środa, 31 października 2012

2. Wieczorek u Lupinów

          Dom Teddy’ego znajdował się na samym krańcu Doliny Godryka, tuż pod lasem. Powodem tego umiejscowienia był oczywiście fakt, że ojciec Teda, Remus Lupin był wilkołakiem. Wielu osobom mógłby przeszkadzać ten fakt i nie chcieliby utrzymywać kontaktów z taką rodziną, jednak nikt z wielkiego grona przyjaciół Lupinów jakoś się tym nie przejmował. Wręcz przeciwnie, od czasów wojny Lupinowie byli bardzo szanowaną rodziną.
          Wilczy Jar był to dość duży i sprawiający miłe wrażenie dom. Składał się z piwnicy, parteru, piętra i strychu. Dom miał dość duży taras, na którym bardzo miło siedziało się w ciepłe, letnie wieczory.
          Kominek w domu Lupinów nie był zbyt czysty. W sumie w całym ich domu raczej nie panował jakiś wielki porządek, choć brudno nie było. Odzwierciedlało to naturę pani domu, która nigdy nie czuła się dobrze w starannie wysprzątanych pomieszczeniach. Victoire ostrożnie wyszła z kominka i otrzepała szarą od popiołu szatę.
- Witaj Vicki! - zwabiona hałasem, jaki wywołało przybycie Weasleyówny w hallu pojawiła się matka Teda i uśmiechnęła się szeroko widząc dziewczynę.
- Cześć Tonks. - pani Lupin ciągle wolała, kiedy wszyscy nazywali ją panieńskim nazwiskiem.
- Chyba powinnam posprzątać w tym kominku. - Dora wycelowała różdżką w Victoire. - Tergeo.- z ubrania Tori zniknął cały brud. Po chwili z hukiem z kominka wypadł Teddy. Jego ubranie także zostało wyczyszczone przez jego matkę. - Razem z Remusem postanowiliśmy zorganizować jakieś małe spotkanie znajomych zanim rozpocznie się rok szkolny. - zaczęła tłumaczyć dziewczynie.- Następna taka okazja będzie dopiero w święta, no nie?
- Kto będzie? - Weasley była pewna, że to ,,małe’’ spotkanie wcale takie nie będzie.
- Oczywiście wszyscy Weasleyowie, Potterowie, Blackowie, Longbottomowie, Scamannderowie, Hagrid, który wczoraj wrócił z Francji, wpadnie też chyba Moody.
- No to będzie tłum.
- Jak zawsze. - Tonks zaśmiała się przeczesując ręką swoje długie do ramion wściekle różowe włosy, uwielbiała takie spotkania.
- Gdzie Cassia? - Tori miała już dość towarzystwa Teddy’ego, który odkąd pojawili się w domu nie odzywał się, ale za to głupio uśmiechał cały czas.
- Na tarasie, pomaga w przygotowaniach.
- Pójdę jej pomóc. - Victoire już ruszyła w stronę tarasu, gdy zatrzymały ją następne słowa żony Remusa:
- W zasadzie... - Dora zobaczyła znaczące spojrzenie Teda i uśmiechnęła się szelmowsko-... mogłabyś iść z Tedem do Potterów. Chciałam wysłać im sowę, ale to o wiele lepszy pomysł.
- A Cassia...
- I tak już kończy. No idźcie. - kobieta skierowała się do kuchni, a Victoire spojrzała wściekłym wzrokiem na chłopaka stojącego koło niej:
- Miałeś z tym może coś wspólnego?
- Z czym? - niebieskowłosy zrobił niewinną minkę.
- Nie udawaj, że nie wiesz. - pokręciła głową.
- Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - skierował się do drzwi. - No chodź.
          Już po chwili szli ścieżką przez Dolinę Godryka, droga nie była tu potrzebna, gdyż mieszkający tu czarodzieje raczej nie korzystali z samochodów.
- Tak właściwie do których Potterów idziemy?- spytała po chwili.
- Jednych i drugich. Najpierw do Lily i Jamesa.
- Nie przesadzasz z tym zwracaniem się do wszystkich na ,,ty’’?
- Nie sądzę. Poza tym nikt nie ma nic przeciwko.
- Tak jak McGonagall?
- No nie, ale pamiętasz jaką miała minę?
- A pamiętasz ile punktów przy tej okazji straciłeś?
- Niewiele. Minerwa ciągle jest wierna Gryffindorowi. Za bardzo się przejmujesz takimi głupimi rzeczami jak pinkty.
- Przez ciebie i twoją bandę Gryffindor prawie przegrał w zeszłym roku ze Slytherinem w Pucharze Domów.
- Ale nie przegrał, prawda?
          Stanęli pod domem Lily i Jamesa. Był to ten sam dom, w którym w roku 1981 zginęli jego właściciele. Po powrocie do życia odbudowali go i na nowo poukładali sobie w nim życie. Teddy zadzwonił do drzwi. Otworzyła im czternastoletnia Thalia Potter. Dziewczynka była idealną kopią swojej matki. Rude włosy, zielone oczy w kształcie migdałów, piegi na zgrabnym nosie, tylko zawadiacki uśmiech odziedziczyła po ojcu.
- Cześć Thal, co słychać? - zapytał Lupin.
- Właśnie wróciliśmy z Pokątnej. - odparła rudowłosa. - No wiecie zakupy przed początkiem roku.
- My tak samo. - uśmiechnęła się Weasley.
W tym momencie w drzwiach pojawiła się Lily Potter:
- Czemu nie zaprosiłaś ich do środka?- spojrzała karcąco na swoją córkę.- No chodźcie.- uśmiechnęła się i zaprowadziła ich do kuchni. - Siadajcie.- wskazała im ręką krzesła- Akurat robiłam obiad. Zjecie z nami?
- Chętnie. - odpowiedział Teddy, zanim Victoire zdążyła zaprotestować. Chcąc nie chcąc usiadła na krześle obok niego i patrzyła jak pani Potter nakłada jedzenie na talerze.
- To co was tu sprowadza? - zapytała Lily podając im sztućce.
- I to razem. - uśmiechnął się znacząco James, który właśnie wszedł do kuchni i oparł się o futrynę drzwi.
- Mama i tata zapraszają was do nas na dzisiejszy wieczór.- rzekł Teddy. - Wpadniecie?
- Jasne. Nie przegapiłbym wieczorku u Lunatyka. Będzie Łapa?
- Oczywiście. Mama wysłała do Blacków sowę dziś rano.
- To świetnie. Miałem ostatnio ochotę powspominać stare czasy.
- Ciągle to robisz.- mruknęła Lily.
- Wcale nie!- oburzył się jej mąż. - poza tym myślę, że chłopaki mogliby się trochę zainspirować naszymi pomysłami.
- James! Siadaj lepiej do stołu, Thalia zawołaj brata.

