Dom
Teddy’ego znajdował się na samym krańcu Doliny Godryka, tuż pod
lasem. Powodem tego umiejscowienia był oczywiście fakt, że ojciec
Teda, Remus Lupin był wilkołakiem. Wielu osobom mógłby
przeszkadzać
ten fakt i
nie chcieliby utrzymywać
kontaktów
z taką rodziną, jednak nikt z wielkiego grona przyjaciół Lupinów
jakoś się tym nie przejmował. Wręcz
przeciwnie, od czasów wojny Lupinowie byli bardzo szanowaną
rodziną.
Wilczy
Jar był to dość duży i
sprawiający miłe wrażenie
dom. Składał się z piwnicy, parteru, piętra i strychu. Dom miał
dość duży taras, na którym bardzo miło siedziało się w ciepłe,
letnie wieczory.
Kominek
w domu Lupinów nie był zbyt czysty. W sumie w całym ich domu
raczej nie panował jakiś wielki porządek, choć brudno nie było.
Odzwierciedlało
to naturę pani domu, która nigdy nie czuła się dobrze w starannie
wysprzątanych pomieszczeniach.
Victoire ostrożnie wyszła z kominka i otrzepała szarą od popiołu
szatę.
-
Witaj
Vicki!
- zwabiona hałasem, jaki wywołało przybycie Weasleyówny w hallu
pojawiła się matka Teda i uśmiechnęła się szeroko widząc
dziewczynę.
-
Cześć Tonks. - pani Lupin ciągle wolała, kiedy wszyscy nazywali
ją panieńskim nazwiskiem.
-
Chyba powinnam posprzątać w tym kominku. - Dora wycelowała różdżką
w Victoire. - Tergeo.-
z ubrania Tori zniknął cały brud. Po chwili z hukiem z kominka
wypadł Teddy. Jego ubranie także zostało wyczyszczone przez jego
matkę. - Razem z Remusem postanowiliśmy zorganizować jakieś małe
spotkanie znajomych zanim rozpocznie się rok szkolny. - zaczęła
tłumaczyć dziewczynie.- Następna taka okazja będzie dopiero w
święta, no nie?
-
Kto będzie? - Weasley była pewna, że to ,,małe’’ spotkanie
wcale takie nie będzie.
-
Oczywiście wszyscy Weasleyowie, Potterowie, Blackowie,
Longbottomowie, Scamannderowie, Hagrid, który wczoraj wrócił z
Francji, wpadnie też chyba Moody.
-
No to będzie tłum.
-
Jak zawsze. - Tonks zaśmiała się przeczesując ręką swoje długie
do ramion wściekle różowe włosy, uwielbiała takie spotkania.
-
Gdzie Cassia? - Tori miała już dość towarzystwa Teddy’ego,
który odkąd
pojawili
się w domu nie odzywał się, ale za to głupio uśmiechał cały
czas.
-
Na tarasie, pomaga w przygotowaniach.
-
Pójdę
jej pomóc. - Victoire już ruszyła w stronę tarasu, gdy zatrzymały
ją następne słowa żony Remusa:
-
W zasadzie... - Dora zobaczyła znaczące spojrzenie Teda i
uśmiechnęła się szelmowsko-... mogłabyś iść z Tedem do
Potterów. Chciałam wysłać im sowę, ale to o wiele lepszy pomysł.
-
A Cassia...
-
I
tak już
kończy. No idźcie. - kobieta skierowała się do kuchni, a Victoire
spojrzała wściekłym wzrokiem na chłopaka stojącego koło niej:
-
Miałeś z tym może coś wspólnego?
-
Z czym? - niebieskowłosy zrobił niewinną minkę.
-
Nie udawaj, że nie wiesz. - pokręciła
głową.
-
Nie mam pojęcia, o co ci chodzi. - skierował się do drzwi. - No
chodź.
Już
po chwili szli ścieżką przez Dolinę Godryka, droga nie była tu
potrzebna, gdyż mieszkający tu czarodzieje raczej nie korzystali z
samochodów.
-
Tak
właściwie do których Potterów idziemy?-
spytała po chwili.
-
Jednych
i drugich. Najpierw do Lily i Jamesa.
-
Nie przesadzasz z tym zwracaniem się do wszystkich na ,,ty’’?
-
Nie sądzę. Poza tym nikt
nie ma nic przeciwko.
-
Tak jak McGonagall?
-
No nie, ale
pamiętasz jaką miała minę?
-
A
pamiętasz ile punktów przy tej okazji straciłeś?
