką. I widzisz... Ty też pewnie tak skończysz jak nie znajdziesz sobie jakiejś lepszej szkoły, po której będziesz mogła iść do normalnej, pożytecznej pracy.
W domu wszystko w porządku, jeśli Cię to ciekawi. Właśnie wprowadzamy nową dietę do naszych posiłków. Twojemu ojcu stanowczo za dużo się ostatnio przytyło. A skoro już jestem tym dietetykiem to trzeba to jakoś w domu też wykorzystać. Szkoda, że tam u Was w tej szkole zasięgu nie ma, byśmy mogli chociaż do Ciebie dzwonić. No, ale cóż... Mamy nadzieję, że masz zamiar wrócić do domu chociaż na święta.
Z pozdrowieniami
Mama


Cześć Borys!
Dostałam się do drużyny! Dzięki za trzymanie kciuków. Rzeczywiście nie było trudno się dostać, ale jak się okazało to było najłatwiejsze. Treningi, jakie serwuje nam ostatnio Teddy są naprawdę ciężkie. Podejrzewam, że trochę się przy tym na mnie mści za szlaban, którym go ostatnio obdarzyłam. Ale co miałam zrobić jak zasłużył? Mniejsza z tym...
Cieszę się z Twojego szczęścia, nie mogę się doczekać, kiedy poznam Maricę. Musi być naprawdę niezwykłą osobą, skoro tak Cię zauroczyła ;) Myślę, że się zaprzyjaźnimy.
Mam nadzieję, że uda się spotkać w święta. Może odwiedzicie nas w Anglii? Już zdążyłam się za Wami stęsknić od wakacji. Przeszło miesiąc szkoły już minął. Miałeś rację, ten czas naprawdę szybko leci. Lekcje, zadania domowe, nauka, treningi... i wszystko tak się kręci. Nie lubię jesieni, zawsze tak jakoś mi się dłuży. Potem jak już zima jest to można chociaż wyjść i porzucać się śnieżkami, a nie plucha jakaś za oknem.
Dobra, czas kończyć. Jeszcze cała masa lekcji do odrabiania.
Serdeczne pozdrowienia dla Ciebie i Kaliny
Tori

poniedziałek, 11 lutego 2013

5. Różowa kotka


          Po cudownym lecie nadeszła jesień. Bynajmniej nie była to złota jesień, ta była wyjątkowo nieprzyjemna. Nie sposób było chociażby iść na zajęcia z zielarstwa i nie zmoknąć po drodze. Padało niemal cały czas. Do tego dochodził nieprzyjemny wiatr i przenikliwe zimno. W taką pogodę wszyscy woleli spędzać czas w zamku, najlepiej przy kominku.
Victoire także nienawidziła takiej pogody. Strasznie przygnębiała ją taka monotonia. Tęskniła za ciepłym latem, słońcem, bezchmurnym niebem. Zresztą nawet Teddy widząc co się dzieje za oknem wpadł w zły nastrój. Mimo to w ciągu ostatnich dwóch tygodni nie pokłócili się ani razu. Wręcz przeciwnie, zmarznięci po treningach spędzali wspólnie czas przed kominkiem w Wieży Gryffindoru. Choć oboje o tym nie wiedzieli, ich przyjaciołom nieco nudziło się bez ich ciągłych kłótni.
- Nudzi mi się. - mruknął Jake nie przerywając rzucania lotkami w tarczę z podobizną Voldemorta. Był piątek po lekcjach i chłopacy siedzieli właśnie w swoim dormitorium i no cóż, nudziło im się. Teddy od jakiejś godziny wpatrywał się w Mapę Huncwotów i śledził wzrokiem napis z imieniem Victoire, która obecnie siedziała razem z Cassią i Julie w bibliotece. Natomiast Nate, po raz nie wiadomo który czytał „Quidditch przez wieki”. Zdążyli już nawet odrobić prace domowe, a zostało im jeszcze pół godziny do kolacji.
- Mam pomysł! - Lupin nagle zerwał się z miejsca. - Musimy tylko znaleźć Panią Norris. - I znowu wziął do ręki mapę.