          Po jakichś trzech kwadransach wyszli z domu starszych Potterów i skierowali się do domu młodszych Potterów. Nate postanowił im towarzyszyć. Oczywiście Harry i Ginny z radością przyjęli zaproszenie, a mała Lily aż podskakiwała z radości.
- To co teraz robimy?- spytał Teddy
- Sądzę, że idziemy pomóc twojej matce w przygotowaniach. - odparła Victoire.
- Co słychać u Cassii?- zmienił temat Nate.
- Zbyt dużo nie zmieniło się od wczoraj, kiedy ostatnio u nas byłeś.- Lupin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego przyjacielowi podoba się jego młodsza siostra. Nawet go to trochę bawiło.
- A jest teraz w domu?
- A gdzie ma być? Pomaga mamie.
W tym momencie Weasley z rozmachem walnęła się ręką w czoło:
- Zupełnie zapomniałam!
- O czym? - brat Cassii spojrzał na nią.
- Przecież wy w tym roku zdawaliście sumy, chciałam zapytać jak wam poszło.
- Z obrony przed czarną magią i transmutacji mam wybitne, z zielarstwa, zaklęć, opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów i starożytnych runów powyżej oczekiwań, a z astronomii i historii magii zadowalający. Jedynie z wróżbiarstwa mam okropny.
-Nic dziwnego. Sam mówiłeś, że chodzisz tam tylko po to, żeby ponabijać się z Trelawney. - parsknęła śmiechem. - A ty Nate?
-Z obrony przed czarną magią, zaklęć, zielarstwa i eliksirów wybitny, z wróżbiarstwa nędzny, a reszta powyżej oczekiwań.
-To świetnie. Gratuluję! - zatrzymała się i wyściskała ich obu. - Chciałabym, żeby mi też tak dobrze poszły.
- Na pewno. - stwierdził Potter. - Trochę nauki i bez trudu wszystko zdasz, zobaczysz.
- Najbardziej martwię się transmutacją, jakoś nigdy nie miałam do tego zdolności.
- Mogę pomóc. - zaraz zaoferował się Lupin z szerokim uśmiechem. - W końcu miałem wybitny.
- Zobaczymy. - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, po czym weszła do ogrodu otaczającego Wilczy Jar. Nie odwracając się w stronę chłopaków przeszła między drzewami do wejścia na taras. Taras był już powiększony za pomocą magii, normalnie nie było opcji, żeby pomieścić na nim taką liczbę osób. Znalazła tam swoją przyjaciółkę razem z jej młodszą siostrą. Siedziały na jednej z trzech kanap, niedaleko również powiększonego, zastawionego już stołu i rozmawiały. Cassia jako jedyna z rodzeństwa zachowywała niemal cały czas swój naturalny wygląd, mimo że tak samo jak Teddy i Andromeda była po matce metamorfomagiem. Z wyglądu przypominała jednak ojca. Miała ciemnobrązowe, sięgające ramion włosy i oczy barwy miodu. Była mniej więcej wzrostu Tori. Andromeda, nazwana tak po babci, była zupełnie inna. Po mamie odziedziczyła jasne, niebieskie oczy i swoje włosy także zwykle barwiła na różowo. Obie panny Lupin uśmiechnęły się na widok Victoire. Młodsza nieśmiało, a starsza szeroko i natychmiast podeszła uściskać przyjaciółkę.
- Pomóc wam w czymś? - spytała panna Weasley.
- Już skończyłyśmy.- odparła Cassia i poklepała jej miejsce obok siebie. - Siadaj z nami.
- Szkoda, bo Nate przyszedł ci pomóc. - Victoire uśmiechnęła się pod nosem lokując się koło przyjaciółki.
- Nate? Tu? Jak to? Już? - cała spanikowana dziewczyna od razu poderwała się z miejsca.
- Ale to było inteligentne... - westchnęła blondynka.
- Jak wyglądam?
- Jak zwykle. - Weasley przewróciła oczami.
- To znaczy? - Lupin spojrzała z wyczekiwaniem na przyjaciółkę.
- Jest dobrze, nie przesadzaj. - Victoire, tak samo jak Teddy'ego, bawiła ta sytuacja. - Przecież i tak widujecie się praktycznie codziennie i jestem pewna, że Nate pamięta jak wyglądasz.
- Gdzie Teddy? - rozmowę przerwała im Tonks, która weszła właśnie na taras i jednym ruchem różdżki postawiła na stole lewitujące wokół niej smaczne potrawy.
- Tu jestem! - w tym momencie jej syn przeskoczył przez balustradę i stanął obok niej. - O co chodzi?
- Bałam się, że znowu przepadniecie gdzieś na długie godziny.
- Wiem przecież, że mamy gości i nie czas na wychodzenie gdzieś. - zirytował się chłopak.
- Cześć wam! - przywitał się z panią i pannami Lupin Nate, który stał na schodkach prowadzących od ogrodu na taras i przysłuchiwał się rozmowie między synem, a matką.
- Cześć Nate, miło cię widzieć. - odparła Tonks, po czym weszła do wnętrza domu po jeszcze kilka rzeczy.

          Jakiś czas później, gdy już wszyscy goście się zeszli, młodzież siedziała na tej samej kanapie co wcześniej siostry Lupin. Andromeda ulotniła się razem z Adarą Black, a do nich dołączył starszy brat Adary – Jake. Chłopak był trochę niższy od Teda, ale za to nieco lepiej zbudowany. W jego zielonych oczach zawsze można było zobaczyć wesołe iskierki, co wiązało się z tym, że ciężko było stwierdzić czy mówi coś na poważnie, czy tylko żartuje. Drugą cechą charakterystyczną Jake'a były ciemne, długie niemal do ramion włosy. To właśnie go można było nazwać najbardziej zwariowanym z dzieci Huncwotów.
          Tymczasem przy stole Huncwoci wspominali czasy, kiedy to oni byli w Hogwarcie i razem z bliźniakami Weasley dyskutowali nad nowymi wynalazkami. Luna cały czas próbowała nakłonić Harry'ego do pomocy przy nowym wydaniu jej „Historii najnowszej”. Miało być ono uzupełnione o wspomnienia „Wielkiej Trójcy” z poszukiwania horkruksów. Fleur opowiadała Lily i Dorcas o świetnej odżywce do włosów, którą ostatnio wypróbowała. Hagrid był już w trakcie trzeciej butelki Ognistej Whisky i dyskutował o czymś zawzięcie z Moodym. Najmłodsi grali w mini quidditcha w ogrodzie, słowem nikt się nie nudził.
- Weasley, jak wygram dasz się namówić na spacer. - przekomarzał się Teddy podczas gry w Ekslodującego Durnia. Grali na odpadanie i w grze został tylko on i Weasleyówna.
- Niedoczekanie. - mruknęła Victoire skupiając się na kartach.
- Nie daj się prosić...- namawiał chłopak. - A jak ty wygrasz to obiecuję przez cały miesiąc nie stracić żadnych punktów. Co ci szkodzi?
- No właśnie, co ci szkodzi? - Cassia szturchnęła przyjaciółkę popierając brata. - To tylko spacer, nie prosi cię przecież o rękę.
- No okej, okej. - powiedziała po chwili namysłu zarumieniona dziewczyna. - Ale jeśli wygram to nie stracisz żadnych punktów przez dwa miesiące.
- Półtora. - targował się Lupin. - Może być?
- Może być. - podali sobie ręce.