-
Niewiele. Minerwa ciągle jest wierna Gryffindorowi. Za bardzo się
przejmujesz takimi
głupimi rzeczami jak pinkty.
-
Przez ciebie i twoją bandę Gryffindor prawie przegrał w zeszłym
roku ze Slytherinem w Pucharze Domów.
-
Ale
nie przegrał, prawda?
Stanęli
pod domem Lily i Jamesa. Był to ten sam dom, w którym w roku 1981
zginęli jego
właściciele. Po powrocie do życia odbudowali go i na nowo
poukładali sobie w nim życie.
Teddy
zadzwonił do drzwi.
Otworzyła im czternastoletnia
Thalia Potter. Dziewczynka
była idealną kopią swojej matki. Rude włosy, zielone oczy w
kształcie migdałów, piegi na zgrabnym nosie, tylko zawadiacki
uśmiech odziedziczyła po ojcu.
-
Cześć
Thal, co słychać? - zapytał Lupin.
-
Właśnie wróciliśmy z Pokątnej. - odparła rudowłosa. - No
wiecie zakupy przed początkiem roku.
-
My tak samo. - uśmiechnęła się Weasley.
W
tym momencie
w drzwiach pojawiła się Lily Potter:
-
Czemu nie zaprosiłaś ich do środka?- spojrzała karcąco na swoją
córkę.- No chodźcie.- uśmiechnęła się i zaprowadziła ich do
kuchni. - Siadajcie.- wskazała im ręką krzesła- Akurat robiłam
obiad. Zjecie
z nami?
-
Chętnie. - odpowiedział Teddy, zanim Victoire zdążyła
zaprotestować. Chcąc nie chcąc usiadła na krześle obok niego i
patrzyła jak pani Potter nakłada jedzenie na talerze.
-
To co was tu sprowadza? - zapytała Lily podając im sztućce.
-
I to razem. - uśmiechnął się znacząco
James, który właśnie wszedł do kuchni i oparł się o futrynę
drzwi.
-
Mama i tata zapraszają was do nas na dzisiejszy wieczór.- rzekł
Teddy. - Wpadniecie?
-
Jasne. Nie przegapiłbym wieczorku u Lunatyka. Będzie Łapa?
-
Oczywiście. Mama wysłała do Blacków sowę dziś rano.
-
To świetnie. Miałem ostatnio ochotę powspominać stare czasy.
-
Ciągle to robisz.- mruknęła Lily.
-
Wcale nie!- oburzył się jej mąż. - poza
tym myślę, że chłopaki mogliby się trochę zainspirować naszymi
pomysłami.
-
James!
Siadaj lepiej do stołu, Thalia zawołaj brata.
Po
jakichś trzech kwadransach wyszli z domu starszych Potterów i
skierowali się do domu młodszych Potterów. Nate postanowił im
towarzyszyć. Oczywiście Harry i Ginny z radością przyjęli
zaproszenie, a mała Lily aż podskakiwała z radości.
-
To co teraz robimy?- spytał Teddy
-
Sądzę, że idziemy pomóc twojej matce w przygotowaniach. - odparła
Victoire.
-
Co słychać u Cassii?- zmienił temat Nate.
-
Zbyt dużo nie zmieniło się od wczoraj, kiedy ostatnio u nas
byłeś.- Lupin doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że jego
przyjacielowi podoba się jego młodsza siostra. Nawet go to trochę
bawiło.
-
A jest teraz w domu?
-
A gdzie ma być? Pomaga mamie.
W
tym momencie Weasley z rozmachem walnęła się ręką w czoło:
-
Zupełnie zapomniałam!
-
O czym? - brat Cassii spojrzał na nią.
-
Przecież wy w tym roku zdawaliście sumy, chciałam zapytać jak wam
poszło.
-
Z obrony przed czarną magią i transmutacji mam wybitne, z
zielarstwa, zaklęć, opieki nad magicznymi stworzeniami, eliksirów
i starożytnych runów powyżej oczekiwań, a z astronomii i historii
magii zadowalający. Jedynie z wróżbiarstwa mam okropny.
-Nic
dziwnego. Sam mówiłeś, że chodzisz tam tylko po to, żeby
ponabijać się z Trelawney. - parsknęła śmiechem. - A ty Nate?
-Z
obrony przed czarną magią, zaklęć, zielarstwa i eliksirów
wybitny, z wróżbiarstwa nędzny, a reszta powyżej oczekiwań.
-To
świetnie. Gratuluję! - zatrzymała się i wyściskała ich obu. -
Chciałabym, żeby mi też tak dobrze poszły.