          W bibliotece nie było ciekawiej. Panująca tam cisza była wręcz dobijająca. Dziewczyny siedziały i odrabiały swoje zadania domowe, czyli nie było niczego nudniejszego co mogły by robić. No chyba, że ktoś lubi odrabiać pracę domową tak jak Julie.
- Macie już to wypracowanie o wojnach goblinów w VII wieku na historię magii? - zapytała swoje przyjaciółki szczęśliwa, że w końcu ktoś dotrzymuje jej towarzystwa w bibliotece.
- Właśnie piszę. - mruknęła Cassia.
- Skończyłam wczoraj. - Victoire się uśmiechnęła. - Teddy'emu się nudziło i mi pomagał.
- To co, umówiliście się w końcu? - Lupin mrugnęła ukradkiem do Blue.
- Co ty... Na razie to tylko przyjaciel.
- Czy ja usłyszałam „na razie”? - od razu podłapała Julie.
- Ja też to słyszałam i to bardzo wyraźnie. - Cassia miała niezły ubaw.
- Wydawało wam się. - Weasley od razu się zmieszała. - Po prostu, kiedy nie zajmuje się tymi swoimi wygłupami i do mnie nie zarywa to potrafi być całkiem w porządku.
- Pamiętasz, że mówisz o moim bracie? Znam go na wylot, wiem, że potrafi się zachować. W końcu jakoś muszę z nim całe lato wytrzymać. Nie sądzisz jednak, że właśnie dlatego jest teraz wobec ciebie taki w porządku bo cały czas do ciebie zarywa? - Lupinówna spojrzała uważnie na przyjaciółkę.
- Coś ty. - machnęła ręką blondynka i wróciła do czytania podręcznika z transmutacji.


poprzednie wakacje...

- Heheh... - Cassia kucała za szafką kuchenną i nie mogła powstrzymać śmiechu, jej wściekle czerwone włosy opadły jej na twarz. - Jesteś pewien, że się uda?
- Na pewno. - siedzący obok po turecku Teddy uśmiechnął się szeroko. - Tylko pamiętaj, żeby nie jeść tej sałatki, bo znając ciebie to różnie może być. Andromeda i tak nie będzie jadła tego, czyli okej.
- Nie jestem głupia!
- Wiem, wiem. No dobra... a jak ciąg dalszy naszego kawału?
- Wszystko załatwione. Już zmieniłam.
- Okej. Czyli wszystko gotowe?
- Tak. - pokiwała głową.
- Dobra, no to pora zaczynać. - przybili żółwika i każde jak gdyby nigdy nic poszło w swoją stronę.


- Obiad! - wrzasnęła na cały głos Nimfadora Lupin.
- Już idę mamo! - odpowiedziała zgodnie trójka jej dzieci.
Chwilę później cała rodzina Lupinów jadła wspólnie obiad. Dopiero pod koniec zarówno Tonks jak i Remus zaczęli się drapać. Ich twarze nagle zrobiły się niebieskie jak u smerfów. Spojrzeli na siebie i jednocześnie wrzasnęli:
- Teddy!
- To nie ja! - odparł natychmiast ich syn, a ciszej dodał. - Przynajmniej nie sam.
- Powinniście czymś to posmarować. Nie wygląda to dobrze... - odezwała się Cassia poważnym głosem. - Przynieść wam maść na tego typu rzeczy z łazienki?
- Dobry pomysł. - wydusił jej ojciec.
Wróciła po krótkiej chwili i zaraz potem tamci oboje obficie wysmarowali sobie twarze zieloną mazią. I wtedy zaczęły pojawiać się czyraki...
- Dzieciaki!!!