- Wygrałem! - cieszył się metamorfomag chwilę później. - To co Weasley, idziemy się przejść?
- Teraz? - zdziwiła się blondynka.
- Teraz, teraz. Zanim wymyślisz jakąś wymówkę. - wstał z miejsca i wyciągnął do niej rękę. Ona również wstała, jednak nie skorzystała z jego pomocy i tak przekomarzając się poszli na spacer.

          Patrząc na odchodzących Victoire i Teddy’ego, Cassia uśmiechnęła się pod nosem. Szli obok siebie, niby nie trzymając się za ręce, ale i tak blisko i jak zwykle dogryzali sobie. Nie brzmiało to jednak jakby na serio się kłócili, a po prostu dla zabawy sobie docinali. Cassia nie wątpiła w to, że jej brat i najlepsza przyjaciółka będą kiedyś razem. Liczyła nawet na to, że jej najlepsza przyjaciółka zostanie kiedyś jej siostrą. Jak na razie bardzo bawiły ją ich ciągłe sprzeczki. Tymczasem jej wzrok powędrował ku siedzącemu naprzeciwko niej Nate’owi. On także patrząc na dwójkę ich przyjaciół uśmiechał się. Miał ciemnorude włosy ścięte krótko na bokach i nieco dłuższe na górze, a także jasnozielone oczy w kształcie migdałów. Był też dość szczupły i raczej średniego wzrostu. Był najdrobniejszy z trójki przyjaciół, ale od dawna się jej podobał. Najbardziej w nim lubiła jego usposobienie. Teddy i Jake nie potrafili tak jak on rozumieć innych. Czasem miała wrażenie, że dla nich najważniejsze są żarty i dobra zabawa. Nate natomiast, podobnie jak ona, miał skłonności do przemyśleń. W chwilach, kiedy miała okazję z nim porozmawiać świetnie im się gadało.
          Dopiero teraz zwróciła uwagę na to, że od dłuższej chwili przypatruje się Potterowi, a on z lekkim uśmiechem patrzy się prosto na nią. Widząc to zarumieniła się, a końcówki jej włosów zmieniły kolor na czerwony.
- Coś się stało?- spytał.
- Nie. - odparła z lekkim uśmiechem. - Po prostu zamyśliłam się. - rozejrzała się i zobaczyła, że Jake gdzieś zniknął. - Gdzie Black?
- Jake? Tam. - dziewczyna spojrzała we wskazanym przez niego kierunku. Ich przyjaciel opierając się o balustradę dyskutował o czymś zawzięcie z Ronem. - Myślałaś o Julie?
- Ostatnio coraz częściej.
- Co u niej słychać? Masz jakieś wieści?
- Wysłała mi sowę z pozdrowieniami dwa tygodnie temu. Jest w Grecji.
- W Grecji?
- Z rodzicami. Zwiedzają.
- To całkiem fajnie.
- Szkoda tylko, że nie mogła przyjechać w tym roku. - dziewczyna westchnęła. - Tak samo jak w zeszłym i poprzednim, a także jeszcze wcześniejszym...Dasz wiarę, że ona nigdy u nas nie była? U Victoire też nie. Zawsze jej rodzice wymyślają jakąś wymówkę...
- Nie miałem pojęcia. - zdziwił się chłopak. - Chociaż trochę mnie dziwiło, że nigdy jej nie widziałem u którejś z was podczas wakacji. Biedna, na pewno głupio się czuje wiedząc, że my tu spotykamy się przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy ona spędza całe wakacje jedynie z rodzicami.
- Na pewno, ale z drugiej strony zapewne mimo wszystko cieszy się też z tego, że w końcu może spędzić trochę czasu z rodzicami.
- Wiesz, chyba nigdy nie zrozumiem jak ci mugole radzą sobie bez magii. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić jak Julie wychowała się nie wiedząc o świecie czarodziejów.
- A twój brat? Przecież on też został wychowany przez mugoli.
-Tego też nie potrafię sobie wyobrazić. Ale dzięki temu Harry mógł mnie nauczyć obsługiwać telefon komórkowy. Wiesz co to jest?
-Tak. Julie mi opowiadała. Całkiem ciekawe urządzenie.


-Hej!- Jake z rozpędu omal nie wpadł na stolik. - Słuchajcie tego... Pamiętacie tą rozmowę Harry'ego i Rona, którą ostatnio udało nam się podsłuchać?
- To znaczy wtedy, gdy nakryła nas Hermiona i zmyła nam głowy? - zapytała Cassia przewracając oczami.
- No dokładnie. - pokiwał głową Black, jakby nie widząc jej irytacji. - A zatem udało mi się co nieco wyciągnąć od Rona...- i tu zrobił efektowną pauzę licząc, że jego rozmówcy w końcu okażą chociaż odrobinę zainteresowania.
- Czyli czego się dowiedziałeś? - w końcu zadał pytanie Nate.
- Podejrzewają, że ktoś próbuje zorganizować na nowo śmierciożerców. - teraz już Jake mówił całkiem poważnie.
- Ale przecież większość z nich nie żyje! - zdziwił się Potter.
- A reszta gnije w Azkabanie. - dodała Lupin.
- Chodzi raczej o ich krewnych, potomków i tym podobnych. - odparł czarnowłosy. - No wiecie chcą zemsty i w ogóle.
- Fakt faktem te zniknięcia, o których mówił Harry są niepokojące, ale myślisz, że aż do tego stopnia? - zamyślił się Nate.
- Zniknięcia, do tego dochodzi coraz więcej zgłoszeń osób, które uważają, że są śledzone, podobno ostatnio też tak się zaczęło. - tłumaczył Jake. - No i wiecie, obstawiam, że aurorzy mają swój wywiad i to pewnie całkiem niezły. Raczej nie rozważaliby takiej możliwości, gdyby nie mieli pewnych poszlak, chociaż fakt faktem, że Ron zaznaczał, że to jeszcze nic pewnego, że to jest najgorsza opcja, którą przyjmują.
- Nie mogę zrozumieć jak udało ci się tyle dowiedzieć w przeciągu tych paru minut, wyciągnięcie jakichkolwiek informacji od Harry'ego graniczy z cudem.
- Mam swoje sposoby. - uśmiechnął się Black.
- Myślicie, że serio coś nam grozi? - sprowadziła ich na ziemię Cassia. - W końcu jeśli śmierciożercy chcieliby się mścić to nasze rodziny są tymi, od których zaczną.
- Pożyjemy, zobaczymy... - westchnął Black. Dopiero teraz pomyślał o tym, że dziewczyna faktycznie ma rację. W razie odnowienia się śmierciożerców to właśnie ich rodziny będą pierwszym celem.
- Hej, co macie takie kwaśne miny? - w tym momencie wrócił uśmiechnięty Teddy. Koło niego stała Victoire. Cassia nie była pewna czy to światło tak padało, czy jej przyjaciółka była nieco zarumieniona. - Powiem wam, że całkiem fajna pora na spacer. Wiecie zachodzące słoneczko migoczące między drzewami, rześkie powietrze i te sprawy. Gramy dalej? Może znowu mi się fukśnie. - zaśmiał się. Ich przybycie zakończyło niepokojący temat śmierciożerców. Resztę wieczoru spędzili raczej w radosnej atmosferze.