-
Na pewno. - stwierdził Potter. - Trochę nauki i bez trudu wszystko
zdasz, zobaczysz.
-
Najbardziej martwię się transmutacją, jakoś nigdy nie miałam do
tego zdolności.
-
Mogę pomóc. - zaraz zaoferował się Lupin z szerokim uśmiechem. -
W końcu miałem wybitny.
-
Zobaczymy. - dziewczyna delikatnie się uśmiechnęła, po czym
weszła do ogrodu otaczającego Wilczy Jar. Nie odwracając się w
stronę chłopaków przeszła między drzewami do wejścia na taras.
Taras był już powiększony za pomocą magii, normalnie nie było
opcji, żeby pomieścić na nim taką liczbę osób. Znalazła tam
swoją przyjaciółkę razem z jej młodszą siostrą. Siedziały na
jednej z trzech kanap, niedaleko również powiększonego,
zastawionego już stołu i rozmawiały. Cassia jako jedyna z
rodzeństwa zachowywała niemal cały czas swój naturalny wygląd,
mimo że tak samo jak Teddy i Andromeda była po matce
metamorfomagiem. Z wyglądu przypominała jednak ojca. Miała
ciemnobrązowe, sięgające ramion włosy i oczy barwy miodu. Była
mniej więcej wzrostu Tori. Andromeda, nazwana tak po babci, była
zupełnie inna. Po mamie odziedziczyła jasne, niebieskie oczy i
swoje włosy także zwykle barwiła na różowo. Obie panny Lupin
uśmiechnęły się na widok Victoire. Młodsza nieśmiało, a
starsza szeroko i natychmiast podeszła uściskać przyjaciółkę.
-
Pomóc wam w czymś? - spytała panna Weasley.
-
Już skończyłyśmy.- odparła Cassia i poklepała jej miejsce obok
siebie. - Siadaj z nami.
-
Szkoda, bo Nate przyszedł ci pomóc. - Victoire uśmiechnęła się
pod nosem lokując się koło przyjaciółki.
-
Nate? Tu? Jak to? Już? - cała spanikowana dziewczyna od razu
poderwała się z miejsca.
-
Ale to było inteligentne... - westchnęła blondynka.
-
Jak wyglądam?
-
Jak zwykle. - Weasley przewróciła oczami.
-
To znaczy? - Lupin spojrzała z wyczekiwaniem na przyjaciółkę.
-
Jest dobrze, nie przesadzaj. - Victoire, tak samo jak Teddy'ego,
bawiła ta sytuacja. - Przecież i tak widujecie się praktycznie
codziennie i jestem pewna, że Nate pamięta jak wyglądasz.
-
Gdzie Teddy? - rozmowę przerwała im Tonks, która weszła właśnie
na taras i jednym ruchem różdżki postawiła na stole lewitujące
wokół niej smaczne potrawy.
-
Tu jestem! - w tym momencie jej syn przeskoczył przez balustradę i
stanął obok niej. - O co chodzi?
-
Bałam się, że znowu przepadniecie gdzieś na długie godziny.
-
Wiem przecież, że mamy gości i nie czas na wychodzenie gdzieś. -
zirytował się chłopak.
-
Cześć wam! - przywitał się z panią i pannami Lupin Nate, który
stał na schodkach prowadzących od ogrodu na taras i przysłuchiwał
się rozmowie między synem, a matką.
-
Cześć Nate, miło cię widzieć. - odparła Tonks, po czym weszła
do wnętrza domu po jeszcze kilka rzeczy.
Jakiś
czas później, gdy już wszyscy goście się zeszli, młodzież
siedziała na tej samej kanapie co wcześniej siostry Lupin.
Andromeda ulotniła się razem z Adarą Black, a do nich dołączył
starszy brat Adary – Jake. Chłopak był trochę niższy od Teda,
ale za to nieco lepiej zbudowany. W jego zielonych oczach zawsze
można było zobaczyć wesołe iskierki, co wiązało się z tym, że
ciężko było stwierdzić czy mówi coś na poważnie, czy tylko
żartuje. Drugą cechą charakterystyczną Jake'a były ciemne,
długie niemal do ramion włosy. To właśnie go można było nazwać
najbardziej zwariowanym z dzieci Huncwotów.