- Idziesz ze mną na Pokątną?- Teddy z samego rana wparował do pokoju Cass.
- Po co?- jego młodsza siostra przetarła oczy.
- Muszę przed początkiem roku szkolnego zrobić zapasy u bliźniaków. To jak, idziesz?
- No jasne, że tak! - dziewczyna zaraz się ożywiła. - Za pięć minut będę na dole.
Dziesięć minut później Teddy jadł kanapkę w kuchni, czekając na siostrę. W końcu zeszła:
- Zrobiłeś też dla mnie?
- No jasne. - brat podsunął jej talerz z kanapkami.
- Gdzie mama?
- A jak myślisz? - popatrzył na nią jak na idiotkę. - W pracy.
- A tata?
- Z samego rana poszedł do Potterów. Chyba znowu coś kombinują. Wiesz... zbliża się rocznica ślubu rodziców.
- No tak! Zupełnie zapomniałam... trzeba będzie im coś kupić.
- Dlatego też wymykamy się dzisiaj po kryjomu. Myślisz, że gdybym chciał, żeby zauważyli, że byliśmy na Pokątnej wstawałbym tak wcześnie? Rusz się, bo nie mam całego dnia. Za dwie minuty wychodzę i nie poczekam. - uśmiechnął się.
Cassia czym prędzej zabrała się za jedzenie. Wiedziała, że jej brat nie żartuje. Już kiedyś się zdarzyło, że się guzdrała i ją zostawił u madame Malkin, gdzie podziwiała piękne szaty. Miała wtedy jakieś jedenaście lat. Oczywiście wrócił po jakimś czasie, w końcu był dobrym bratem i mimo że był zaledwie rok starszy zawsze się nią opiekował. Tym razem nie groziła jej madame Malkin, która wtedy usiłowała „umilić” jej czas rozmową, jednak bardzo chciała iść z nim na Pokątną.
I tak trochę później szli już gwarną ulicą, otoczeni tłumem innych czarodziei w kolorowych pelerynach. Najpierw weszli oczywiście do Magicznych Dowcipów Weasleyów. Sklep jak zwykle wprost tętnił życiem. Od wielu lat był to najchętniej odwiedzany sklep na całej ulicy Pokątnej.
- Może tutaj znajdziemy coś dla mamy i taty?- wymyślił Teddy.
- Nie sądzę... - mruknęła Cassia.
- Oj tam, oj tam. Spytamy się George'a albo Freda. Może mają coś fajnego dla nich.
- Co mamy mieć? - rozległ się za nimi znajomy głos George'a Weasleya, który stał za nimi uśmiechając się lekko. Ostatnio bliźniacy zaczęli nosić mugolskie ciuchy, co dziwiło wielu czarodziejów. Teraz George miał na sobie czarny T-shirt z czerwonym napisem napisem: „Rudy rządzi”
- Zastanawiamy się czy znalazło by się tu coś co nadawało by się na prezent dla naszych rodziców z okazji rocznicy ślubu.- odparł Lupin.
- Hmmm... Czyli raczej nie chcecie nic wybuchającego, strzelającego, skaczącego, wrzeszczącego ani ogólnie niebezpiecznego? No to będzie ciężko...ale na pewno coś się znajdzie. A właśnie...na pewno chcesz jeszcze coś do szkoły, nie mylę się?
- Jak ty mnie dobrze znasz. - Teddy uśmiechnął się łobuzersko.
- To co zawsze? Plus kilka nowych rzeczy, których jeszcze nie wprowadziliśmy do sprzedaży?
- Jakbyś w myślach mi czytał.
- Może być za tydzień? Nie mam tu teraz wszystkiego.
- Jasne, myślę nawet, że później. Następnym razem pewnie będę tu dopiero pod koniec wakacji.
- To nawet lepiej. Może zdążymy do tego czasu skonstruować coś jeszcze nowszego.
- Byłoby świetnie.
- No dobraa... to teraz coś dla waszych starych... Co mogłoby się im spodobać?
- Może... - włączyła się Cassia, która miała jakieś złe przeczucia. Pomysły Weasleyów były nieprzewidywalne.
- WIEM! - krzyknął George na tyle głośno, że otaczający ich ludzie popatrzyli się na ich. - Mam coś idealnego. Chodźcie za mną. - poprowadził ich na zaplecze. Było tam pełno zakurzonych pudeł, półek i innych niezidentyfikowanych obiektów. Zaczął grzebać w jednym z pudeł.
- Nie macie czasem problemów ze znalezieniem tu potrzebnych rzeczy?- zapytała Lupinówna z czystej ciekawości.
- Mam! - George wyjął z pudła zawiniątko. - W tym wynalazku wzorowaliśmy się na mugolskiej ramce cyfrowej. Zaklęciem Apparere sprawiacie, że obrazy z waszej głowy pojawiają się tutaj, w tej ramce i już w niej zostają . Oczywiście co jakieś 30 sekund zmieniają się. Możecie tutaj zamieścić sam nie wiem jak dużo fotografii. Myślę, że to może być ciekawy prezent.
- Niezłe... - Cassia zrobiła wielkie oczy .- I wy wymyśliliście coś co nie jest niebezpieczne? - wzięła ramkę do rąk. Była naprawdę ładnie zdobiona w bogate motywy roślinne. - Jest cudowna...
- Myślę, że to świetny pomysł. - Teddy uśmiechnął się widząc zachwyconą minę swojej siostry. Właśnie wpadł na to, że mógłby załatwić taką samą ramkę dla Victoire. Ale to później...
- Czyli bieżecie? - zapytał George. - Zniżka jak zwykle dla prawierodziny czyli pięćdziesiąt procent.
- A tak właściwie... jaka jest wtedy zniżka dla rodziny? - zaciekawiła się córka Remusa i Tonks.
- Żadna. Znaczy zero procent.
- Okeej...
George się zaśmiał:
- Żartuję, w sumie to taka sama jak dla prawierodziny.


teraźniejszość...