1. Ostatni dzień wakacji

          Lato tego roku było całkiem udane: słońce świeciło na bezchmurnym niebie niemal każdego dnia, było ciepło, lecz raczej nie upalnie. Właśnie jednym z takich dni był 31 sierpnia, ostatni dzień wakacji. Znad wody wiał lekki wiatr, a fale delikatnie sięgały stóp dziewczyny, która spacerowała brzegiem morza. Dziewczyna miała długie do pasa, całkiem proste włosy w kolorze jasnego blondu, tak jasnego, że przy końcówkach wydawały się niemal srebrne, a także duże, ciemnoniebieskie oczy, do tego jasną cerę i delikatne rysy twarzy. Raczej nie można było jej nazwać wysoką, ale niską też nie. W Hogwarcie, gdzie lada moment rozpoczynała piąty rok nauki, uchodziła za piękność. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu ze strony matki była w 1/8 willą. Jej ojciec natomiast pochodził z rodziny czystej krwi czarodziejów, ich rodzina jednak nie przywiązywała wagi do czystości krwi. Victoire Weasley, bo właśnie o niej mowa, urodziła się w pierwszą rocznicę bitwy o Hogwart i właśnie dlatego otrzymała swoje imię, oznaczające zwycięstwo. Młoda czarodziejka uwielbiała spacery nad brzegiem morza, piasek między palcami u stóp, chłodna woda i patrzenie w tą bezkresną toń to było coś co zawsze wprawiało ją w dobry nastrój. Od najmłodszych lat czuła się związana z morzem, pewnie dlatego, że mieszkała na wybrzeżu. Właśnie tego zawsze brakowało jej w Hogwarcie: jezioro to jednak nie to samo co morze. Hogwart...stary, dobry Hogwart. Ten czas tak szybko mijał. Czuła jakby to było wczoraj, kiedy pierwszy raz przekroczyła mury tej szkoły...