Tymczasem
przy stole Huncwoci wspominali czasy, kiedy to oni byli w Hogwarcie i
razem z bliźniakami Weasley dyskutowali nad nowymi wynalazkami. Luna
cały czas próbowała nakłonić Harry'ego do pomocy przy nowym
wydaniu jej „Historii najnowszej”. Miało być ono uzupełnione o
wspomnienia „Wielkiej Trójcy” z poszukiwania horkruksów. Fleur
opowiadała Lily i Dorcas o świetnej odżywce do włosów, którą
ostatnio wypróbowała. Hagrid był już w trakcie trzeciej butelki
Ognistej Whisky i dyskutował o czymś zawzięcie z Moodym. Najmłodsi
grali w mini quidditcha w ogrodzie, słowem nikt się nie nudził.
-
Weasley, jak wygram dasz się namówić na spacer. - przekomarzał
się Teddy podczas gry w Ekslodującego Durnia. Grali na odpadanie i
w grze został tylko on i Weasleyówna.
-
Niedoczekanie. - mruknęła Victoire skupiając się na kartach.
-
Nie daj się prosić...- namawiał chłopak. - A jak ty wygrasz to
obiecuję przez cały miesiąc nie stracić żadnych punktów. Co ci
szkodzi?
-
No właśnie, co ci szkodzi? - Cassia szturchnęła przyjaciółkę
popierając brata. - To tylko spacer, nie prosi cię przecież o
rękę.
-
No okej, okej. - powiedziała po chwili namysłu zarumieniona
dziewczyna. - Ale jeśli wygram to nie stracisz żadnych punktów
przez dwa miesiące.
-
Półtora. - targował się Lupin. - Może być?
-
Może być. - podali sobie ręce.
-
Wygrałem! - cieszył się metamorfomag chwilę później. - To co
Weasley, idziemy się przejść?
-
Teraz? - zdziwiła się blondynka.
-
Teraz, teraz. Zanim wymyślisz jakąś wymówkę. - wstał z miejsca
i wyciągnął do niej rękę. Ona również wstała, jednak nie
skorzystała z jego pomocy i tak przekomarzając się poszli na
spacer.
Patrząc
na odchodzących Victoire i Teddy’ego, Cassia uśmiechnęła się
pod nosem. Szli
obok siebie, niby nie trzymając się za ręce, ale i tak blisko i
jak zwykle dogryzali sobie. Nie brzmiało to jednak jakby na serio
się kłócili, a po prostu dla zabawy sobie docinali. Cassia
nie wątpiła w to, że jej brat i najlepsza przyjaciółka będą
kiedyś razem. Liczyła
nawet na to, że jej najlepsza przyjaciółka zostanie kiedyś jej
siostrą. Jak
na razie bardzo bawiły ją ich ciągłe sprzeczki. Tymczasem
jej
wzrok powędrował ku siedzącemu naprzeciwko niej Nate’owi. On
także patrząc na dwójkę ich przyjaciół uśmiechał się. Miał
ciemnorude włosy ścięte krótko
na bokach i nieco dłuższe na górze,
a także jasnozielone oczy w kształcie migdałów. Był też dość
szczupły i raczej średniego wzrostu. Był najdrobniejszy z trójki
przyjaciół, ale
od dawna się jej podobał. Najbardziej w nim lubiła jego
usposobienie. Teddy i Jake nie potrafili tak jak on rozumieć innych.
Czasem
miała wrażenie, że dla nich najważniejsze są żarty i dobra
zabawa. Nate natomiast, podobnie jak ona, miał skłonności do
przemyśleń. W
chwilach, kiedy miała okazję z nim porozmawiać świetnie im się
gadało.
Dopiero
teraz zwróciła uwagę na to, że od dłuższej chwili przypatruje
się Potterowi, a on z
lekkim uśmiechem patrzy się prosto na nią.
Widząc to zarumieniła się, a końcówki jej włosów zmieniły
kolor na czerwony.
-
Coś się stało?- spytał.
-
Nie. - odparła z lekkim uśmiechem. - Po prostu zamyśliłam się. -
rozejrzała się i zobaczyła, że Jake gdzieś zniknął. - Gdzie
Black?
-
Jake? Tam. - dziewczyna spojrzała we wskazanym przez niego kierunku.
Ich przyjaciel opierając się o balustradę dyskutował o czymś
zawzięcie z Ronem.
- Myślałaś o Julie?
-
Ostatnio coraz częściej.
-
Co u niej słychać? Masz jakieś wieści?
-
Wysłała mi sowę z pozdrowieniami dwa tygodnie temu. Jest w Grecji.
-
W Grecji?
-
Z rodzicami. Zwiedzają.
-
To całkiem
fajnie.
-
Szkoda tylko, że nie mogła przyjechać w tym roku. - dziewczyna
westchnęła. - Tak samo jak w zeszłym i poprzednim, a także
jeszcze wcześniejszym...Dasz wiarę, że ona nigdy u nas nie była?