- Hej? Cassia? - Victoire pstrykała jej palcami przed twarzą. - Jesteś tam?
- No jasne. - Cassia zamrugała oczami. - O co ci chodzi?
- Patrzysz się w jeden punkt i nie reagujesz jak do ciebie mówimy.
- Aaaa...
- O kim tyle myślałaś? - zaciekawiła się od razu Julie.
- O nikim. - Lupinówna uśmiechnęła się lekko. - Zbieramy się i idziemy do Wielkiej Sali?
Blue wyglądała jakby chciała drążyć temat, jednak w końcu zrezygnowała z tego. Zebrały książki i pergaminy ze stolika, po czym poszły je zanieść do dormitorium. Stamtąd zaraz udały się na kolację. Po drodze tuż obok nich przemknęła miaucząc głośno cała przemalowana na różowo pani Norris. W dodatku jej różową sierść zdobiły niebieskie kropki. Wyglądała naprawdę paskudnie. Zaraz za nią biegł nieźle wkurzony, cały czerwony na twarzy Filch mamrocząc pod nosem:
- Jak ja ich dorwę... Cholerni nicponie... Zupełnie jak rodzice... Chamy jedne nie doceniają cudzej pracy... A Potter taki porządny był... Czarnego Pana nawet pokonał... A tu znowu... taka zmora... - biegł dalej, a Cassia i Julie wybuchnęły śmiechem. Natomiast Victoire zrobiła się lekko czerwona na twarzy i przyspieszyła kroku. Już po chwili z impetem wpadła do Wielkiej Sali i z zaciętą miną skierowała się ku szczerzącemu się Teddy'emu i jego bandzie.
- Co wyście zrobili!? - wrzasnęła, kiedy do nich podeszła. W tym momencie zupełnie nie zwracała uwagi na spojrzenia wszystkich zgromadzonych w Wielkiej Sali.
- My? - zdziwił się Nate. - Skąd takie przypuszczenie?
- Sama nie wiem. Może stąd, że Filch biega wściekły po szkole i przeklina was, waszych rodziców i na pewno wasze przyszłe dzieci też.
- Jesteśmy niewinni! - Jake uniósł ręce w obronnym geście.
- Zapewne pani Norris sama się pomalowała na różowo?
- Oczywiście! - Black uśmiechnął się szeroko, a w ślad za nim poszli jego przyjaciele.
- Kretyni! I myśleliście, że wam uwierzę?! Co ta biedna, stara kotka wam zrobiła?
- Niech pomyślę... - włączył się Lupin. - Ciągle kabluje na nas Filchowi.
- Gdybyście nie łamali szkolnych zasad nie robiłaby tego!
- To wredna, stara kocica! Należało jej się. - wzruszył ramionami.
- To tylko biedne zwierzę!
- Ale...
- Wszyscy troje po minus dziesięć punktów i szlaban u Filcha za znęcanie się nad zwierzętami!
- Nie możesz tego zrobić... - teraz Teddy był równie zdenerwowany jak ona. Jego włosy nabrały czerwonego odcienia jak zawsze gdy był zdenerwowany albo zawstydzony. W tym wypadku nie było mowy o zawstydzeniu. - Nie swojemu domowi!
- To nie ja to zrobiłam swojemu domowi, tylko wy! - powiedziawszy to odwróciła się na pięcie i ruszyła do stołu Krukonów, gdzie usiadła obk swojej koleżanki Olivii Davies. Już po chwili była zajęta rozmową z nią i Charlotte Diggory. Dopiero wtedy Teddy zdał sobie sprawę z tego, ze zniszczył porozumienie, które ostatnimi czasy było między nimi.
- Nie ma co. - rzekła do niego siostra. - Ty to wszystko potrafisz zepsuć. Doskonale wiedziałeś, że Vicki nie pozwoli skrzywdzić żadnego zwierzęcia, nawet tak podłego jak pani Norris.
- A już zrobiło się tak nudno... - westchnął Jake z uśmiechem. - Znowu będzie ciekawie.
- Jasne. - mruknął Lupin i z ponurym grymasem zabrał się za jedzenie kolacji.