          Ona, jako jedenastoletnia dziewczynka z długim warkoczem odprowadzana przez rodziców i młodsze rodzeństwo na peron. Bardzo się wtedy denerwowała. W końcu pierwszy raz jechała do tej wyjątkowej szkoły, o której jej tata tak wiele opowiadał. Jej zdenerwowanie zmalało zaraz po tym jak ujrzała swoją najlepszą przyjaciółkę Cassię Lupin. Były w jednym wieku i znały się od najmłodszych lat. Razem wgramoliły się do pociągu i znalazły wolny przedział, w którym się rozsiadły.
- Denerwujesz się?- spytała wtedy Victoire po chwili milczenia bawiąc się paznokciami, co czyniła w chwilach właśnie zdenerwowania.
- Bardzo. - odparła jej przyjaciółka- Teddy opowiadał mi trochę o szkole, ale w większości chyba bujał. Wiesz on lubi sobie ze mnie żartować, rodzice raczej próbowali mnie uspokajać, tylko nie wiem, czy nie za bardzo.
- A co mówił?
- Opowiadał coś o jakiś trollach wałęsających się w nocy po szkole, o tym żebym uważała na akromantule i o tym, że o przydziale do domu decyduje jakiś strasznie trudny egzamin.
- Tata mi mówił, że wkłada się na głowę jakąś tiarę.
- Moi rodzice też tak powiedzieli. - odetchnęła Cassia- Ale bałam się, że po prostu próbują mnie uspokoić.
- Na pewno będzie fajnie, wszyscy mi mówią, że w Hogwarcie spędzili naprawdę wyjątkowe chwile.
          Po chwili do ich przedziału weszła jakaś dziewczynka, wyglądająca na ich rówieśniczkę. Była raczej niziutka. Miała jasnobrązowe włosy, ścięte krótko, na tyle, że nie sięgały nawet ramion oraz zielone oczy. Jej pulchna buzia, rumieńce na policzkach i delikatny uśmiech, ukazujący urocze dołeczki dodawały jej wyglądowi takiej dobroduszności, że wystarczyło na nią spojrzeć by powiedzieć, że jest sympatyczną osobą.
- Mogę się do was przysiąść? Też pierwszy raz jedziecie, prawda? - gdy kiwnęły głowami uznała to za wystarczającą odpowiedź na oba zadane przez nią pytania i rozsiadła się obok nich cały czas mówiąc dalej: - Ja też. Rany, strasznie się denerwuję. Moi rodzice nie są czarodziejami. Myślicie, że ci w szkole mogli się pomylić? A może to wszystko jest jakimś żartem? W sumie nigdy wcześniej nie słyszałam o tej szkole. To wszystko bardzo mnie zdziwiło. Dotychczas myślałam, że te wszystkie opowieści o magii i czarodziejach to bajki...a tu nagle okazało się, że świat czarów naprawdę istnieje. Naprawdę ciężko mi było uwierzyć w to wszystko. Moi rodzice też byli w kompletnym szoku. Moja mama to nawet zemdlała. W życiu nie słyszeli o czymś takim, a tym bardziej nie pomyśleli o tym, że ja mogę mieć jakieś moce. A tak właściwie jak to wszystko wygląda? Każdy z nas ma inną moc i każdy ma indywidualny plan zajęć, czy potrafimy wszyscy to samo i chodzimy razem na zajęcia tak jak w normalnej szkole? Jest podział na klasy i tak dalej...Albo czy są jakieś zajęcia dodatkowe, w końcu skoro jest to szkoła z internatem, to będziemy tam spędzać całe mnóstwo czasu, a ja lubię uczyć się nowych rzeczy. Ogólnie bardzo lubię się uczyć. W mojej szkole byłam bardzo dobrą uczennicą, nawet z matematyki miałam dobre oceny. Nauczyciele zawsze mówili, że jestem zdolna, ale to z tą szkołą i w ogóle, naprawdę nie sądziłam, że aż tak. A tak właściwie, czemu nic nie mówicie?
          Obie dziewczyny zaczęły się śmiać. Chyba nigdy nie widziały aż takiej gaduły. Nawet mały James Potter tyle nie mówił. W końcu na pytanie odpowiedziała Cassia:
- Nic nie mówiłyśmy, bo nie chciałyśmy ci przerywać. Nie martw się: skoro dostałaś list to znaczy, że jesteś czarodziejką. Z tego co wiem jeszcze nigdy się nie pomylili. Tak w ogóle jestem Cassia. Cassia Lupin, a to Victoire Weasley.
- Julie Blue – podały sobie ręce. Julie przez chwilę się zamyśliła.- Wasze nazwiska coś mi mówią... Czy któryś z waszych krewnych nie miał czasem czegoś wspólnego z Ostatnią Wielką Wojną Czarodziejów? Czytałam o tym w „Historii Najnowszej’’ autorstwa Luny Scamander.
- Ciocia lubi przesadzać. - odparła jej Victoire. - Zresztą zwykle raczej pisze o swoich badaniach magicznych stworzeń.
- Ciocia?- ich nowa znajoma zrobiła wielkie oczy. - A znacie może tego sławnego Harry'ego Pottera, który pokonał tego...no...jak mu tam było...Voldemorta?
- Wujek Harry raczej rzadko o tym wspomina.
- Ten sławny Potter to twój wujek?
- Jest też chrzestnym jej i mojego brata. - odpowiedziała jej tym razem Cassia, po czym uśmiechnęła się. - O wilku mowa.
          W tym momencie drzwi ich przedziału otworzyły się i wszedł przez nie dość wysoki jak na swój wiek i szczupły chłopak o jasnoniebieskich oczach i jaskrawoczerwonych włosach. Teddy Lupin we własnej osobie. Za nim do przedziału weszli jego dwaj najlepsi przyjaciele: Jake Black i Nate Potter.
- Hej.- przywitał się Teddy, po czym bez pytania rozsiadł się obok nich, pozostali poszli w jego ślady.
- Poznajcie to jest Julie. - jego młodsza siostra uznała za stosowne zapoznać wszystkich.- Julie to jest mój brat Teddy, ten po jego lewej to Jake Black, a po prawej Nate Potter.
- Jesteś spokrewniony z Harrym Potterem? – Julie zrobiła wielkie oczy i spojrzała na Nate’a.
- To mój starszy brat. - młody Potter zrobił zbolałą minę. - A co, chcesz jego autograf?
- Byłoby super! - wtedy zwróciła uwagę na minę chłopaka. - Niee, dzięki. Wiecie, to wszystko jest dla mnie nowe, dziwne i dlatego starałam się jak najwięcej dowiedzieć z książek.
Wtedy Jake szepnął jej na ucho:
- Robi się nieco nerwowy, kiedy ludzie zaczepiają go i pytają się, czy nie załatwiłby im autografu jego brata.
- Słyszałem!
- Trudno.
          Reszta drogi minęła im dość wesoło. Chłopcy byli już w drugiej klasie, więc nieco opowiadali im o szkole, jednak zapewne nie wszystko było prawdą. No, bo kto by uwierzył, że podczas zajęć z opieki nad magicznymi stworzeniami karmią akromantule? W końcu dotarli na peron w Hogsmeade.
- Pirszoroczni! - rozległ się głos Hagrida - Pirszoroczni tutaj!
Gdy zobaczył Weasley i Lupin obdarzył je niedźwiedzim uściskiem:
- Mam nadzieję, że nie zapomnicie o starym Hagridzie i odwiedzicie mnie kiedyś?
Szkoła wywarła na Victoire niesamowite wrażenie. Była ogromna! Oczywiście jako pierwszoroczne płynęły łódkami do Hogwartu, a na schodach przystani czekała na nich profesor McGonagall:
- Witajcie w Hogwarcie! Za chwilę rozpoczniemy ucztą powitalną nowy rok szkolny, jednak zanim to nastąpi, zostaniecie przydzieleni do domów: Gryffindoru, Ravenclawu, Hufflepuffu lub Slytherinu. Z każdego z tych domów pochodzą sławni czarodzieje i czarodziejki. W każdym z tych domów znajdziecie zapewne także przyjaciół na całe życie. Wszystkie wasze przewinienia od tej pory będą hańbą dla waszego domu, a wszystkie osiągnięcia chlubą. Możecie zyskać lub stracić punkty, co roku ten dom, który ma ich najwięcej dostaje Puchar Domów. To by było na tyle. - roześmiała się wesoło - Pewnie jesteście strasznie zdenerwowani, więc nie będę przedłużać, a zatem chodźmy. Za chwilę odbędzie się Ceremonia Przydziału.
          Wtedy zdenerwowanie Victoire powróciło. A co jeśli trafi do Slytherinu? W jej rodzinie od pokoleń każdy był w Gryffindorze. Co powiedzą rodzice? Dziadkowie? Reszta rodziny i znajomi? Nic nie zrozumiała z pieśni śpiewanej przez Tiarę, była zbyt zdenerwowana. W końcu zaczęło się:
- Acker Charles!
- Ravenclaw!
- Armed Lisa!
- Hufflepuff!
- Blue Julie! - Julie podeszła do stołka.
- Gryffindor!
- Bones Oliver!
- Ravenclaw!
- Blethley John!
- Slytherin!
- Craven Tobias!
- Gryffindor!
- Lupin Cassiopeia!
- Gryffindor!
- Parkinson Vincent!
- Slytherin!
- Summers Henry!
- Hufflepuff!
- Weasley Victoire!
          Cała się trzęsąc podeszła do stołka, a profesor McGonagall włożyła jej tiarę na głowę.
Hmm... - zaczęła tiara. - Który to już Weasley? O...masz w sobie też krew willi...ciekawe połączenie...bardzo...jednak nie wyłamiesz się, trafisz tam gdzie reszta rodziny... Gyffindor!- to ostatnie wykrzyknęła na całą salę.
Tamten dzień był jednym z najszczęśliwszych w jej życiu. Doskonale pamiętała szerokie uśmiechy przyjaciół, wujka Neville’a, taty Teddy’ego, a nawet samego Dumbledore'a.