U Victoire też nie. Zawsze jej rodzice wymyślają jakąś
wymówkę...
-
Nie
miałem pojęcia. - zdziwił się chłopak. - Chociaż trochę mnie
dziwiło, że nigdy jej nie widziałem u którejś z was podczas
wakacji. Biedna, na
pewno głupio się czuje wiedząc, że my tu spotykamy się
przynajmniej raz w tygodniu, podczas gdy ona spędza całe wakacje
jedynie z rodzicami.
-
Na
pewno,
ale z
drugiej strony
zapewne mimo
wszystko cieszy
się też z tego, że w końcu może spędzić trochę czasu z
rodzicami.
-
Wiesz,
chyba
nigdy nie zrozumiem jak ci mugole radzą sobie bez magii. Jakoś nie
mogę sobie wyobrazić jak Julie wychowała się nie wiedząc o
świecie czarodziejów.
-
A twój brat? Przecież on też został wychowany przez mugoli.
-Tego
też nie potrafię sobie wyobrazić. Ale dzięki temu Harry mógł
mnie nauczyć obsługiwać telefon komórkowy. Wiesz co to jest?
-Tak.
Julie mi opowiadała. Całkiem ciekawe urządzenie.
-Hej!-
Jake z rozpędu omal nie wpadł na stolik. - Słuchajcie tego...
Pamiętacie tą rozmowę Harry'ego i Rona, którą ostatnio udało
nam się podsłuchać?
-
To znaczy wtedy, gdy nakryła nas Hermiona i zmyła nam głowy? -
zapytała Cassia przewracając oczami.
-
No dokładnie. - pokiwał głową Black, jakby nie widząc jej
irytacji. - A zatem udało mi się co nieco wyciągnąć od Rona...-
i tu zrobił efektowną pauzę licząc, że jego rozmówcy w końcu
okażą chociaż odrobinę zainteresowania.
-
Czyli czego się dowiedziałeś? - w końcu zadał pytanie Nate.
-
Podejrzewają, że ktoś próbuje zorganizować na nowo
śmierciożerców. - teraz już Jake mówił całkiem poważnie.
-
Ale przecież większość z nich nie żyje! - zdziwił się Potter.
-
A reszta gnije w Azkabanie. - dodała Lupin.
-
Chodzi raczej o ich krewnych, potomków i tym podobnych. - odparł
czarnowłosy. - No wiecie chcą zemsty i w ogóle.
-
Fakt faktem te zniknięcia, o których mówił Harry są niepokojące,
ale myślisz, że aż do tego stopnia? - zamyślił się Nate.
-
Zniknięcia, do tego dochodzi coraz więcej zgłoszeń osób, które
uważają, że są śledzone, podobno ostatnio też tak się zaczęło.
- tłumaczył Jake. - No i wiecie, obstawiam, że aurorzy mają swój
wywiad i to pewnie całkiem niezły. Raczej nie rozważaliby takiej
możliwości, gdyby nie mieli pewnych poszlak, chociaż fakt faktem,
że Ron zaznaczał, że to jeszcze nic pewnego, że to jest najgorsza
opcja, którą przyjmują.
-
Nie mogę zrozumieć jak udało ci się tyle dowiedzieć w przeciągu
tych paru minut, wyciągnięcie jakichkolwiek informacji od
Harry'ego graniczy z cudem.
-
Mam swoje sposoby. - uśmiechnął się Black.
-
Myślicie, że serio coś nam grozi? - sprowadziła ich na ziemię
Cassia. - W końcu jeśli śmierciożercy chcieliby się mścić to
nasze rodziny są tymi, od których zaczną.
-
Pożyjemy, zobaczymy... - westchnął Black. Dopiero teraz pomyślał
o tym, że dziewczyna faktycznie ma rację. W razie odnowienia się
śmierciożerców to właśnie ich rodziny będą pierwszym celem.
-
Hej, co macie takie kwaśne miny? - w tym momencie wrócił
uśmiechnięty Teddy. Koło niego stała Victoire. Cassia nie była
pewna czy to światło tak padało, czy jej przyjaciółka była
nieco zarumieniona. - Powiem wam, że całkiem fajna pora na spacer.
Wiecie zachodzące słoneczko migoczące między drzewami, rześkie
powietrze i te sprawy. Gramy dalej? Może znowu mi się fukśnie. -
zaśmiał się. Ich przybycie zakończyło niepokojący temat
śmierciożerców. Resztę wieczoru spędzili raczej w radosnej
atmosferze.