          Zrobiło się późno i Victoire postanowiła wrócić do domu na obiad. Muszelka była dość małym domkiem, do którego jej rodzice wprowadzili się zaraz po ślubie i w którym swego czasu ukrywał się wujek Harry. Domek stał samotnie na szczycie nadmorskiego klifu, a jego pobielane wapnem ściany zdobiły muszelki. Z ogrodu słychać było szum fal. Victoire powoli ruszyła w stronę domu. Był naprawdę śliczny zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Utrzymany był w jasnych, pastelowych barwach. Na parterze znajdowały się: salon, kuchnia, jadalnia i łazienka, a na poddaszu cztery pokoje i druga łazienka. Dziewczyna weszła do kuchni. Jej mama, Fleur Weasley, właśnie przygotowywała obiad. Upływ czasu nie naruszył jej urody. Do pracy w kuchni zawiązała swoje długie, srebrnoblond włosy w kok. Właśnie wyjmowała z szafy miski.
- Pomóc ci mamo?- spytała Victoire, a Fleur słysząc ją, obejrzała się i uśmiechnęła się, ukazując przy okazji swoje równe, białe zęby, a jej ciemnoniebieskie oczy skierowały się na córkę:
- Weź ta miski i rozstaw w jadalni. Potem zawołaj resztę.
- Ok.- Victoire wzięła naczynia z rąk mamy, poszła do jadalni, gdzie starannie nastawiła do stołu i zawołała swoje rodzeństwo: - Domi, Lou obiad!
          Usiadła na swoim miejscu czekając na resztę. Po chwili przyszedł jej ośmioletni brat. Miał jasnoblond, lekko kręcone włosy i niebieskie oczy w tym samym odcieniu co ich tata. Z pozoru wyglądał jak aniołek, jednak uwielbiał broić. Szczególnie, kiedy byli z nim kuzyni. Wtedy jego najstarsza siostra wolała się ewakuować.
- Hej! - przywitał się. - Gdzie Domi?
- Tu jestem! - Dominique w podskokach wpadła do jadalni. Jako jedyna z rodzeństwa odziedziczyła rudy kolor włosów i piegi po tacie, po mamie miała tylko kolor oczu. Była bardzo energiczną i wesołą osobą. Podobnie jak brat uwielbiała psoty, jednak znała umiar. Świetnie dogadywały się razem z Tori, choć jak to w rodzeństwie bywa, nie obywało się bez zgrzytów. - A ty gdzie byłaś? Całe przedpołudnie nie było cię w domu.
- Na spacerze. - odparła jej starsza siostra.
- Gdzie ten Bill? - mama właśnie przyniosła wazę z jej ulubioną zupą cebulową i zaczęła nalewać ją do misek. Dopiero kiedy wszyscy zaczęli jeść do jadalni wszedł tata. Miał czterdzieści parę lat i w jego rudych, nieco przydługich włosach można było zauważyć srebrne nitki, ale szcupły był tak samo jak kiedyś. Jego twarz pokryta była bliznami po ataku wilkołaka, Fenrira Greybacka. Mama zawsze twierdziła, że świadczą one o tym, jakim jest on dzielnym człowiekiem.
- Cześć wszystkim! - zawołał wesoło wchodząc do jadalni.
- Zostawileś buty w hallu?- jego żona bardzo dbała o to, aby w domu zawsze panował porządek, a on uwielbiał nosić buty ze smoczej skóry i czasem zapominał zdjąć je wchodząc do domu.
- Oczywiście kochanie. - Bill cmoknął Fleur w policzek i usiadł do stołu.
- A myłeś ręce?
- Fleur, nie jestem dzieckiem...- westchnął.
- A pamiętasz, że zaraz po obiedzie idziemy na Pokątna? - mama Victoire niektóre wyrazy nieco czasem przekręcała, odzywało się jej francuskie pochodzenie.
- No jasne.
- Dziś Dominique dostanie swoja pierwsza różdżka.


          Zaraz po obiedzie wszyscy mieszkańcy Muszelki udali się za pomocą sieci Fiuu na zakupy na Pokątną. Oczywiście zaraz po wejściu na ulicę spotkali kolejnych Weasleyów: wujka Percy’ego z rodziną. Dominique, kiedy tylko zobaczyła swoją najlepszą przyjaciółkę, a zarazem kuzynkę, Molly, zajęła się pogawędką z nią. Natomiast Victoire postanowiła skorzystać z okazji i odłączyć się od rodziny. Pojawienie się nawału Weasleyów w każdym sklepie wzbudzało sensację. Mamo? - mimo wszystko stwierdziła, że powinna poinformować o tym matkę. Ostatnio jak zniknęła cała rodzina jej szukała. - Sama zrobię swoje zakupy, ok? Jasne. - Fleur obdarzyła ją uważnym spojrzeniem. - Tylko się nie zgub. My teraz pojdziemy do Madame Malkin i Ollivandera, spotkamy się w Esach i Floresach, dobrzi? Ok. - Tori uśmiechnęła się i poszła w stronę przeciwną niż jej rodzina. Bardzo lubiła zakupy na Pokątnej. Zawsze można było spotkać kogoś znajomego, poza tym w każdym sklepie było coś ciekawego. Tym razem najpierw poszła do sklepu z artykułami papierniczymi. Musiała kupić pergaminy i nowe pióro. Do jej ostatniego pióra dorwał się Louis i został z niego tylko popiół. Po kilku minutach wyszła ze sklepu zaopatrzona w zestaw pergaminów, a także w nowe, śnieżnobiałe pióro.
          Następnie skierowała się ku sklepowi ze sprzętem do quidditcha. Miała do tego sportu taką samą słabość jak większość członków jej rodziny. W środku jak zwykle było pełno ludzi. Głównie były to dzieci, które zaciągnęły tu swoich rodziców, zafascynowane miotłami wyścigowymi. Większość zgromadzonych osób stała przed najnowszą miotłą – Boreaszem 2014. Ona jednak nie zamierzała pchać się tam, aby obejrzeć tą miotłę. Spojrzała w stronę przeciwną. Na ścianie zawieszone były nieco starsze miotły: Zmiatacze, Nimbusy, Błyskawice. To właśnie na Błyskawicy wujka Harrego nauczyła się prawdziwie latać. Podczas wakacji, które spędziła u Potterów uparła się, że wujek nauczy ją lepiej latać. Było to tuż po jej wypadku z miotłą w roli głównej. Jej wymarzonym modelem był Świetlisty Promień i właśnie do niego podeszła. Był tylko trochę szybszy od Błyskawicy, ale za to o wiele bardziej zwrotny.
- Przypomina nieco starą, dobrą Błyskawicę, co nie? - na dźwięk tego znajomego głosu tuż koło jej ucha aż podskoczyła i odwróciła się. Za nią stał szesnastoletni Teddy Lupin we własnej osobie. Przez ostatnie pięć lat bardzo się zmienił. Urósł i wydoroślał. Zawsze był wysoki jak na swój wiek, teraz był wyższy od Victoire o głowę. Jako metamorfomag mógł dowolnie zmieniać swój wygląd, ale preferował niebieski kolor oczu, a swoim wiecznie roztrzepanym, nieco przydługim włosom najczęściej nadawał barwę będącą połączeniem niebieskiego i zieleni. Bardzo zmieniły się też przez te lata stosunki Lupina i Weasleyówny. Kiedyś byli dobrymi przyjaciółmi i świetnie się razem dogadywali, jednak jakiś czas wcześniej coś się zmieniło. Teddy zaczął się przy niej głupio uśmiechać, dziwnie zachowywać, ciągle wygłupiać. Victoire już nie potrafiła z nim rozmawiać tak jak kiedyś.
- Przestraszyłeś mnie Lupin. - spojrzała na niego z wyrzutem.
- Sorry. - Teddy uwielbiał mugolskie powiedzonka. - Nie sądziłem, że jesteś aż tak zamyślona. Gdzie teraz idziesz?
- A co cię to tak interesuje?
- Z grzeczności zapytałem. - uśmiechnął się lekko. - Zobaczyłem jak wchodzisz tutaj i uznałem za stosowne podejść i zagadać.
- Do Eeylopa. - odparła w końcu. - Lubię tam chodzić.
- To świetnie. Właśnie tam chciałem się udać, to może pójdziemy tam razem?
- A po co ty chcesz tam iść? - spytała zirytowana jego towarzystwem.
- Chciałem kupić sobie sowę. Odkąd oddałem swoją Andy, ciągle pożyczam od Jake'a, gdy chcę coś wysłać. - odparł Teddy, złapał ją za rękę i wyszli ze sklepu. Tam Victoire natychmiast wyrwała mu swoją rękę i zaczęła iść w stronę sklepu zoologicznego.
- No idziesz? - odwróciła się po chwili.
- Myślałem, że znowu się na mnie o coś obraziłaś. - odparł Lupin doganiając ją.
- Tym razem nie. - uśmiechnęła się lekko. - To właściwie co robi twoja sowa u Andromedy?
- Andy bardzo ją lubi, nie miałem serca zabierać jej ze sobą do Hogwartu. Przynajmniej może przysyłać mi listy, kiedy tylko chce.
          Andromeda była najmłodszą siostrą Teda, nieśmiałą i nieco zamkniętą w sobie ośmiolatką. Starszy brat, który zdrobniale nazywał ją Andy, robił dosłownie wszystko o co poprosiła go mała siostrzyczka.
W końcu do Centrum Handlowego Eeylopa, gdzie od razu udali się do działu z sowami śnieżnymi.
- Dlaczego akurat śnieżna?- spytała Tori.
- Harry miał taką. - odpowiedział Teddy tonem takim jakby to wiele wyjaśniało.- Co sądzisz o tej?- wskazał na klatkę z małą jeszcze sową.
- Cudowna. - Weasley kochała wszelkie zwierzęta. Ta malutka sówka zachwyciła ją od samego początku. Szczególnie jej bystre duże, złote oczy.
Już po chwili razem z klatką z Merlinem wychodzili ze sklepu.
- Dziwne imię jak dla sowy. - sprzeczała się dziewczyna.
- Wcale nie. Poza tym pierwsza sowa Harry’ego nazywała się Hedwiga.
- No tak to wszystko wyjaśnia. Chyba muszę już iść, rodzice znowu będą mnie szukać.
- Wątpię.
- Ostatnio też tak mówiłeś, a skończyło się na tym, że szukała mnie cała rodzina i sztab aurorów z wujkiem Harrym na czele.
- Ale tym razem na pewno. Gadałem z nimi. Moi rodzice urządzają dziś małe ognisko na koniec wakacji i zaprosili wszystkich, dlatego powiedziałem twoim rodzicom, że cię znajdę i razem pójdziemy do Wilczego Jaru.
- Super- mruknęła ironicznie. - A myślałam, że nasze spotkanie było przypadkowe.
- Też się cieszę.- uśmiechnął się. - Chcesz gdzieś jeszcze iść?
- Esy i Floresy.
- No to wejdziemy tam i jeszcze do Magicznych Dowcipów, okej?
- A co chcesz stamtąd?
- Tajemnica...- wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Oj, powiedz.
W odpowiedzi tylko pokręcił głową.
- Nie to nie. - bardzo ją to ciekawiło, ale nie chciała dać mu tej satysfakcji. Zapyta potem wujka Freda lub wujka George’a. Ruszyli w stronę sklepu prowadzonego przez bliźniaków Weasleyów. Cały ten sklep zapełniony był najróżniejszymi rzeczami, z których większość była wynalazkami Weasleyów. Był to chyba najciekawszy i najbardziej kolorowy sklep na Pokątnej.
- Tori! Teddy! - powitał ich wujek George zaraz w wejściu.- Strasznie fajnie, że przyszliście- wyściskał ich.
- Cześć wujku. - Victoire bardzo lubiła swojego luzackiego wujka.
- Hej George- Teddy ze wszystkimi członkami jej rodziny był po imieniu, co ją niezmiernie irytowało. - Masz to o czym ostatnio rozmawialiśmy?
- Tak. - potaknął rudowłosy wujek Tori. - Zaraz ci przyniosę. Chcesz coś jeszcze?
- Na razie nie, ale w Hogwarcie pewnie będzie potrzebna mi dostawa.
- Spoko. Cieszę się, że w Hogwarcie mamy następców. Ktoś musi pilnować, żeby w szkole było ciekawie.
- Zgadzam się z tobą braciszku. - z zaplecza wyszedł Fred.
- To były czasy...
- Najlepszy był nasz ostatni rok, kiedy robiliśmy psikusy Umbridge.
- Dokładnie...- George uśmiechnął się poszedł na zaplecze.
- Jak tam wakacje? - zapytał Fred.
- Super. - odparł z szerokim uśmiechem Teddy. - Dziś mama i tata organizują małe spotkanie na zakończenie wakacji, przyjdziecie?
- No jasne. - bliźniak Freda wrócił niosąc średniej wielkości paczkę. - Tu jest to o co prosiłeś.

- Dzięki. - Lupin znowu wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Możemy skorzystać z kominka?

Prolog


- Avada Kedavra!
- Expelliarmus!
          W tym momencie rozległ się okropny huk, rozbłysło złote światło, które wszystkich oślepiło, a różdżki Voldemorta i Harry'ego połączyły się zielono-czerwonym promieniem. Znikąd zaczęły pojawiać się świetliste postacie, podobnie jak wtedy, gdy różdżki dwojga wrogów połączyły się za pierwszym razem, jednak Harry nie zwracał na nie uwagi. Całą swą uwagę skupiał na przeciwniku, którego rozproszył widok własnych ofiar. Jego wyraz twarzy po rozejrzeniu się wokół zaczął się zmieniać. Czarny Pan wyglądał na przerażonego, czerwony promień stawał się coraz większy, wyglądało na to, że zło traciło swoje siły. W końcu Czarna Różdżka wzbiła się wysoko w powietrze, a Toma Riddle’a trafiło własne zaklęcie. Voldemort był martwy. 
          Najpierw w Wielkiej Sali zapadła cisza. Kompletna, głucha cisza. Wszyscy zgromadzeni, obojętnie czy z Zakonu, czy Śmierciożercy przyglądali się temu co się wydarzyło w kompletnym szoku. Wtedy dopiero Harry przyjrzał się temu, co odwróciło uwagę Riddle'a. Świetliste postacie, które poprzednio zniknęły zaraz po zerwaniu połączenia, przestały się świecić i teraz wszystkie ofiary Voldemorta, nie tylko te bezpośrednie, ale 
i te zamordowane przez jego ludzi, stały w pełni zmaterializowane wśród reszty obecnych w Wielkiej Sali i wyglądało na to, że nigdzie się nie wybierają. To właśnie tak wszystkich zszokowało, jeszcze bardziej niż sama śmierć Czarnego Pana. Dopiero po dłuższej chwili cały Zakon Feniksa 
i czarodzieje walczący po ich stronie zaczęli wiwatować, ściskać się i śmiać. Wszyscy, którzy stracili kogoś za sprawą Voldemorta, szukali bliskich, 
a gdy ich odnajdywali, płakali ze szczęścia. Pierwsze promienie wschodzącego słońca zalały Wielką Salę, w której panowała ogromna radość. Do Harry'ego najpierw dobiegli Ron i Hermiona, a zaraz za nimi Ginny. Harry czuł, że teraz wszystkie jego problemy się skończyły. Jednak to jeszcze nie był koniec. Po chwili zza pleców Pottera rozległ się głos, który miał wrażenie, że kiedyś już słyszał:
-Harry?- natychmiast się odwrócił i zamurowało go. Stali tam obejmując się jego rodzice. Wyswobodził się z uścisku przyjaciół i podszedł do nich:
- Mama? Tata? - przez chwilę nie wiedział co zrobić. Objąć ich, przytulić, czy może po prostu stać tak dalej i rozmawiać. Tak właściwie nigdy nie miał okazji ich poznać, można powiedzieć, że byli dla niego niemal obcy. W końcu Lily rozwiązała za niego ten problem i po prostu wyciągnęła do niego rękę. Chłopak z wahaniem złapał ją, a wtedy matka go przytuliła, kiedy w końcu go puściła, ojciec także go wyściskał.
- Ostatni raz, gdy cię widziałem nosiłeś jeszcze pieluchę i bawiły cię kolorowe chmurki z różdżki.- zaśmiał się James.- A dzisiaj...nie mógłbym być bardziej dumny.
- Ale, co się tak właściwie stało? - zapytał Harry ciągle w szoku. Kątem oka zauważył, że Weasleyowie skaczą z radości wokół Freda.
-Kiedy zderzyły się wasze zaklęcia wszyscy, którzy zginęli z rąk Voldemorta, bądź za pośrednictwem jego ludzi powrócili do życia- powiedziała Lily. - Tak przynajmniej sądzę.
- I się nie mylisz. - nagle koło nich pojawił się Dumbledore. Wyglądał tak samo jak przed kilkunastoma minutami, gdy Harry po oberwaniu avadą, rozmawiał z nim na dworcu King's Cross, na pograniczu zaświatów. - Ale dlaczego to się stało...nad tym długo będę się zastanawiał.
- Panie profesorze przed chwilą, kiedy rozmawialiśmy mówił mi pan, żebym nie żałował zmarłych, czy miało to związek z tym wszystkim? - Harry machnął ręką chcąc zaakcentować o co mu chodzi.
- Przed chwilą? - dyrektor spojrzał na niego badawczo znad swoich okularów. - Przecież dopiero co się tu pojawiłem, Harry.
- Voldemort trafił mnie avadą, wtedy pojawiłem się na dworcu King's Cross i pan tam był, rozmawialiśmy, powiedział pan, że to wszystko dzieje się 
w mojej głowie, i że jeśli chcę to mogę iść dalej...
- Harry nie pamiętam tego, ostatnie co pamiętam to Severus rzucający na mnie śmiertelną klątwę, a potem stałem tu i patrzyłem na śmierć Voldemorta. - Dumbledore w zamyśleniu podrapał się po brodzie. - Myślę, że teraz po powrocie do świata żywych żadne z nas nie pamięta, tego jak wygląda druga strona, co się działo, kiedy byliśmy martwi. Na wiele rzeczy, które się wydarzyły dzisiejszego dnia długo jeszcze będę szukał odpowiedzi...Ale nie czas na to, teraz czas by się radować. - poklepał młodego Pottera po ramieniu. - Gratulacje Harry, to wszystko dzięki tobie. - i poszedł dalej.
          Wtedy Harry uznał, że czas najwyższy rozejrzeć się po Wielkiej Sali 
i zobaczyć zmiany jakie zaszły. Spacerując mijał osoby, które nie żyły już od dawna, a także te, które Czarny Pan zabił na jego oczach. Jego rodzice szybko wypatrzyli Syriusza, który właśnie całował jakąś wysoką kobietę 
z długimi, czarnymi lokami. Obok nich stali Remus i Tonks, trzymający się za ręce i przyglądający z uśmiechem całującej się parze. James zamknął swoich najlepszych przyjaciół w niedźwiedzim uścisku. Idąc dalej Harry zobaczył Colina biegnącego przez błonia, pewnie szukał swojego brata, Riddlów, rozglądających się ze strachem wokół, Cedrika Diggory'ego całującego się z Cho, Harry z całego serca życzył im wszystkiego najlepszego. McGonagall rozmawiała z nauczycielką mugoloznawstwa, Szalonooki śmiał się z czegoś co opowiadał mu Aberforth Dumbledore, Rufus Scrimgeour otrzepywał się z jakiegoś pyłu, nieco zagubiony z boku stał Grindelwald, Amelia Bones witała się ze swoją siostrzenicą...
W tym momencie zobaczył idącą do niego uśmiechniętą Ginny:
- Niezły bałagan, prawda?
- Trochę minie zanim to wszystko jakoś się poukłada. - Harry podrapał się po głowie. - Mam rodziców, wciąż nie mogę w to uwierzyć. Nawet sobie nie wyobrażasz jak się cieszę, ale naprawdę trudno będzie się przyzwyczaić do tego wszystkiego.
- Ogarnięcie tego wszystkiego to błahostka w porównaniu z pokonaniem Voldemorta. - rudowłosa przytuliła chłopaka. - Damy radę.